"Choć nasze małżeństwo zapowiadało się tak dobrze, bardzo szybko okazało się, że Radek ma obsesje, z którymi trudno wytrzymać. Wrzeszczał, że on tyra, a ja całe dnie siedzę z dzieckiem w domu jak święta krowa i nawet porządku nie potrafię utrzymać. Potem było już tylko gorzej..." Jowita, 28 lat
Zaraz po ślubie zamieszkałam z mężem w jego rodzinnym domu. Teść nie żył od kilku lat, a teściowa podarowała nam całą górę domu. Kiedy urodził się Michałek, byliśmy już urządzeni i chyba jeszcze szczęśliwi, chociaż zaczęło dochodzić między nami do pierwszych tarć.
Początkowo kładłam zrzędliwość męża na karb przemęczenia – jest księgowym, pracuje w dużej firmie, gdzie często musi brać nadgodziny, dodatkowo pomaga też kilkorgu znajomym prowadzić księgowość i bywa, że nocami ślęczy nad księgami rachunkowymi, nie dosypiając i żyjąc w ciągłym stresie. Jednak z czasem zaczęliśmy się z Radkiem kłócić coraz częściej i zawsze chodziło o jedną rzecz – mąż czepiał się każdego drobiazgu, krytykując to, jak prowadzę dom i radzę sobie z dzieckiem. Zorientowałam się, że to, co początkowo brałam u niego za zwykłą pedanterię, było jakąś obsesją! Mąż zarzucał mi, że jestem brudasem i chociaż całe dnie spędzałam, zajmując się synkiem i sprzątając dom, Radek niemal co wieczór znajdował jakieś błahostki, które rosły do rangi problemu.
– Nie możesz w końcu sprzątnąć tych okruchów z obrusu?! – huknął na mnie któregoś wieczoru. Potem zaczął wrzeszczeć, że ożenił się z kocmołuchem i dla podkreślenia swoich słów walnął pięścią w stół, co przeraziło Michałka. Mały zaczął głośno płakać, a niewzruszony mąż zażądał herbaty.
– Tylko w czystej szklance. Bo ostatnio znalazłem zacieki na szkle – warknął.
Zabrałam się do przygotowywania herbaty, jednocześnie starając się uspokoić płaczącego synka, kiedy mąż podszedł bliżej, stając za moimi plecami.
– Co on ma na śpioszkach?! – zapytał, pokazując mi plamę z soku marchwiowego na ubranku synka.
– Przed chwilą pił sok i się trochę ubrudził – broniłam się, widząc, że zanosi się na awanturę.
– Nie mogłaś go przebrać?! – wrzasnął mąż, a Michałek znowu się rozpłakał.
– Uspokój się, to świeże śpioszki. Po prostu dzieci stale się brudzą – łagodziłam sytuację, ale to tylko Radka rozjuszyło.
Całe dnie tyram, ty siedzisz w domu jak święta krowa i nawet porządku nie potrafisz utrzymać?! – wrzeszczał.
– Czemu nie umyłaś okien, jak cię prosiłem?! – szarpnął firankę, która naderwana zawisła smętnie nad parapetem.
– Mówiłam ci, że źle się czuję, a jest zimno. Mam znowu złapać zapalenie oskrzeli, żeby szyby lśniły? – rozpłakałam się.
– Nie becz – szczeknął mąż, dodając, że ma dość tego burdelu. – Nawet dywanów nie potrafisz porządnie odkurzyć! – dodał na koniec, wychodząc z kuchni.
– Czekaj, herbata! – rzuciłam za nim, ale powiedział, że wypije na dole u swojej matki, gdzie przynajmniej jest czysto. Następnego dnia wrócił z pracy wcześniej i pocałował mnie na powitanie. Powiedział, że nie wie, co w niego wstąpiło i przeprasza, ale chociaż udawałam, że się nie gniewam, dobrze wiedziałam, że takie sytuacje będą się powtarzać. Bo mimo że nie robiłam niczego innego, tylko biegałam po domu ze ścierką i odkurzaczem, to mąż zawsze znajdował coś, co według niego było nie tak!
Radek wszystko układał w idealnym porządku, segregował, liczył, pucował, przecierał... Miewał też swoje ulubione rytuały i żądał ode mnie, żebym ich przestrzegała. Co środę mycie okien i pranie firan, bez względu na to, czy mam akurat na głowie coś innego, czy nie. Co czwartek trzepanie dywanów i pranie pościeli, w soboty froterowanie parkietów i nabłyszczanie kafelków w łazience. Odkurzać oczywiście musiałam codziennie, nie było mowy o jakiejkolwiek przerwie w sprzątaniu.
Pamiętam dzień drugich urodzin naszego Michałka – synek zdmuchiwał świeczki z tortu, a mąż lustrował wzrokiem salon w poszukiwaniu... kurzu na segmencie!
– Musisz z kimś porozmawiać, to jest chore – poprosiłam Radka któregoś wieczoru, dodając, że dłużej tego nie zniosę.
– Czego nie zniesiesz, porządku? To, że jesteś flejtuchem, nie znaczy, że ja chcę tak żyć! – odwarknął i dodał, że mama nauczyła go, jak dbać o dom i nie zamierza rezygnować ze swoich przyzwyczajeń.
„No tak, jego matka”, skrzywiłam się, zastanawiając się, czy to przypadkiem nie teściowa buntuje Radka przeciwko mnie. Ostatnio złapałam ją na grzebaniu w naszych rzeczach i przyglądaniu się wszystkiemu, co robię. Kilka razy skrytykowała też mój podobno wymięty strój i zaniedbane ręce.
– Jakie mam mieć dłonie, mamo, skoro całymi dniami sprzątam?! – wybuchłam wtedy, ale nie wyglądała na wzruszoną.
– Taka właśnie jest rola mężatki, moja droga – powiedziała tylko, dodając, żebym lepiej poukładała rzeczy małego w szafce, zanim Radek tam zajrzy.
Poszłam na górę i rozpłakałam się. Synek przyszedł do sypialni i przytulił się do mnie, więc uspokoiłam się, by nie widział moich łez, ale było coraz gorzej. Zaczęłam myśleć o tym, by zostawić męża, bo nie mogłam już na niego patrzeć. Doszło nawet do tego, że zanim zaczynaliśmy się kochać, mąż pytał, czy uprasowałam dobrze pościel w sypialni i czy wymyłam łazienkę... Zresztą co do łazienki Radek miał całą litanię porad – umywalkę przetrzeć po każdym umyciu, wannę myć nawet po tym, jak zlewałam do niej mydliny z prania, ręczniki mają leżeć poukładane kolorami, a wcześniej uprasowane, a mydelniczka musi być codziennie osuszana i myta!
Któregoś razu mąż zawlókł mnie siłą do łazienki, każąc mi powiedzieć, co zrobiłam nie tak. Wszystko wydawało mi się w jak największym porządku, dosłownie dwie godziny wcześniej tam sprzątałam, jednak okazało się, że zapomniałam... zakręcić pasty do zębów.
– Nie rozumiesz, że mnie to doprowadza do szału?! – darł się.
Cieszyłam się, że Michałek jest u moich rodziców, bo niestety mały coraz częściej był świadkiem takich wybuchów męża.
– Spójrz w lustro i powiedz mi, kogo widzisz?! Bo ja widzę fleję, która nie potrafi za sobą niczego uprzątnąć! – darł się Radek, wbijając palce w moje ramię. Zagryzłam zęby, żeby nie płakać.
– Słucham. Masz mi coś do powiedzenia? – zapytał lodowatym tonem.
– Przepraszam. To się więcej nie powtórzy – powiedziałam cicho, chociaż czułam wściekłość, upokorzenie i bezsilność. „Czy ja właśnie przeprosiłam go za to, że nie zakręciłam pasty do zębów?”, pomyślałam.
Tymczasem mąż mruknął, że przeprosiny przyjęte i zażądał obiadu. W czystym talerzu, oczywiście. Jakbym codziennie tych wszystkich cholernych talerzy nie myła, nie suszyła i nie chuchała na nie z każdej strony... Po obiedzie nakazał mi umyć blaty kuchenne i poukładać przyprawy... alfabetycznie. „Zostawię go, zostawię!”, powtarzałam sobie w myślach, układając w pudełku po kolei anyżek, bazylię, cynamon... Równiutko, w porządku alfabetycznym...
– No! Tak to właśnie powinno wyglądać – pochwalił mnie mąż, zaglądając do kuchni, po czym dodał, że mogę sobie odpocząć.
– Weź kąpiel, tylko przetrzyj potem kafelki – zaznaczył. Zamknęłam się więc w łazience i niechętnie weszłam do wanny, wiedząc, że będę musiała znowu wszystko wysprzątać, chociaż robiłam to parę godzin wcześniej.
Nagle usłyszałam jakiś raban w przedpokoju.
– Cholera jasna, no! – wydarł się Radek, ciskając czymś o drzwi łazienki.
– Ile razy mówiłem gówniarzowi, żeby układał swoje buty! Niech go tylko twoja matka przyprowadzi, to sobie z nim pogadam!
Siedziałam jak sparaliżowana. „Ma zamiar krzyczeć na trzylatka za to, że nie ustawił równo butów? A może zwyczajnie weźmie pasa i mu dowali?”, myślałam, pospiesznie wychodząc z wanny. Szybko się ubrałam i pojechałam do rodziców. Zamieszkałam u nich i chociaż mąż błaga mnie, żebym razem z synem wróciła do niego, odmawiam. Ostatnio postawiłam mu ultimatum – albo idzie na terapię i leczy się ze swojej obsesji, albo zażądam rozwodu. Powiedział, że mam źle w głowie i nie wie, o co mi chodzi. – Ja tylko lubię porządek – usłyszałam.