"Kiedy choroba zabrała mojego Adama, myślałam, że już nigdy się nie pozbieram. A jednak życie toczy się dalej, nadchodzą kolejne listopady i Boże Narodzenia. A z nimi samotność, która coraz bardziej dokucza. Wiem, że niektóre kobiety po śmierci męża już do końca swych dni wybierają wdowieństwo. Ja tego nie mogłam zrobić..." Helena, 53 lata
Zawsze uwielbiałam jesień. Od dziecka... Zbierałam kasztany i robiłam z nich cały szwadron leśnych ludzików. Rdzawe, brązowe, czerwone i złote liście ukrywałam między stronicami książek, które namiętnie czytałam. Potem powstawały małe dzieła sztuki. Babcia oprawiała te jesienne kolaże i z dumą wieszała na ścianie...
Jesienią poznałam mojego ukochanego męża. On wolał lato, ale z miłości do mnie potrafił godzinami spacerować po parku przykrytym kobiercem różnokolorowych liści. W jednym z nich wyciął serduszko. Do dziś mam tę pamiątkę, choć Adaś od trzech lat już nie żyje. Rak trzustki... Sądziłam, że nigdy się nie pozbieram. A jednak życie toczy się dalej, nadchodzą kolejne maje i październiki, i Boże Narodzenia. A z nimi samotność, która coraz bardziej dokucza. Wiem, że niektóre kobiety po śmierci męża już do końca swych dni wybierają wdowieństwo. Ja tego nie mogłam zrobić, bo... obiecałam Adasiowi, że nie zamknę się na miłość.
– Będę cię straszył po nocach, jeśli nie znajdziesz sobie jakiegoś fajnego faceta – mówił, uśmiechając się blado. – Najlepiej takiego, który w przeciwieństwie do mnie umie gotować. Zasługujesz na śniadania serwowane do łóżka.
Mój kochany, mój jedyny. Do ostatniej chwili myślał o mnie...
– Żaden facet nie dorasta ci nawet do pięt – powiedziałam wtedy.
– Wiem, ale ja nie mówię, żebyś znalazła sobie lepszego ode mnie. Tego bym nie zniósł, nawet będąc martwym. Wystarczy przeciętny koleś, byle był przyzwoity i zakochany w tobie na zabój.
Pracuję w sfeminizowanym środowisku, jestem nauczycielką plastyki. W naszej kadrze same babki, oprócz wuefisty i dyrektora, ale oni do przyzwoitych nie należą. Wredne typy. Za to dziewczyny – cudowne. Mariolka, która uczy geografii, zagadnęła mnie kiedyś:
– Mój kuzyn zobaczył cię na zdjęciu z zakończenia roku i wpadłaś mu w oko. Obiecałam, że zapytam, czy dasz mu się zaprosić na kolację.
W pierwszej chwili wszystkie komórki mojego ciała zaczęły krzyczeć: NIE! Ale potem stwierdziłam, że przecież niczym nie ryzykuję. Nie cierpię jeść w samotności, a od trzech lat to właśnie robiłam. „Miło będzie dla odmiany pogadać z kimś w trakcie posiłku”, pomyślałam i zgodziłam się.
Kuzyn Mariolki, podobnie jak ona sama, był sympatycznym gadułą. Krępująca cisza więc nam nie groziła. Sącząc czerwone wino, naprawdę dobrze się bawiłam, choć mówiłam niewiele. Głównie słuchałam o podróżach Karola i jego licznych pasjach. Pierwszy zgrzyt nastąpił, gdy kelner przyniósł nasze dania.
– Przegrzebki są przeciągnięte, a szpinak zamiast szpinakiem smakuje czosnkiem – skrytykował mój towarzysz.
Ja tam lubiłam czosnek i właśnie delektowałam się przepysznym spaghetti aglio olio. Nie miałam mu nic do zarzucenia.
– Czy mógłbym porozmawiać z kucharzem?! – zagrzmiał Karol i wszyscy obecni w restauracji zaczęli ciekawie się nam przyglądać.
Po chwili przy naszym stoiku pojawił się uśmiechnięty brodacz.
– Nawet moja żona gotowała lepiej, choć rozwiodłem się z nią właśnie dlatego, że była pozbawiona fantazji. Także w kuchni – Karol wytoczył ciężkie działa, a ja omal nie zadławiłam się makaronem. Co za wstyd!
– Serwuję to danie od lat, wedle tej samej receptury, i nikt oprócz pana się nie skarżył – brodacz nie dał się sprowokować i cały czas się uśmiechał. Od razu poczułam do niego sympatię.
– Nie dość, że nie ma pan za grosz talentu, to jeszcze nie grzeszy pan skromnością – perorował Karol. – Nie zapłacę za to danie! Wychodzimy! – zwrócił się do mnie.
– Ja jeszcze nie skończyłam – powiedziałam. – Przynajmniej z makaronem, bo tobie już podziękuję, Karolu. Możesz iść – dodałam i z satysfakcją odnotowałam, że go zatkało. Po raz pierwszy od momentu naszego spotkania nie wiedział, co powiedzieć. Wstał jak niepyszny od stołu, obrzucił mnie pogardliwym spojrzeniem i ruszył do wyjścia.
– Siedziała pani przy niewłaściwym stoliku z niewłaściwym mężczyzną – powiedział brodacz. – Problem z mężczyzną rozwiązany. – Uśmiechnął się. – A teraz pozwolę sobie panią przesadzić do mojego ulubionego stolika, zaraz przy oknie. Najładniejszy widok jest z niego właśnie jesienią, bo park tak cudnie się złoci.
Jeszcze nie wiedziałam, jak ten brodacz ma na imię, a już czułam, że spotkałam bratnią duszę.
– Pan też lubi jesień? – zapytałam.
– To moja ulubiona pora roku. Obfituje w grzyby i wino, a jedno i drugie po prostu kocham.
– Ja też ją uwielbiam. Nie znoszę natomiast jeść sama. Może pan mi potowarzyszy?
– Przykro mi, ale jestem w pracy. W ramach zadośćuczynienia zapraszam jutro na obiad. Mam wolne.
Tym razem wszystkie komórki mojego ciała krzyczały: TAK! ZGÓDŹ SIĘ! A ja lubię być w zgodzie z sobą, więc przyjęłam zaproszenie.
I tak to się zaczęło. Od niezobowiązującego obiadu przy stoliku z widokiem na park. Później w tym parku był spacer wśród rdzawych liści, które cudnie szeleściły nam pod stopami. Michał opowiedział mi o swoim nieudanym małżeństwie, ucieczce przed smutkiem do Londynu i nauce gotowania, która o tym smutku pomogła mu zapomnieć. Mówił, że jego marzeniem jest własna mała knajpka z włoskim jedzeniem i pianistą, który grałby jazzowe szlagiery.
– Ja nie lubię jazzu. Może dlatego, że go nie rozumiem – powiedziałam. – Wolę bluesa.
– Dla ciebie ustanowimy piątki bluesowe – odparł, a mnie zrobiło się ciepło na sercu.
Był taki bezpośredni, otwarty, bez zadęcia. W przeciwieństwie do Karola słuchał, co mam do powiedzenia. I umiał cieszyć się z rzeczy małych...
Na kolejne spotkanie przyniósł bukiet z jesiennych liści. Wzruszyło mnie to, bo przypomniało o liściu z serduszkiem ukrytym pomiędzy stronami „Anny Kareniny”.
– Płaczesz, bo chciałaś róże? – zapytał.
– Z róż lubię tylko pączki z różą obficie obsypane cukrem pudrem – odparłam, bo na zwierzenia o Adasiu było jeszcze za wcześnie.
– No to zapraszam. Niech ta jesień będzie słodka...
Zanim doszło do pierwszego pocałunku, który smakował kawą z cynamonem, ja już wiedziałam, że pozwolę Michałowi zaserwować sobie śniadanie do łóżka. Adaś zapewne kibicuje nam z góry i cieszy się, że jest przy mnie przyzwoity ktoś. Nie lepszy, nie gorszy, po prostu inny. Ktoś, kto tak jak ja kocha jesień...