"Byliśmy przeciętnym małżeństwem. Szanowaliśmy się, nie kłóciliśmy. Nagle jednak dotarło do mnie, że tak naprawdę przez te wszystkie lata mąż żył swoim życiem, a ja swoim. A kiedy przyjaciółka przekazała mi plotki, że Ryszard mnie zdradza, podjęłam decyzję o rozstaniu..." Joanna, 64 lata
O czterdziestej rocznicy ślubu przypomniał mi kalendarz Google trzy dni przed tym dniem. Czterdziesta! Skoro już siedziałam w internecie, sprawdziłam nazwę tej rocznicy – rubinowe gody. Kocham czerwony kolor i jakiś rubinowy klejnocik by mnie ucieszył.
Kiedy stawiałam przed mężem talerz zupy, nawet chciałam o tym wspomnieć, niby w żartach, ale nagle… odechciało mi się. Usiadłam przy stole i spojrzałam na niego w jakiś dziwny, nowy sposób.
Czy jesteśmy dobrym małżeństwem? Jak wszyscy się kłóciliśmy, śmialiśmy, mieliśmy ciche dni i dni pełne radości. Kochałam go za jego opiekuńczość czy zaradność, poczucie humoru, ale to nie znaczy, że mnie nie denerwował, irytowało mnie jego chrapanie i to, że zostawiał puste kartony po soku w lodówce.
Byliśmy normalnym małżeństwem. Patrzyłam na posiwiałą głowę Ryszarda pochyloną nad talerzem. Głodny, wiosłował łyżką zupę fasolową, jakby nie jadł miesiąc. Zawsze był człowiekiem pełnym energii, który po pracy nie zasiadał przed telewizorem, tylko zajmował się swoimi pasjami. Gdy był młodszy, biegał, jeździł na rowerze, grał w koszykówkę.
Kiedy przeszedł na emeryturę, a serce przestało pozwalać na większy wysiłek, martwiłam się, że oszaleje, siedząc cały dzień w domu. Myliłam się – znalazł sobie tyle zajęć, że znów prawie wcale w domu go nie było – z kolegami grał w brydża, jeździł na ryby, wyjeżdżał na zgrupowania…
I nagle dotarło do mnie, że tak naprawdę on żył swoim życiem, a ja swoim. Przed emeryturą i teraz. Owszem, raz w tygodniu, w niedzielę, chodziliśmy do kościoła, na cmentarz, jedliśmy niedzielne obiady, czasem oglądaliśmy razem film w telewizji. Codziennie w czasie kolacji rozmawialiśmy pół godziny, omawiając sprawy codziennie, plotkując o znajomych, o córce Alicji. Potem w łóżku książka, czasem seks. Ja miałam swoje przyjaciółki, swoje życie. A kiedy przeszłam na emeryturę i już niemal cały czas siedziałam w domu, to byłam właściwie sama.
Jak tak spojrzeć wstecz, to często byłam sama... Ale mogło być gorzej.
– Mógł się nade mną znęcać, mógł mnie zdradzać… – powiedziałam następnego dnia do swojej przyjaciółki, Helenki, którą zawsze traktowałam jak swoją spowiedniczkę i psychoterapeutkę w jednym. Zresztą wzajemnie.
I wtedy ona uciekła wzrokiem, a jej usta wykrzywiły się w uśmiechu, jaki pojawiał się na jej twarzy zawsze, gdy niby się zgadzała z czyimś zdaniem, a tak naprawdę myślała inaczej.
Wszystko we mnie zdrętwiało. Miałam do wyboru – udać, że tego nie zauważyłam, albo ją przepytać. Zmieniłam temat. Odetchnęła z ulgą, choć do końca spotkania miałam wrażenie, że nie patrzyła mi w oczy.
Nie mogłam zapomnieć tej jej reakcji. Kiedy przez kolejne dni Ryszard wracał późno do domu, zerkałam na niego podejrzliwie. Reagowałam opryskliwie na jego słowa. Nieustannie byłam wkurzona. W końcu nie wytrzymałam i poszłam do Heleny.
– Mów – zażądałam. – Bo więcej mnie nie zobaczysz.
Wiedziała, że nie odpuszczę. Od razu zastrzegła, że to tylko plotki. Podobno widziano Ryśka w jakimś motelu z młodszą kobietą, czterdziestka co najwyżej. Podobno. Jakieś pół roku wcześniej. Podobno.
Czekając na męża, który jak zwykle był na kartach, rybach czy grach, znów oglądałam oczyma duszy swoje małżeństwo. Ale teraz najważniejsze było jedno pytanie: Ile razy mnie zdradził w ciągu tych lat? Dlaczego tego nie widziałam? Kiedy byłam młoda, kochałam go jak wariatka. Pragnęłam. On też mnie kochał i pragnął. Nigdy mu nie odmawiałam, wydawało się, że jest nam razem pod tym względem dobrze…
– Jak często zdradzałeś mnie w czasie naszego małżeństwa? – spytałam, kiedy wszedł do domu.
Z jego twarzy natychmiast zniknął uśmiech. Znieruchomiał. Wiedziałam, że gwałtownie szuka usprawiedliwienia, kłamstwa…
– Za późno – powiedziałam. – Chcę rozwodu.
Odetkało go.
– Zwariowałaś?! – powiedział. – Nie zdradziłem cię. Poza tym masz sześćdziesiąt trzy lata, po co ci rozwód?
Wstałam i wyszłam z kuchni.
– Joanna… – Poszedł za mną. – Nigdy cię nie zdradziłem. Nie wydurniaj się. Ludzie wymyślają z nudów…
Obróciłam się i walnęłam go otwartą dłonią w twarz.
– Przynajmniej mnie nie okłamuj. Okaż choć odrobinę szacunku kobiecie, z którą żyłeś czterdzieści lat, matce twoich dzieci.
I zamknęłam się w sypialni.
Rozwód. Życie bez Ryszarda. Nigdy więcej gotowania pod niego obiadów, robienia zakupów dla niego, czekania, czy przyjdzie i kiedy. Całe łóżko moje, cała noc przespana spokojnie, bez nieustannego hałasu obok ucha. Ile razy prosiłam, żeby poszedł do lekarza, wziął tabletki… Twierdził, że tak natura stworzyła mężczyzn, że chrapią. I on z naturą walczyć nie będzie.
Przed oczyma stanęły mi wszystkie jego denerwujące cechy. Sposób, w jaki zaczesuje włosy. Zapach jego wody kolońskiej. To jak żuje i cmoka zębami. To, że czyta gazety przy śniadaniu, jakby mnie przy stole nie było. Jego pochrząkiwanie, gdy go coś rozbawiało, ale nie na tyle, by się roześmiać. Mogłam zrobić całą długą listę…
I wtedy nagle mnie olśniło. Przecież mam dopiero sześćdziesiąt trzy lata i nie żyję w czasach, kiedy kobiety w moim wieku stały jedną nogą nad grobem i uważano, że już nie mają prawa do szczęścia. Ja też jeszcze chcę być szczęśliwa. Może nawet spotkam kogoś, kto będzie ze mną cały czas. Byłam zmęczona tą samotnością we dwoje. Co innego być samą, bo nie ma się nikogo, a co innego, gdy ktoś zajmuje przy tobie miejsce, blokując szansę na coś lepszego. Bo niby Ryśka nigdy nie było, ale jednak, ogólnie rzecz biorąc, był. A jak go nie będzie, to zrobi się miejsce na coś nowego. A jeśli nawet nikt się nie pojawi, to wezmę sobie psa. I kota. A nawet dwa. A co! A jak będę miała ochotę, to będę chodzić na randki i wyjeżdżać do sanatoriów. Dobrze wiem, co się tam dzieje. Słyszałam takie opowieści, że uszy czerwienieją…
– Masz rację – powiedziała Wanda, moja druga przyjaciółka, kiedy grałyśmy w karty w klubie emeryta na osiedlu. – Jeśli czujesz, że myśl o rozwodzie dodaje ci energii i otwiera przed tobą nowe perspektywy, to czemu nie.
Nie dałam się przekonać córce, która uważała, że robię głupotę.
– Kto ci poda herbatę, jak będziesz chora? – jęczała.
– Ty – odparłam. – W końcu po to cię wychowałam.
Zatkało ją.
Nie dałam się przekabacić mężowi, który próbował mnie przekonywać, że jesteśmy za starzy, by zaczynać wszystko od nowa, że wciąż mnie kocha.
– Ale ja już nie kocham ciebie – odparłam.
Zamilkł i tylko skinął głową.
Nie dałam się nawet Helence.
– Joanna, nie możesz tego zrobić. To były tylko plotki…
– Hela, to już nawet nie chodzi o tę zdradę. Po prostu przejrzałam na oczy i zrozumiałam, że nie chcę z nim być.
Rok później byłam już wolna. Ryszard przeniósł się do mieszkania po rodzicach, które wynajmowaliśmy, ja zostałam w naszym. Podzieliliśmy majątek bez kłótni, dokopywania sobie. Myślę, że to był jeden z najbardziej eleganckich rozwodów, o jakich słyszałam. Byłam mojemu byłemu mężowi za to bardzo wdzięczna. Wykazał się klasą. Rozwiedliśmy się za porozumieniem stron – ja nie czułam potrzeby, by żądać uznania jego winy.
Może moglibyśmy nawet zostać przyjaciółmi, ale każde z nas poszło w swoją stronę. Tylko Alicja przychodziła do mnie i opowiadała, co u ojca. Że wygrał turniej brydżowy. Że przestał jeździć na ryby. Że częściej siedzi w domu, że przychodzi do niej i zajmuje się wnuczką, kiedy ja nie mogę. A nie mogłam dość często, bo życie rozwódki bywa bardzo rozrywkowe.
– Widzisz – powiedziałam. – Przynajmniej Julka odzyskała dziadka.
Wieść o moim rozwodzie szybko rozniosła się w klubie i dostałam trzy propozycje randek. Osiemdziesięcioletniego pana Józka sobie darowałam. Erotoman-gawędziarz. Ze Staszkiem, emerytowanym kolejarzem, i Wojtkiem, byłym instruktorem latania na szybowcach, umawiałam się naprzemiennie. Do kina, teatru, na wystawę, na tańce. Nauczyłam się grać w brydża, zaczęłam jeździć na rowerze. Odmłodniałam, częściej się śmiałam. Nawet córka przyznała, że samotne życie mi służy. I coraz rzadziej opowiadała o swoim ojcu. Musiałam wyciągać z niej każdą informację. Że badania EKG nie były rewelacyjne. Że musiał zrezygnować z biegania. Że zaczął chodzić na pływalnię i przeszedł na wegetarianizm. Że zrobił kurs gotowania.
– Czemu tak wypytujesz? – zagadnęła pewnego razu. – Przecież ojciec już nie powinien cię obchodzić. Jesteście rok po rozwodzie.
– Alu, kochałam twojego ojca. Bardzo. Przeżyliśmy razem czterdzieści lat, wiele pięknych chwil, sporo smutnych. Musieliśmy się wspierać… – zamilkłam, gdy przypomniałam sobie najtrudniejszy okres naszego małżeństwa. Tylko miłość nas uratowała. – Tego nie przekreśli jakiś tam rozwód…
Wróciłam do domu i zaczęłam przygotowywać kolację przy świecach. Zaprosiłam do domu Stefana, emerytowanego sędziego, którego miesiąc wcześniej poznałam podczas klubowego turnieju brydżowego. Wdowiec… Jeszcze wczoraj nie mogłam doczekać się randki. Ale szykując kolację, cały czas myślałam o tym, co powiedziałam córce.
Pewnych rzeczy rozwód nie przekreśli.
Kolacja się udała, Stefan był czarujący. Tylko tak dziwnie poruszał szczęką, gdy jadł. I kiedy tańczyliśmy, pachniał nie tak, jak powinien pachnieć mężczyzna. I jego usta były nie takie. Był za niski i zbyt chudy…
– Wybacz – powiedziałam i odsunęłam jego dłoń od mojej piersi. – Nie mogę.
– Za szybko – powiedział. – Rozumiem. Musimy poznać się bliżej.
Nie rozumiał. Ale ja nagle zrozumiałam co innego. Często mówi się, że nie przesadza się starych drzew, bo się w nowym miejscu nie przyjmą. Czy byłam takim starym drzewem? Przecież w poprzednim miejscu było mi źle, korzeniom było zbyt ciasno i liście usychały. Teraz wręcz kwitłam. A jednak…
Następnego dnia poszłam na cmentarz. Uprzątnęłam grób, zapaliłam świeczkę i usiadłam na ławeczce. Wpatrzyłam się w napis na grobie.
Ukochanemu synkowi, Jackowi, nieutuleni w żalu rodzice.
Był z nami tylko siedem lat. Pijany kierowca potrącił grupę dzieci na przejściu przed szkołą. Ranił troje, jedno zabił. Mojego synka. Naszego. Myślałam, że zwariuję z rozpaczy. Ryszard był przy mnie. Cierpiał ze mną. Wspierał. A ja wspierałam jego. Czasem takie doświadczenie niszczy związek. Nasz tylko się wzmocnił.
Kochałam Ryszarda. Wróć. Kocham go nadal. I spójrzmy prawdzie w oczy – tęsknię za jego okropną wodą kolońską, za jego cmokaniem zębami przy jedzeniu i chrząkaniem, gdy mu się coś podoba, ale nie na tyle, by się roześmiać. I czasem trudno jest mi zasnąć w tej okropnej nocnej ciszy, i gdy się budzę w ciemności, mam wrażenie, że umarłam, bo nic nie słyszę. I brakuje mi go…
Człowiek wrastał w drugiego człowieka przez czterdzieści lat i trudno tak wszystko od razu wykorzenić.
Ktoś usiadł obok mnie. Doleciał do mnie znajomy zapach – chociaż nigdy go nie lubiłam, teraz poczułam, jak ogarnia mnie spokój.
– Dlaczego? – spytałam.
I nagle zrozumiałam, że tak naprawdę to był powód mojego odejścia. Najbardziej prozaiczny na świecie. Bo mnie zdradził. A ja go kochałam.
– Bo przeszedłem na emeryturę i nagle zacząłem mieć wątpliwości, czy wciąż jestem mężczyzną, którego kobiety będą pragnęły.
– A ja nie jestem kobietą? Ja cię pragnęłam.
– Ty jesteś mną. Jesteś moją częścią. Nie jesteś obiektywna.
Czy on powiedział, że mnie kocha?
– I jak było? – spytałam, uparcie drążąc problem.
– Nie wiem. Nie miałem ochoty zrobić tego, po co zaciągnąłem ją do motelu. Nie pachniała jak ty, nie czułem jej przy sobie jak ciebie.
Poczułam, że wzruszył ramionami.
– Byłam samotna – powiedziałam. – To był drugi powód, dla którego odeszłam.
– Wiem – odparł. – Obiecuję, że nigdy więcej. Na grób naszego syna.
Odwróciłam głowę i spojrzałam na mojego męża. Zmienił się. Wyszczuplał i jakby mu pięć lat przybyło. W oczach miał łzy. Dotknęłam dłonią jego policzka. I poczułam, jak spada ze mnie jakiś ciężar, o którego istnieniu nie miałam pojęcia.
– Wróćmy do domu – powiedziałam. – Wieczorem idę do klubu na brydża. Potrzebuję partnera.
Uśmiechnął się. A potem popatrzył na grób Jacusia i mrugnął okiem.
On nigdy się nie zmieni. I za to go kocham.