"Nie chciałam znowu przeżywać tego strachu, ale wiedziałam, że z górami nie wygram..."
Fot. 123 RF

"Nie chciałam znowu przeżywać tego strachu, ale wiedziałam, że z górami nie wygram..."

"Po śmierci męża uciekłam z Tatr. Znienawidziłam je... Zabrałam synka z Zakopanego i zamieszkaliśmy w Warszawie. Zależało mi, żeby mój syn nie został tak jak ojciec alpinistą. Myślałam, że się udało. Ateraz nagle ten list. Po tylu latach..." Bożena, lat 46 

Wyciągnęłam list ze skrzynki i ze zdumieniem odczytałam adres nadawcy: klubu wysokogórskiego. Wiele lat temu często widywałam tę nazwę na korespondencji adresowanej do męża. Te przesyłki zapowiadały kolejną ryzykowną wyprawę i strach, który pamiętałam świetnie, chociaż listy z klubu od lat nie pojawiały się już w naszej skrzynce pocztowej. Od śmierci Michała... Mój mąż urodził się i wychował w Zakopanem i góry były całym jego życiem.

Nigdy nie kazałam mu wybierać między mną a górami

Poznaliśmy się, kiedy miałam dwadzieścia lat, podczas wakacji, które spędzałam w Tatrach. Michał był już doświadczonym alpinistą. Miał za sobą wejście na Mount Blanc i zdobył większość polskich szczytów zarówno zimą, jak i latem.
– To jest walka – mówił z zaangażowaniem. – Z naturą, z górami, z samym sobą. Kiedy wspinasz się w trudnych warunkach, to każdy krok jest przekroczeniem granicy wytrzymałości. Jesteś przekonana, że to już był ostatni, że dalej nie da się pójść, a potem robisz następny... Tego nie sposób z niczym porównać. Podobała mi się w nim ta pasja, imponowała mi siła charakteru, bez której nie dałoby się uprawiać tego sportu. Podobał mi się cały Michał. Był twardy i uparty, konsekwentnie dążył do celu i nigdy się nie poddawał. Ale był też czuły, opiekuńczy miał fantastyczne poczucie humoru. Po wakacjach Michał bardzo często odwiedzał mnie w Krakowie. Czasem wpadał zaledwie na kilka godzin, tylko po to, żeby wypić ze mną kawę i podarować mi kwiatka. Czułam się ważna i kochana, chociaż wiedziałam, że w jego życiu zajmuję drugie miejsce: pierwsze były góry. Nigdy zresztą tego nie ukrywał.
Kocham cię, chcę być z tobą, ale góry nigdy nie przestaną być dla mnie ważne – mówił uczciwie. – Czy zdołasz to zaakceptować?
– Nigdy nie będziesz musiał wybierać między mną a górami... – obiecywałam. Wtedy wydawało mi się to proste. Przecież chciałam jego szczęścia...

Każda wyprawa to był dla mnie ogromny stres

Szybko okazało się jednak, że jest to trudniejsze, niż przypuszczałam. Już miesiąc po ślubie Michał wyjechał na trzymiesięczną wyprawę w Alpy, która przedłużyła się prawie o miesiąc. Wtedy zrozumiałam, co oznacza bycie żoną alpinisty. Tęskniłam za obecnością męża, której nie rekompensowały mi rozmowy telefoniczne. Ale to nie samotność doskwierała mi najbardziej, bo do niej potrafiłam się przyzwyczaić. Najtrudniej radziłam sobie ze strachem. Wiedziałam, że pasja Michała jest niebezpieczna. Dawniej, gdy opowiadał mi o swoich wyprawach, traktowałam to jak bajkę. Teraz ta bajka stała się częścią mojego życia. Byłam dumna z męża, gdy zdobywał kolejny szczyt, ale nie umiałam pozbyć się strachu o niego.
– Nie martw się, kochanie, będę na siebie uważał – obiecywał mi przed każdą wyprawą. Któregoś dnia Michał jednak nie wrócił... Stało się to trzy lata po naszym ślubie. Mój mąż był wtedy jednym z organizatorów zimowego wejścia na północną ścianę Zamarłej Turni.
– To dla mnie wyzwanie – powiedział. – Jest tak blisko, a nigdy jej nie pokonałem... Istniał jeszcze inny powód, dla którego tamtej zimy wybrał Tatry: byłam w ciąży, a on wprost szalał z radości. – Nie chcę cię teraz zostawiać na długo – mówił. Często wspominałam tamtą wyprawę i przygotowania do niej i za każdym razem budziło się we mnie zdumienie, że nie miałam żadnych złych przeczuć. Nawet cieszyłam się, że nie zostanę bez Michała na długo, bo tylko na dwa dni...

Uciekłam jak najdalej od gór

Wszystko, co nastąpiło potem, wspominam jak senny koszmar. Po tylu latach wciąż nie potrafię spokojnie myśleć o śmierci męża. Jedynie troska o nasze nienarodzone dziecko pomogła mi przetrwać ten straszny czas. Sprzedałam nasz mały domek w Zakopanem i wyprowadziłam się jak najdalej od gór. Nie mogłam znieść ich widoku. Syn, mały Michałek z oczami swego ojca, stał się dla mnie najważniejszy na świecie. I żyliśmy sobie sami, bez Michała, bez gór. W Warszawie... Mój syn był szczęśliwy, a ja spokojna. Ateraz nagle ten list. Do Michała. Po tylu latach... Przecież wszyscy jego koledzy z klubu przyszli na pogrzeb Michała, myślałam. Wszyscy wiedzą... A w ogóle mamy inny adres! Jak to możliwe?, zastanawiałam się, obracając list w dłoniach. Czy to jakiś okrutny żart?. Otworzyłam kopertę i wyciągnęłam z niej kwestionariusz zgłoszeniowy. Widywałam już takie, mój mąż wypełniał je przed swoimi wyprawami. Do kwestionariusza dołączone było pismo informujące o terminie rozpoczęcia zimowego wejścia na Mnicha. Przestałam rozumieć cokolwiek. Jak mogli przysłać formularz zgłoszeniowy człowiekowi, który od dwudziestu lat nie żyje? Skąd znali nasz nowy adres?

Syn wyznał mi całą prawdę

– Mamo? Stało się coś? – spytał Michał, stając w drzwiach.
– Ktoś pomyłkowo przysłał to do twojego ojca i... zrobiło mi się smutno – podałam mu list. Michał spojrzał na kopertę, a potem na mnie.
– To nie pomyłka, mamo – powiedział w końcu.
– Jak to... – nie rozumiałam, co miał na myśli.
– Ten list jest do mnie, nie do taty – ciągnął. – Michał Pasierbski to ja... Przez chwilę nie mogłam złapać oddechu.
– Wspinam się, mamo... Patrzył mi prosto w oczy. Jego twarz miała taki sam wyraz jak twarz ojca: była w niej pasja i konsekwencja...
– To niemożliwe! – powiedziałam po chwili.
– Kiedyś musiałaś się o tym dowiedzieć... – stwierdził.
Robiłam przecież wszystko, żeby nie poznał gór. Wakacje spędzaliśmy na Mazurach albo nad morzem. Nigdy nie zawiozłam syna w Tatry. On nigdy mnie o to nie prosił...
Zapisałem się do klubu, kiedy tylko odebrałem dowód, bo od pełnoletnich nie wymagali zgody rodziców – wyjaśnił. Nawet nie wiedziałam, że w Warszawie istnieje taki klub. Michał wytłumaczył mi, że jest ich nawet kilka.
– Na co dzień wspinamy się po ścianach na sali, ale ja wolę góry – przyznał się.
– Przecież ty nie jeździłeś w góry... Nigdy tam nie byłeś, pilnowałam tego! – z trudem panowałam nad sobą, bo blask w oczach syna mówił mi, że przegrałam. Widziałam taką samą pasję w oczach jego ojca... I byłam przerażona... Michał bardzo dokładnie złożył list i pieczołowicie włożył go do koperty.
– Jeździłem, mamo... – westchnął. – Pierwszy raz w drugiej klasie liceum. Puściłaś mnie pod namioty do Łeby, pamiętasz? Odruchowo skinęłam głową. – Nie byliśmy wtedy nad morzem, pojechaliśmy w Tatry... Słuchałam z szeroko otwartymi oczami. Dotąd wydawało mi się, że znam własnego syna, wierzyłam mu, miałam do niego zaufanie. – Oszukiwałeś mnie?!
– Musiałem, mamo. Nie zgodziłabyś się, gdybym powiedział ci prawdę – wyznał mi.
– I dlatego mnie okłamywałeś? Jak mogłeś mi to zrobić? Dlaczego? – rozpłakałam się.
– Czy ty wiesz, co ja czułem, kiedy opowiadałaś mi o ojcu? Już jako mały chłopiec wiedziałem, że chcę być taki jak on. Chcę być silnym, twardym człowiekiem... – mówił szybko Michał. – Przez całe lata czekałem na to, żeby zmierzyć się z samym sobą. Usiadł obok mnie i objął mnie ramieniem. – Nie chcę ci robić przykrości, mamo – szepnął. – To jest po prostu silniejsze ode mnie...
– Twojego ojca też nic nie mogło powstrzymać od wspinania się – powiedziałam z goryczą w głosie.

To była część jego natury

Siedzieliśmy w milczeniu, przytulałam do siebie syna i myślałam o tym, jaka będzie moja przyszłość. Godziny i tygodnie czekania i strachu. Tak dobrze to znałam...
– Nie każesz mi wybierać, prawda? – spytał Michał, jakby odgadł moje myśli. Spojrzałam na jego twarz, tak podobną w tej chwili do twarzy męża, i się uśmiechnęłam.
– Czy wiesz, że twój ojciec zadał mi kiedyś to samo pytanie?
– Cieszę się, że jestem do niego podobny – odparł. Ja też się cieszę, mimo wszystko. Bo przecież mój mąż był bardzo dobrym i bardzo kochanym człowiekiem. Jego syn odziedziczył po nim wszystko, co najlepsze. Również jego pasję... Patrząc synowi w oczy, zrozumiałam, że miłość do gór była po prostu częścią jego natury i nic nie mogło tego zmienić. I że cokolwiek bym zrobiła, nie wygram z górami... 

 

Czytaj więcej