"Moje wesele było koszmarne! Rano byłam kompletnie wykończona, a nasze prezenty zniknęły..."
Fot. 123rf.com

"Moje wesele było koszmarne! Rano byłam kompletnie wykończona, a nasze prezenty zniknęły..."

"Zgodziłam się na huczne wesele i to był błąd. Goście bawili się znakomicie. Ja dużo gorzej. Połowy tych osób wcale nie znałam i byłam zła, że dałam się na to wszystko namówić. Ale najgorszy był następny dzień..." Ola, 24 lata

Zawsze twierdziłam, że mój ślub nie będzie wyglądał tak jak większość tego typu imprez w naszym kraju. Biała suknia – owszem, przyjęcie – tak, ale tylko w gronie najbliższych mi osób. Zawsze dziwiłam się koleżankom, które decydowały się na wielkie przyjęcie na kilkadziesiąt, a niektóre nawet, o zgrozo!, na ponad sto osób.

Miałam inny pomysł na swój ślub

Obserwowałam, jak półżywe ze zmęczenia usiłowały dopiąć wszystko na ostatni guzik i w rezultacie stawały na ślubnym kobiercu zestresowane do granic możliwości i z podkrążonymi oczami. Fakt, iż niedługo miały wypowiedzieć sakramentalne „tak”, już dawno przestał być dla nich radością.
– Ja jestem kobietą nowoczesną – twierdziłam uparcie – i dzień, w którym wyjdę za mąż, chciałabym wspominać miło do końca życia. Nie zgodzę się więc na ten cały cyrk, który funduje sobie większość młodych par.
– Jak to?! – oburzała się moja mama. – A nasza polska tradycja? Naczytałaś się tych zagranicznych bzdur i gadasz teraz głupoty!
Tradycję mam w nosie! – odcinałam się, czym doprowadzałam mamę do granic wytrzymałości.
– No, a rodzina? – chwytała się ostatniej deski ratunku. – Czy ty sobie wyobrażasz, co by było, gdybyś nie zaprosiła na swoje wesele cioci Halinki?! Obraziłaby się na zawsze!
– No to trudno! – byłam nieugięta. – Ciocię Halinkę widziałam ostatni raz na chrzcinach mojego brata. Wcale mnie to nie obchodzi!
– Ale nas to obchodzi! Mnie i twojego ojca! Co by sobie pomyślała o nas rodzina?! – krzyczała mama, mocno już poirytowana.
– W takim razie zrobicie sobie wesele beze mnie! – kwitowałam i wychodziłam, trzaskając drzwiami.
Zazwyczaj przez kilka kolejnych dni atmosfera w naszym domu była napięta.

Mój narzeczony miał jedną wadę...

Moi rodzice stawiali sobie za punkt honoru wyprawienie mi hucznego wesela i zupełnie nie mogło im się pomieścić w głowie, że zamiast urządzać przyjęcie z wielką pompą wolałabym wydać przeznaczone na nie pieniądze na wyjazd w podróż poślubną w jakieś urocze miejsce. Pogodziłam się z tym, że, jeśli chodzi o kwestię mojego ewentualnego wesela, nigdy nie dojdziemy do porozumienia. Zresztą były to tylko czysto teoretyczne dyskusje, dopóki na serio nie zaczęłam myśleć o ślubie.
Gdy poznałam Tomka, wydał mi się ideałem: czuły, delikatny, inteligentny i w dodatku taki męski! Od samego początku naszej znajomości czułam, że właśnie na niego przez cały czas czekałam. Już po roku postanowiliśmy się pobrać. I wtedy dopiero okazało się, że ten mój cudowny mężczyzna ma jednak jedną wadę, którą do tej pory skrzętnie ukrywał.
Otóż Tomek marzył o wielkim, typowo polskim weselu z orkiestrą, setką gości i wszystkimi weselnymi obrzędami, które napawały mnie przerażeniem i naprawdę, mimo szczerych chęci, nie potrafiłam zrozumieć, co w nich jest zabawnego. Dyskretnie starałam się wybić mojemu narzeczonemu ten pomysł z głowy. Jednak Tomek uparcie obstawał przy swoim.
– Zastanów się tylko, po co to zamieszanie? Czy bez tego nie możemy się pobrać? – próbowałam go przekonać. – Czy ty wiesz, ile nas to będzie kosztowało nerwów i pieniędzy?! A ile nam to zajmie czasu! – snułam katastroficzne wizje.
– Nie przesadzaj, kochanie! – protestował. – Pomyśl sobie, jak będzie miło wspominać, oglądać zdjęcia, opowiadać o tym dzieciom... – rozmarzył się.

Musiałam pójść na kompromis

Wesele było coraz bliżej, trzeba się więc było na coś zdecydować. Zrozumiałam, że w moich zmaganiach z tradycją jestem zupełnie sama. Nawet Tomek był po stronie rodziców. Cóż, nie miałam innego wyjścia, jak tylko pójść na kompromis. Po długich debatach ustaliliśmy, że wesele jednak będzie, mogą sobie zapraszać, kogo chcą. Ale z pewnych rzeczy nie zrezygnuję – za nic w świecie nie zgodzę się na wiejską kapelę, nie będzie też oczepin. No i tort ma być z bitą śmietaną, a nie z jakąś ohydną różową masą. Co do tortu moja mama miała, jak zwykle, zastrzeżenia, więc w końcu stanęło na tym, że będą dwa: jeden tradycyjny i jeden taki, jak ja lubię. Kilka miesięcy przed ceremonią zaczęły się przygotowania. Rodzina była w swoim żywiole, lecz mnie ich zapał się nie udzielał.
– Czy serwetki na stół mają być zielone, czy niebieskie? A może wolisz żółte? – zamęczała mnie pytaniami mama.
– Niech będą niebieskie – godziłam się potulnie. – Przy kim posadzimy Beatę i Marka? I co podamy na deser? Czy czasem nie zabraknie nam jedzenia i picia?
Od tych wszystkich spraw kręciło mi się w głowie. Im było bliżej do uroczystości, tym bardziej nerwowa stawała się atmosfera w naszym domu. A i tak nie wszystko udało się do końca przewidzieć.

Nie znałam połowy ludzi na swoim weselu

W dniu ślubu okazało się bowiem, że kwiaciarnia spóźnia się z bukietem, a moja misternie zaplanowana fryzura za nic w świecie nie chce się trzymać. Z przejęcia wszystko leciało mi z rąk. Kiedy w końcu stanęłam przed ołtarzem, byłam półżywa ze zmęczenia. Tomek też nie wyglądał lepiej. On zajmował się załatwieniem transportu i noclegów dla gości, samochodu do ślubu, kwiatów i wielu innych rzeczy. Ostatniej nocy prawie nie spaliśmy, pilnując, żeby wszystko było jak należy i bawiąc gości, którzy przyjechali już kilka dni wcześniej. Marzyłam o chwili spokoju, a dzień dopiero się rozpoczynał.
Wycałowani przez niezliczone tłumy ciotek i wujków wkroczyliśmy na salę. Co chwilę ktoś nowy składał nam życzenia. Połowy tych osób wcale nie znałam. „Na pewno są z rodziny Tomka”, myślałam. Przyjęcie powoli się rozkręcało. Otoczył mnie tłum znajomych i mniej znajomych twarzy.
– Nie poznajesz cioci Basi? – dziwiła się moja mama, wskazując na jakąś starszą panią. – A to zobacz, Milenka i Adaś! Ależ oni przez ten czas wyrośli! – zachwycała się.
Raz zdarzyło się, że ja byłam zaintrygowana gościem. Moją uwagę zwróciła pewna bardzo elegancka pani w średnim wieku, siedząca obok wujka Andrzeja.
– Kto to jest? – pytałam, szturchając Tomka.
– Żebym to ja wiedział – odpowiedział wzruszając ramionami. – Może z twojej rodziny?
– Z mojej? Wykluczone! – zaprzeczyłam.
– To może jednak z mojej – zgodził się ze mną. – Zapytam ojca.
Jednak w całym tym zamieszaniu wkrótce zapomnieliśmy o tajemniczej nieznajomej.

W końcu i ja zaczęłam się dobrze bawić

Goście bawili się znakomicie. Ja nieco gorzej. Byłam zła, że dałam się na to wszystko namówić. Nie lubiłam wielkich imprez. A teraz na dodatek musiałam wytrwać do końca, zamiast wyjść, kiedy mi się już znudzi. Tomek, mimo zmęczenia, był w swoim żywiole.
– No i jak ci się podoba? – pytał mnie z błyskiem w oku. – Prawda, że to był świetny pomysł? Widzisz, wszyscy doskonale się bawią.
– Tak, tak. Cudownie! – odpowiadałam, by nie robić mu przykrości.
Dopiero około północy także i ja dałam się ponieść weselnej atmosferze. Przestałam patrzeć na wszystko krytycznym okiem i włączyłam się do zabawy. Nawet nie byłam już zła, że nie wystarczyło dla mnie mojego ulubionego tortu z bitą śmietaną. Widać wszystkim on też bardzo smakował.
Dopiero kiedy zaczęło świtać, pierwsi goście opuszczali weselną salę. Dla nas jednak nie był to koniec imprezy. Położyliśmy się spać przed siódmą. Nawet nie pamiętam, kiedy zasnęłam. Byłam śmiertelnie zmęczona.
Wstaliśmy dopiero koło południa, półżywi i nieprzytomni. Wtedy mama przekazała nowiny, które podziałały na nas niczym kubeł zimnej wody.
– Kochani! – powiedziała zrozpaczonym głosem, załamując ręce. – Nie wiecie, co się stało! Wyobraźcie sobie... – Nie mogła z przejęcia złapać tchu.
Jak się okazało, zniknęła część naszych weselnych prezentów, które leżały w pomieszczeniu obok sali, gdzie się bawiliśmy. Początkowo przypuszczaliśmy, że może ktoś w tym całym zamieszaniu gdzieś je przeniósł. Zaczęły się poszukiwania, ale po prezentach nie zostało śladu. Dopiero kiedy zaczęliśmy zastanawiać się, kim byli poszczególni goście, wszystko stało się jasne. Przypomniała nam się tajemnicza elegancka kobieta w średnim wieku. Nasze rodziny za nic nie mogły sobie przypomnieć, aby kiedykolwiek kogoś takiego znały. Zgodnie doszliśmy więc do wniosku, że był to ktoś zupełnie obcy.

Kim była ta kobieta?

Całkowite rozwiązanie zagadki nastąpiło kilka dni później, kiedy mama opowiadała o weselu w pracy:
– Mówisz, że była tam jakaś obca kobieta? – zapytała jedna z jej koleżanek. – Zupełnie jak na weselu mojego kuzyna. Tak, przypominam sobie, zniknęły wtedy jakieś pieniądze. A po kobiecie ślad zaginął! – wykrzyknęła.
Wszystko stało się jasne. Skojarzyliśmy zaginięcie naszych prezentów z nieznajomą. To było całkiem proste. Wszystkie przyniesione przez naszych gości podarunki leżały w jednym miejscu i przez całą noc nikt ich nie pilnował. Nie przyszło nam do głowy, że mogą one paść łupem złodzieja. Tym bardziej nie spodziewaliśmy się, żeby złodziej znajdował się wśród naszych gości. Nieznajoma kobieta mogła więc działać zupełnie swobodnie. Nikt nie zwracał na nią żadnej szczególnej uwagi. Moja rodzina myślała, że jest ona gościem ze strony Tomka, z kolei rodzina mojego męża sądziła, że to nasza krewna. Jedyną nadzieją było obejrzenie kasety z nagraną uroczystością.
Wpatrywaliśmy się w film z wielkim napięciem, ale kobieta ani razu się na nim nie pojawiła. Mogliśmy więc pożegnać się z prezentami na zawsze. Kiedy wszyscy ochłonęliśmy po weselnych przeżyciach, pojawiła się następna sprawa, co do której mieliśmy z mężem odmienne zdania – nasza podróż poślubna. Tomek chciał, żebyśmy pojechali do Grecji. Podobno jego znajomy mógł załatwić tańsze wczasy w jakimś biurze podróży, w którym pracował. Tym razem jednak byłam nieugięta i postawiłam na swoim. Nie chciałam ryzykować po raz drugi. Mój mąż też niezbyt się upierał. W rezultacie pojechaliśmy więc w Tatry...

 

Czytaj więcej