"Chciałam być idealną żoną, matką i kochanką w jednym. Wiedziałam, że jeśli mąż będzie miał jakieś deficyty w domu, poszuka szczęścia gdzie indziej. Malowałam się, atrakcyjnie ubierałam. Nigdy wieczorem nie bolała mnie głowa. Czy mając taką żonę, można chcieć jeszcze kochanki...!?" Agnieszka, 32 lata
Starałam się być perfekcyjna w tym, co robię. Również w sypialni. Dlaczego mój mąż tego nie docenił? Przecież dawałam mu wszystko, o czym tylko zamarzył! Byliśmy dobrym małżeństwem. Przynajmniej tak mi się przez siedem lat wydawało... Jacka poznałam na pierwszym roku studiów, a na trzecim się pobraliśmy. Kiedy urodziłam Kasię, a potem Wojtka, nadal bardzo się kochaliśmy. Można powiedzieć, że dzieci nic nie zmieniły w naszym związku, poza tym, że go dodatkowo wzbogaciły. Byłam świadoma wszystkich niebezpieczeństw, które pojawiają się wraz ze stażem w małżeństwie i skutecznie im zapobiegałam. A przynajmniej tak sądziłam...
Ciąża to nie był dla mnie czas, kiedy mogę się zaniedbać, bo przecież za chwilę będę matką. Zdawałam sobie sprawę z tego, że nie wszyscy mężczyźni reagują podnieceniem na coraz większą wagę partnerki. Dbałam więc o to, żeby nie przytyć ponad to, co konieczne. Malowałam się, atrakcyjnie ubierałam i... nie odstawiłam męża. Wręcz przeciwnie – chyba nigdy nie miałam takiego apetytu na seks jak w ciąży! Nawet Jacek był zdumiony i z początku się wahał, czy można aż tak, czy nie zrobimy dziecku jakiejś krzywdy. Powiedziałam mu wtedy ze śmiechem, żeby brał, co mu daje życie, a raczej żona, bo wszystko jest pod kontrolą i naprawdę nie ma się czego obawiać.
Po urodzeniu Kasi również szybko wróciłam do formy. Już po miesiącu wskoczyłam w dżinsy sprzed ciąży, aż bliscy nie mogli się nadziwić, że jeszcze cztery tygodnie temu byłam ciężarną kobietą. Bardzo starałam się być dobrą żoną, matką i kochanką. Niemal do perfekcji opanowałam łączenie wszystkich obowiązków. I tylko ja wiedziałam, jak daje mi w kość ta moja perfekcja, gdzie wszystko musi być jak w zegarku, bo jak jeden klocek wypadnie, to się cała układanka rozsypie... Niełatwo jest wychowywać dzieci, pracować, prowadzić dom i być zawsze zadbaną kobietą. Mnie się udawało. Nawet gdy nie miałam ochoty na amory i chciało mi się spać, brałam się w garść, skrapiałam szyję perfumami i wskakiwałam do łóżka. Pamiętałam o zasadzie, że jeśli twój mąż będzie miał jakieś deficyty w domu, poszuka szczęścia gdzie indziej...
Po siedmiu latach udanego pożycia ze smutkiem zauważyłam, że mimo moich starań Jacek oddala się. Był ze mną i z dziećmi, wspólnie spędzaliśmy wakacje, ale w naszym małżeństwie, w sferze intymnej coś zaczęło się psuć. Nie czułam się temu winna, przecież robiłam wszystko, aby nam się układało, nie chciałam też winy przypisywać Jackowi. Bałam się zresztą poruszać ten temat. Dotychczas nie musieliśmy rozmawiać o sprawach dotyczących sypialni, nie było takiej potrzeby, ja prawie zawsze byłam na Jacka gotowa, tylko że on przestał być gotowy na mnie... Coraz częściej wymawiał się od seksu. Przeczuwałam, że opatrzył mu się nasz stały scenariusz. Pomyślałam więc o eksperymentach. Zmysłową bieliznę zastąpiłam bardziej wyzywającą. Do łóżka włożyłam szpilki. Było lepiej, Jacek zareagował na mnie, ale po kilku tygodniach znów nieznacznie zaczął się ode mnie odsuwać. Nie wierzyłam, że w dobrym małżeństwie, w małżeństwie, w którym seks jest sprawą istotną dla obojga partnerów, jedno z nich może poszukać sobie kogoś innego. Może gdybym się nie starała, gdybym wpadła w sidła małżeńskiej stagnacji, gdybym miała sobie coś do zarzucenia... Ale ja naprawdę robiłam wszystko, żeby po siedmiu latach związku nadal być dla męża gorącą kochanką. Jacek zaczął znikać z domu. Wymawiał się natłokiem pracy, to rozumiałam i nawet mu współczułam, nie mogłam jednak pojąć jego braku apetytu na seks.
W końcu zwierzyłam się przyjaciółce, która autorytatywnie stwierdziła:
– Musi mieć kochankę.
– Jaką kochankę, po co mu kochanka, skoro ja zaspokajam wszystkie jego pragnienia? – zdenerwowałam się.
– Jesteś taka pewna siebie? – zapytała przyjaciółka. – Naprawdę wiesz, jakie są wszystkie pragnienia twojego męża? – dodała z kpiną w głosie. Zastanowiłam się przez chwilę.
– Wiem – odparłam zdecydowanie.
Ale gdy wróciłam do domu, naszły mnie wątpliwości. Dawałam Jackowi wszystko to, o czym teoretycznie może marzyć mężczyzna. Dzieci były zadbane, dom wysprzątany, a ja zawsze elegancka i pachnąca. Do tego namiętna w łóżku. I... bezpruderyjna. Czy mając taką żonę, można chcieć jeszcze kochanki? Postanowiłam nie przejmować się opinią przyjaciółki i zlekceważyć własne wątpliwości. „Może Jacek ma problemy w pracy i to przez nie przestał być aktywny seksualnie?”, zastanawiałam się. „Wszystko się wyprostuje, gdy wreszcie dostanie wolne i pojedziemy na wakacje”, pomyślałam z nadzieją.
Urlop zaplanowaliśmy na sierpień. Tego dnia zwolniłam się wcześniej z pracy, żeby zajrzeć do biura podróży i ustalić szczegóły wyjazdu. Czekając na sprzedawcę, przeglądałam foldery i patrzyłam za okno. Nagle dostrzegłam Jacka. „Co on robi o tej porze w mieście?”, zdziwiłam się. „Przecież powinien być w pracy!” Jednak nie to było najbardziej zastanawiające. Bo obok Jacka szła kobieta. Ja wiem, że w środku dnia, w centrum miasta to nic nadzwyczajnego, ale oni... trzymali się za ręce. Zostawiłam te foldery i wyszłam z biura podróży. Niczym cień posuwałam się za Jackiem i kobietą. Z tyłu wyglądała fatalnie. Była znacznie grubsza ode mnie, na nogach zamiast szpilek miała jakieś płaskie sandały, a jej nieupięte brązowe włosy powiewały swobodnie na wietrze. Bardzo chciałam zobaczyć jej twarz. „To niemożliwe”, powtarzałam sobie w duchu. „Niemożliwe, aby mój mąż spotykał się z tak nieatrakcyjną kobietą!” Weszli do kawiarni. Przyczaiłam się za szybą, obserwując najdyskretniej jak się da, gdzie zajmą miejsca. I gdy wreszcie usiedli, zobaczyłam ją. Nie była brzydka, ale trudno ją też było nazwać pięknością. Zupełnie zwyczajna kobieta. Na moje oko wcale nie młodsza ode mnie. Grubsza, trochę wyższa, nie miała nawet grama makijażu! Rozmawiali, śmiali się. Uwagę zwracał uśmiech kobiety. Było w niej coś bardzo naturalnego. Gdy położyła dłoń na ręce Jacka, zobaczyłam jej krótko obcięte i niepomalowane paznokcie. Odeszłam spod tej kawiarni.
Wieczorem bez ogródek powiedziałam Jackowi, co widziałam. Milczał.
– No, powiedz coś! – zażądałam. – Dlaczego właśnie ona? Przecież nie jest ode mnie ani młodsza, ani ładniejsza!
– Nie jest – przyznał. I dalej milczał.
– Więc dlaczego? – naciskałam. – Było ci ze mną źle przez te wszystkie lata? Nie spełniałam twoich pragnień?
– Spełniałaś – odezwał się po chwili. – Może nawet za bardzo. Zawsze wiedziałaś lepiej ode mnie, czego potrzebuję – dodał nieoczekiwanie.
– Jak to „za bardzo”? – wściekłam się. – Przecież robiłam wszystko, żeby ci było ze mną dobrze! Nawet chodziłam do łóżka, kiedy nie miałam na to najmniejszej ochoty! – chciałam się ugryźć w język, ale było już za późno, słowa poleciały.
– No właśnie. Nawet gdy nie miałaś ochoty – powtórzył jak echo.
– Dla ciebie to robiłam! Wiesz?! Czy ty nie widzisz tego, jak się starałam? – zaczęłam krzyczeć.
Ale on milczał. Tego wieczoru nie powiedzieliśmy sobie już nic więcej. Sprawa była jasna... Na wspólne wczasy już nie pojechaliśmy, bo jak?... A za dwa miesiące czeka nas rozprawa rozwodowa. Jacek wyprowadził się do swojej kochanki. Tej kochanki, która w niczym nie przypomina mnie. Mnie – kobiety, która zawsze i we wszystkim była perfekcyjna. Nawet w miłości. I proszę, czym się ta moja perfekcja skończyła...