"Moje dzieci nie lubią babci, bo ciągle je krytykuje. Tak samo jak kiedyś mnie..."
Fot. 123 RF

"Moje dzieci nie lubią babci, bo ciągle je krytykuje. Tak samo jak kiedyś mnie..."

"Dla mojej mamy absolutnie w niczym nie byłam dość dobra, choć bardzo się starałam, żeby ją zadowolić. – Jesteś głupia jak twój tatuś! – mówiła często.
– Nic nie potrafisz zrobić dobrze! Nie wiem, po co ja cię urodziłam – krzyczała. Teraz próbuje robić złośliwe uwagi swoim wnukom...  Ula, 30 lat

Pół roku temu uświadomiłam sobie coś bardzo dla mnie przykrego – popełniam czasem wobec moich dzieci te same błędy co moja matka...

Krytykuję, zamiast dodawać skrzydeł

Córcia pokazała mi swój rysunek dokładnie w momencie, gdy chciałam podnieść gorący garnek, żeby odcedzić makaron.

– Świetnie, Domisia, ale nie teraz, kochanie – fuknęłam i odepchnęłam ją na bok. – Odejdź, bo muszę wylać wrzątek!
Mała zrobiła krok w tył i spojrzała na mnie smutno. Opuściła ręce z rysunkiem i obserwowała każdy mój ruch. Kiedy wylałam wodę do zlewu, znowu ruszyła w moją stronę.

– No pacz, ładnie? Ładnie?
Oślepiona gorącą parą, rzuciłam okiem na kartkę. No, to, co nagryzmoliła, przypominało raczej białą śnieżycę namalowaną przez szalonego ekspresjonistę, niż bałwana.

– No, świetnie, ale gdzie ten bałwanek? – rzuciłam z lekką irytacją, że córka nie daje mi w spokoju dokończyć obiadu.
Dominice zaszkliły się oczy. Spojrzała na swoje dzieło i spuściła głowę. 
– Nieładnie... – dopowiedziała cichutko i ruszyła w stronę pokoju.
Zrobiło mi się głupio. Dlaczego znowu ją skrytykowałam? Przecież wystarczyło powiedzieć, że rysunek jest piękny, docenić jej trud. W końcu miała dopiero cztery latka, nie musiała malować jak artystka. 

– Kochanie, przepraszam, pokaż jeszcze raz! – zawołałam więc po chwili. 
Nie odwróciła się, podeszła do fotela i rzuciła się na niego, zakrywając buzię małymi rączkami. Kartka z rysunkiem, zgnieciona w złości, leżała obok. 

– Hej, koteczku! No nie płacz, proszę. – Objęłam jej małe ciałko i spróbowałam podnieść. Ona jednak już łkała całą sobą. Podniosłam rysunek i zaczęłam go rozprostowywać na kolanie.
– Wiesz, co? Już go widzę! Skrył się tutaj w śniegu! Widzę go! – za wszelką cenę chciałam naprawić sytuację.

Na spokojnie przyjrzałam się rysunkowi. I zrobiło mi się strasznie smutno. Dlaczego zrobiłam mojemu dziecku taką przykrość? Przez nieuwagę? Wrodzoną złośliwość? Pokręciłam głową i westchnęłam głośno.

Przypomniało mi się własne dzieciństwo

Do dzisiaj pamiętałam, jak bardzo bolało mnie, kiedy moja mama krytykowała prawie każdy mój krok. Jak to boli nadal, gdy głośno wyraża swoją dezaprobatę, oceniając moje życiowe wybory. Stałam się taka sama! A przecież obiecywałam sobie, że nigdy, przenigdy nie zrobię tego mojemu dziecku!
Tamtego popołudnia udało mi się wreszcie ugasić pożar, który sama wznieciłam. Dałam Dominice ciasteczko i już po chwili na jej małą buzię wrócił uśmiech. Rysunek z bałwankiem włożyłam sobie między książki i obiecałam sięgać po niego zawsze wtedy, gdy będę miała ochotę rzucić jakieś krytyczne słowo w kierunku któregoś z moich dzieci. 
Pierwszy raz spojrzałam w jego stronę jeszcze tego samego dnia, gdy mój starszy syn odrabiał lekcje przy kuchennym stole, a ja szykowałam kanapki na kolację. Krystian nie mógł sobie poradzić z prostym działaniem.

– No powiedz mi, jak to ma być, mamo! Nie wiem, naprawdę! – biadolił.

– Próbuj sam, synku, to twoje zadanie – zachęcałam go, smarując kromki chleba masłem.

– Ale ja nie wiem! – Krystek z każdą minutą irytował się coraz mocniej.

– Nie krzycz! – wypaliłam w pewnym momencie i już miałam na końcu języka, żeby mu powiedzieć coś wyjątkowo nieprzyjemnego na temat jego inteligencji, gdy mój wzrok powędrował w stronę tego nieszczęsnego bałwanka. Powstrzymałam się w ostatniej chwili, zostawiłam chleb w spokoju, podeszłam do Krystiana i nachyliłam się nad jego książką. Powoli przeczytałam zadanie na głos i zachęciłam, żeby pomyślał. 

Synku, na pewno dasz radę! Jesteś mądry! – Poczochrałam go po głowie.

Nie minęła minuta, kiedy skrobał już w zeszycie dobre rozwiązanie, a ja mogłam spokojnie wrócić do swoich obowiązków. On promieniał dumą, że dał radę, i nawet pochwalił się swoim zwycięstwem Darkowi, gdy ten wrócił z pracy. Ja zaś miałam bardzo przyjemny wieczór, kiedy sobie uświadomiłam, jak długą drogę przebyłam, od kiedy opuściłam swój dom rodzinny jako zakompleksiona i kompletnie niewierząca w siebie młoda kobieta.


Myślałam, że jestem do niczego, nic nie warta

Wychowywała mnie mama. Ojca nie znałam, ale nasłuchałam się o nim tyle złego, że nigdy nie miałam nawet pomysłu, żeby go odszukać. Moja mama była wiecznie niezadowolona z życia, ze mnie, z losu, jaki zgotował jej świat. Od kiedy pamiętam, pomstowała. A to na swoich rodziców, a to na mojego tatę, który „zmarnował jej życie”, a to na mnie, chyba za to, że w ogóle byłam.

– Jesteś głupia jak twój tatuś! – słyszałam tak często, że w to uwierzyłam.
– Nic nie potrafisz zrobić dobrze! Nie wiem, po co ja cię urodziłam, chyba żeby odpokutować za wszystkie grzechy! – krzyczała, gdy jej zdaniem znowu coś zrobiłam źle. 
– Ty na medycynę? Chyba oszalałaś? Ledwo przez liceum przeszłaś, a myślisz o medycynie? – wycedziła, gdy po maturze zwierzyłam się jej, ze chciałabym być lekarzem.
Po tych słowach nawet nie złożyłam papierów na studia. Skończyłam szkołę policealną i zostałam pielęgniarką. 
Dla mojej mamy absolutnie w niczym nie byłam dość dobra, choć dokładałam wszelkich starań, żeby ją zadowolić i usłyszeć pochwałę. Niestety, nie było mi to dane ani gdy byłam dzieckiem, ani kiedy jako dorosła kobieta próbowałam ułożyć sobie życie.

Krytykowała mojego męża, a on był mną zachwycony

Na moje szczęście, gdy miałam dziewiętnaście lat, poznałam Darka. To było jak olśnienie! Jakbym spotkała przybysza z całkiem innej planety! I wcale nie chodziło o to, że był przystojny jak książę z bajki. Nie. Darek był dość przeciętnym chłopakiem, który w pierwszym momencie wcale mnie nie zachwycił. Zawsze potrafił znaleźć we mnie coś pozytywnego. Patrzył na mnie z zachwytem, a przecież ja w lustrze widziałam niezbyt ponętną dziewczynę. Obsypywał komplementami i zawsze znalazł jakieś dobre słowo, nawet w najbardziej niesprzyjających okolicznościach. Co oczywiście nie uszło uwagi mojej mamy. 

– Aleś sobie nieudacznika znalazła! Zobaczysz, zostawi cię przy najbliższej okazji! Jeszcze wspomnisz moje słowa – sączyła mi do ucha jad, kiedy zaczęłam się z nim spotykać.

Wbrew jej słowom i oczekiwaniom Darek mnie nie zostawił. Jego rodzina przyjęła mnie do swojego grona i to u nich czułam się jak w domu. To prości ludzie, ale z cudownym podejściem do życia. 
Kiedy gościmy ich u siebie, dzieci są przeszczęśliwe! Nieważne, czy oglądają razem bajkę, czy idą na spacer do parku. A ja nadziwić się nie mogę, jak na nich patrzę. Rodzice Darka mają prawie siedemdziesiątkę, a w towarzystwie wnuków jakby ubywało im lat!

Mojej mamy dzieci nie lubią i omijają ją szerokim łukiem!

Sytuacja diametralnie zmienia się, gdy przyjeżdża moja mama. Zarówno Dominika, jak i Krystian najchętniej omijaliby ją szerokim łukiem. Jest mi z tego powodu przykro, ale w duchu wcale im się nie dziwię. Moja mama zawsze znajdzie w nich coś, co można skwitować złośliwą uwagą czy skrzywieniem ust. Dzieci instynktownie więc chcą tego uniknąć. 
Zapraszam mamę do siebie, odwiedzam ją też w rodzinnym domu dość często. Jednak ona im jest starsza, tym więcej w niej żółci w stosunku do całego świata. Wiem, że już się nie zmieni. Dlatego staram się nie okazywać złości, wręcz przeciwnie. Próbuję przekazać jej trochę dobrych emocji, które daje mi moja rodzina. Może na stare lata sprawię jej tym choć trochę przyjemności?
Na co dzień zaś tłumię w sobie skłonności, którymi nasiąkłam przez całą młodość. Nie jest to łatwe, bo przecież życie nie składa się z samych dobrych chwil. Kiedy jednak łapię się na tym, że powtarzam błędy mojej mamy, od razu gryzę się w język. Bo czasami jedno słowo może zranić bardziej niż jakakolwiek inna forma przemocy. A tego przecież dla moich maluchów bym nie chciała. O ile łatwiej żyje się komuś, kto wierzy w swoje umiejętności niż zakompleksionej, zamkniętej w sobie osobie z problemami, wiem najlepiej ja sama. Przeżyłam to. Na własnej skórze. I nigdy nie zafunduję tego własnym dzieciakom.

 

Czytaj więcej