"Mam 62 lata i stoję na rozdrożu życia. Kiedyś zgodziłam się sprzedać swoje mieszkanie, żeby dołożyć córce i zięciowi do kupna domu. Zamieszkałam z nimi. Przez lata zajmowałam się wnukami, by mogli robić kariery. Marzyłam, że gdy dzieci pójdą do szkoły, odpocznę i zajmę się sobą. Tymczasem córka oświadczyła mi, że znowu jest w ciąży i będzie potrzebowała mojej pomocy na pełen etat. Czuję się jak w pułapce, bo jeśli odmówię… Nie będę mogła tam zostać. I dokąd pójdę? " Iwona
Trzynaście lat wcześniej dostałam propozycję od córki i jej męża: sprzedajmy nasze małe mieszkania i kupmy prawie nowy dom pod miastem.
– Dostaniesz własny pokój z łazienką i tarasem – kusiła córka. – Zawsze marzyłaś o domu z ogrodem. I wreszcie nie będziesz sama. Oczywiście zajęłabyś się Jagódką. Mamy w planach jeszcze jedno maleństwo. Ale przecież zawsze mówiłaś, że gdyby nie choroba, to miałabyś więcej dzieci. Mamuś, to spełnienie twoich marzeń!
Pracowałam w niewielkim zakładzie świadczącym usługi poprawek krawieckich u swojej przyjaciółki, Krysi. Następnego dnia opowiedziałam jej o propozycji córki. Chyba chciałam usłyszeć opinię innej osoby. Ja szyłam firanki, a ona, na kolanach, zaznaczała na spódnicy klientki, o ile ma ją skrócić.
– Bardzo się cieszę – powiedziała Krysia. – Sama wprowadziłabym się do swojej córki, ale nikt mi tego nie proponuje. Zazdroszczę ci.
– Ja bym tego nie robiła – mruknęła klientka.
– Dlaczego? – spytałam.
– Oddaje im pani podstawę niezależnego życia. Swoje mieszkanie. Stanie się pani zależna od córki i zięcia. A co będzie, jak się rozwiodą? Poza tym ludzie się zmieniają. Dziś są mili i kochani, ale kto wie, co może z nich wyleźć za dziesięć lat? Ja uważam, że każdy powinien być samowystarczalny. Kochajmy rodzinę, pomagajmy, ale nie bądźmy od nikogo zależni. Nie dajmy się wykorzystywać. To podstawowy warunek szczęścia i poczucia bezpieczeństwa.
Gdy klientka wyszła, Krysia pokręciła głową.
– Co za pesymistka. Ale ona nie zna twojej Eli. Chciałabym mieć taką córkę…
To fakt, byłyśmy ze sobą blisko. Gdy zmarł mój mąż, to Ela była dla mnie oparciem. Zawsze się rozumiałyśmy. Karol, jej mąż, też był dobrym człowiekiem. Uznałam, że pomysł dzieci jest trafiony.
Sprzedaliśmy mieszkania, Ela, która dostała nową, świetnie płatną pracę, wzięła kredyt i kupiliśmy dom. Nie żałowałam podjętej decyzji. Cieszyłam się, że nie jestem już samotna.
Gdy moja pierwsza wnusia, Jagódka, miała pięć lat, Ela urodziła Marysię. Wtedy odeszłam z pracy, poświęciłam się dzieciom i domowi. Pięć lat później córka urodziła Tomasza.
– To już ostatnie – obiecała wcześniej Ela. – Karol tak bardzo chce syna, sama rozumiesz.
Rozumiałam. Z biegiem czasu Ela i Karol coraz mniej zajmowali się dziećmi, coraz więcej pracowali. Wyjeżdżali sami na weekendy „żeby naładować akumulatory”. Jedynie raz do roku jeździli z dziećmi na dwa tygodnie na wczasy. Oczywiście ja z nimi. Niby żebym odpoczęła w luksusach, ale – pytanie za milion – kto zajmował się dziećmi? Babcia? Bingo!
Po trzynastu latach takiego życia z utęsknieniem czekałam, aż Tomaszek pójdzie do szkoły. „Jeszcze niecałe dwa lata”, marzyłam. „Wtedy zajmę się sobą”.
A miałam o czym marzyć...
Dwa lata temu Ela znalazła dla Tomka wypasione przedszkole w centrum miasta. Zawoziłam go tam samochodem co rano i odbierałam po południu. Niedaleko znajdował się budynek Centrum Trzeciego Wieku. Wykłady, zajęcia taneczne, plastyczne. Zaczęłam przychodzić tam na godzinę, dwie, a potem na coraz dłużej. Tomek do przedszkola, a ja do Centrum.
Tam poznałam Edwarda. Był wdowcem od dziesięciu lat. Cudownie nam się rozmawiało. Zaproponował, byśmy zapisali się na kurs tańca o siedemnastej. Wtedy wyjaśniłam mu moją sytuację. Że nie mogę, bo odbieram Tomaszka, pozostałe dzieci wracają ze szkoły i trzeba dać im obiad. I w ogóle, że moje życie zacznie się dopiero, jak Tomek pójdzie do szkoły. Wtedy będę mogła po południu zostawić go samego z siostrami w domu. Edward zrozumiał, nie nalegał. Przez ten rok zaprzyjaźniliśmy się. Ostatnio nawet pomyślałam, że jest między nami coś więcej. Wydawało się, że on czeka na zmianę w moim życiu równie niecierpliwie jak ja.
Katastrofa nastąpiła podczas urodzinowej kolacji mojej córki. Ela kończyła czterdzieści lat. Promienna, uśmiechnięta, szczęśliwa i spełniona.
– Kochani, mam wam coś do powiedzenia – powiedziała córka, gdy podałam kawę i ciastka. – Mamo, usiądź, proszę. Otóż – uśmiechnęła się jakby nieco wstydliwie – widzicie, jestem w ciąży.
Mój zięć rozparł się dumny na krześle. Jego rodzice zaczęli wydawać achy i ochy. Piętnastoletnia Jagoda i dziesięcioletnia Marysia zaklaskały w dłonie i pobiegły ucałować matkę. Pięcioletni Tomek nie do końca rozumiał, co to znaczy, i spojrzał na mnie pytająco. A mnie zachciało się płakać.
Kiedy goście poszli, zaciągnęłam Elę do kuchni i powiedziałam:
– Nie taka była umowa. Tomek miał być ostatni. Obiecałaś. I nie mów, że wpadliście. Miałaś spiralę.
– Nie jesteś zadowolona? – spytała córka, unosząc brew. – Czego ci brakuje? Masz dom, kochającą rodzinę, wnuki, które za tobą przepadają. My płacimy za wszystko. Taka była umowa. O co ci chodzi?
– O to, że nie mam własnego życia. Skończyłam już sześćdziesiąt dwa lata. Chciałabym odpocząć, kiedy Tomek pójdzie do szkoły.
– I co będziesz robiła? Chodziła do parku karmić kaczki? Oglądała seriale całymi dniami? Kiedy byłam dzieckiem, zawsze powtarzałaś, że najważniejsza jest rodzina. A ja i moje dzieci to jedyna rodzina, jaką masz.
– Przecież nie chciałam się wyprowadzać! – Czułam, że tracę grunt pod nogami. – Nadal bym wam pomagała. Ale znowu pieluchy? Nieprzespane noce? Kolki, lekarze, szczepienia. Jestem po prostu na to za stara. I w ogóle, co ci przyszło do głowy? Masz już czterdzieści lat!
– Właśnie dlatego – powiedziała. – To ostatni dzwonek. Zawsze marzyłam o dużej rodzinie. Po prostu spełniam swoje marzenia, póki mogę.
– A co z moimi marzeniami? – rzuciłam cicho.
– Ty już jesteś za stara na własne marzenia – odparła.
Cios prosto w serce. Ale czy moja córka zauważyła, jak bardzo mnie tymi słowami zraniła? Czy w ogóle dotarłoby do niej, gdyby ktoś jej powiedział, że traktuje matkę bez szacunku? Jak darmową, wygodną… służącą. Tamta klientka miała rację – ludzie się zmieniają.
– Naprawdę pozwolisz im się tak… wykorzystywać? – spytał Edward następnego dnia w Centrum, kiedy mu się wyżaliłam.
– A co mam zrobić? – Otarłam oczy z łez.
– Zacznij wreszcie myśleć o sobie. Oni są rodzicami i niech oni się martwią o swoje dzieci.
– Ale co z wnukami? Bardzo je kocham. A rodzice ich nie znają, nie umieją się nimi zajmować. Bo jeśli odmówię… Nie będę mogła tam zostać. I dokąd pójdę? Nie mam nic. Jestem w pułapce.
– Wiele kobiet jest w podobnej sytuacji do twojej, i często właśnie dlatego, że kiedyś podjęły taką decyzję. To tragedia. Ale ty masz wybór. Masz mnie. Przecież wiesz.
Przytuliłam się do niego i poczułam spokój.
Wróciłam do domu. W mojej głowie szalała burza myśli, ale czułam, że Edward powiedział coś bardzo ważnego. Dzieci mają rodziców. A ja mam jeszcze życie do przeżycia. Dlatego wyjaśniłam córce, co zdecydowałam.
– Mamo, nie rozumiesz – zdenerwowała się. – W przyszłym roku wejdę do zarządu firmy.
– Gratuluję.
– Ale nie będę mogła tego zrobić, jeśli będę musiała opiekować się dzieckiem.
– To trzeba było nie zachodzić w ciążę.
– Przecież mam ciebie!
– Nie konsultowałaś ze mną tej decyzji. Ja bym się nie zgodziła. Dlatego teraz to twój problem. Jeśli nie chcesz sama być matką, to poproś o pomoc teściową – powiedziałam trochę złośliwie, bo Bożena już lata temu powiedziała, że nie ma cierpliwości do dzieci i nie zamierza się nimi opiekować.
– Jesteś złośliwa.
– A ty nieczuła. Możesz też wynająć opiekunkę, stać cię na to. Wbrew temu, co myślisz, nie jestem zmurszałą staruszką. Mam swoje marzenia i plany, i potrzeby. Kto wie, może jeszcze się z kimś zwiążę?
I wyszłam z dumnie uniesioną głową. Była tak zdumiona, że ją zatkało. Ale nie złożyła broni.
Szykowałam w kuchni kolację, kiedy Jagódka przyszła do mnie z rodzeństwem. Wszystkie miały smutne miny i łzy w oczach.
– Babciu – powiedziała. – Nie odchodź. Kochamy cię. Pomożemy ci z nowym dzieckiem. Obiecujemy. – I objęły mnie tam, gdzie które sięgało. A Tomaszek się rozpłakał. Moje postanowienia natychmiast rozpłynęły się we mgle wzruszenia.
Wtedy w odbiciu szafki zobaczyłam Elę i Karola. Stali w korytarzu i nasłuchiwali.
Uczucia dzieci były szczere. Ale one same zostały zmanipulowane przez rodziców. Tak, byłam w tym domu potrzebna. Jednak ja też mam swoje potrzeby, bo wbrew temu, co myśli Ela, jeszcze żyję, mam uczucia, marzenia i plany… I nie zamierzam z nich dłużej rezygnować.