Choć jej samej się nie przelewa, w czasie pandemii zaczęła gotować w swojej kuchni obiady dla bezdomnych. Na początku za własne pieniądze, później ze wsparciem grupy „Serce za serce”, którą stworzyła. Wciąż regularnie karmi ludzi na ulicy. Patrycja Wydrzyńska jest kandydatką do prestiżowego tytułu magazynu "Przyjaciółka" – Przyjaciółka Dobroczynka 2022.
Spontanicznie zaczęła karmić potrzebujących w swojej dzielnicy. I zamierza to robić dalej, choć jej samej się nie przelewa.
Dobrze wie, co to głód. W jej rodzinie czasem brakowało chleba. Ojciec zmarł wcześnie, mama nie dożyła czterdziestki z powodu raka.
– Mama miała nas sześcioro do wykarmienia – opowiada 38-letnia Patrycja Wydrzyńska z Gdańska. – Żeby ją odciążyć, już w wieku 10 lat pomagałam u ogrodnika. Po jej śmierci miałam okres buntu. Zaszłam w ciążę i mieszkałam w domu samotnej matki. Skończyłam jednak szkołę, pracowałam, wychowywałam córkę.
Imała się wielu zajęć. Z zawodu jest sklepową, a była i kucharką, i ochroniarką. – Do 22-letniej dziś Amelki doszedł 15-letni obecnie Sebastian i 8-letni Aleksander – opowiada czule o dzieciach. – Mam dla kogo żyć.
Starała się zawsze zapewnić im wszystko, co mogła. Nie zapomniała jednak nigdy, czym jest bieda czy głód.
– Kiedy przeprowadziłam się do mieszkania komunalnego w Nowym Porcie, często mijałam na ulicy bezdomnych, potrzebujących – opowiada. – Serce się krajało na ich widok. A jak przyszła pandemia, ci ludzie mieli jeszcze gorzej. Czuła, że chce coś dla nich zrobić. Tylko co? Sama nie miała wtedy pracy, a pod opieką dwoje młodszych pociech.
– Uznałam, że mogę się z nimi podzielić jedzeniem – wyjaśnia. – Gotować kocham, więc kupiłam 15 kg wątróbki, cztery worki ziemniaków, kapustę kiszoną, włoszczyznę. Po domowemu.
Pożyczyła garnki od sąsiadów i na butli gazowej ugotowała przez noc 200 porcji obiadu! – Pomidorową, kartoflankę, wątróbkę z kapustą i ziemniakami rozdałam w mig – opowiada. – Trzeba było widzieć radość ludzi, którzy po nie przyszli.
Poszła za ciosem i zaczęła organizować takie akcje regularnie, co dwa tygodnie. – Założyłam na Facebooku grupę ,,Serce za serce” – mówi. – Tam poszła w świat wiadomość o tym, co robię. Mojego żurku czy kotletów mogło spróbować więcej ludzi.
Do pomocy w zakupie produktów zgłosiło się kilka osób. – Dzięki takiemu wsparciu jest mi łatwiej, ale wciąż dokładam coś od siebie – nie ukrywa. – Mam już czteropalnikową kuchenkę, 80-litrowy garnek na ziemniaki i ten sam zapał.
I to mimo choroby, bo (jak jej mama) miała raka szyjki macicy. Jest po czterech operacjach.
Przed gotowaniem rozwiesza też ogłoszenia w całej dzielnicy. – A później zapraszam pod moją klatkę, gdzie stawiam stolik, wydaję jedzenie w pojemnikach – zdradza tajniki. Przychodzą też emeryci, samotne matki z dziećmi.
– Zdarza się, że ktoś się spóźni albo zgłodnieje w innym dniu, to dzwoni do mnie domofonem i robię mu kanapkę czy znoszę talerz zupy z rodzinnego obiadu – mówi Patrycja. – Marzy mi się, że może kiedyś miasto udostępni mi jakiś kawałek pomieszczenia, gdzie mogłabym częściej gotować dla innych.