"Kiedy mąż poszedł spać, przeczytałam list, który napisał przed laty. Byłam wstrząśnięta! "
Fot. Adobe Stock

"Kiedy mąż poszedł spać, przeczytałam list, który napisał przed laty. Byłam wstrząśnięta! "

"Czasami lepiej nie wracać do przeszłości. Przekonałam się o tym, kiedy po 25 latach spotkaliśmy się z paczką przyjaciół z liceum. Na spotkaniu otworzyliśmy stare listy, które po maturze napisaliśmy do siebie samych i głęboko schowaliśmy. To miała być nasza kapsuła czasu, dzięki której w stosownym momencie mieliśmy wrócić do lat młodości, przypomnieć sobie o swoich marzeniach. I wróciliśmy, ale o tym, co napisał wtedy mój mąż, wolałabym nigdy się nie dowiedzieć!" Marcjanna, 46 lat

W czasach licealnych mieliśmy swoją zgraną, sześcioosobową ekipę. Czasy były piękne, ale nie trwały długo. Po pomaturalnych wakacjach nasze drogi się rozeszły. Porozjeżdżaliśmy się po zakładach pracy, wydziałach i miastach w całej Polsce. Widywałam się tylko z Rafałem. Zawsze mi się podobał, ale kryło się w nim jakieś odległe zamyślenie i kiedy byliśmy całą szóstką, rzadko kiedy na mnie spoglądał. Dopiero gdy zostaliśmy w naszym mieście tylko we dwójkę, staliśmy się sobie bliżsi. Niecałe trzy lata po maturze wzięliśmy ślub.

Rok po maturze napisaliśmy listy do... przyszłości

Zanim jednak dorosłe życie całkiem nas pochłonęło – i jeszcze zanim Rafał pocałował mnie po raz pierwszy, na dworcu, po powrocie od ciotki – Józek wpadł na pomysł z kapsułą czasu. Spotkaliśmy się całą paczką, gdy wszyscy zjechali do domów na parę dni odpoczynku. Wtedy to zaproponował.

– Będzie świetnie – przekonywał nas. – Mam akurat metalową skrzynkę po narzędziach. Wrzucimy jakieś zdjęcia, pamiątki, napiszemy listy do samych siebie w przyszłości i jak spotkamy się za dwadzieścia pięć lat, będziemy mieli świetną niespodziankę.
Zgodziliśmy się ochoczo, bo propozycja faktycznie była przednia. Każde schowało coś do koperty, potem uroczyście złożyliśmy sześć zaklejonych kopert do skrzynki i zakopaliśmy pod brzózką w lesie. Była wygięta jak znak zapytania. Nawet po wielu latach powinniśmy rozpoznać to miejsce.

Zaczęliśmy dorosłe życie...

Wróciliśmy do swoich spraw i domów. Ja skończyłam studia, znalazłam pracę i budowałam swoje szczęście z Rafałem. Dorobiliśmy się dwójki dzieci, ładnego mieszkania i porządnego samochodu. Od czasu do czasu dostawaliśmy wieści od znajomych. Zaproszenia na śluby, chrzciny czy komunie. Kartki bożonarodzeniowe z drugiego końca kraju oraz kilka ze Szwecji. Kiedy z rzadka się spotykaliśmy, zawsze odbywało się to w wirze jakiegoś większego wydarzenia czy uroczystości. Nie było szansy, by w spokoju usiąść i pogadać. Tak właśnie działa czas. Odciąga od siebie ludzi, a pustkę w środku wypełnia zajęciami, które zwykle nie mają większego znaczenia.

Ale my, dzięki Józkowi, mieliśmy coś, co mogło znowu nas połączyć. Zakopana przed laty kapsuła była jak zegar odmierzający czas kolejnej ery. I gdy wreszcie wybiła północ, choć wcale się tego nie spodziewałam, wszystko się zmieniło...

Spotkaliśmy się po 25 latach

Jakimś cudem udało nam się zgrać terminy dokładnie w dwudziestą piątą rocznicę dnia, kiedy zakopaliśmy naszą kapsułę pod wygiętą brzózką. Zjechaliśmy do domu, który został Józkowi po zmarłych rodzicach, a którego jakoś nie mógł sprzedać. Powitaniom i wymianom informacji nie było końca. Najbardziej w starych znajomych zaskoczyły mnie drobnostki. Maja, która dotąd brzydziła się gotowaniem, przywiozła własnoręcznie zrobione ciasta i sałatkę. Andrzej stracił większość włosów, wyhodował bujne wąsy i upodobnił się do swojego ojca tak bardzo, że witając go, odruchowo powiedziałam: „dzień dobry panu”. Justyna, niegdyś moja najlepsza przyjaciółka, wyglądała jak zupełnie inna osoba. Z włosami przyciętymi tuż przy szczęce i w okularach o grubych oprawkach osiągnęła odpowiedni dla swojej pozycji image kierowniczki biznesowej.

Odnaleźliśmy starą skrzynkę z listami

Gdy wszyscy przyzwyczailiśmy się już do swoich nowych wizerunków, ruszyliśmy w las. Znaleźliśmy brzózkę, która przez lata rozrosła się i okrzepła, stając się dużą brzozą, i zaczęliśmy kopać. Kapsuła znajdowała się głębiej, niż przypuszczaliśmy. Metalowa skrzynka przerdzewiała, ale znajdujące się w środku koperty pozostały nietknięte.

Największą atrakcją okazały się listy, które napisaliśmy do samych siebie. Trudno było nie śmiać się z ideałów, jakie wyznawaliśmy ćwierć wieku temu, z planów czy chociażby z ulubionych piosenek, których tytuły skrzętnie zanotowaliśmy.
– Uwierzycie, że kochałam kiedyś Spice Girls? – zapytałam, chichocząc, gdy ponownie czytaliśmy nasze listy, już w domu Józka, przy stole. – Znałam na pamięć wszystkie utwory! To znaczy myślałam, że je znam, bo mój angielski wołał o pomstę do nieba.

– A ja chciałem pracować dla NASA i nazwać jedną z planet… Jak? Co tu jest napisane? – Andrzej zmarszczył brwi.
– Ja za to mam połowę konspektu książki, której nigdy nie skończyłem – dołączył się Józek. – Naczytałem się za dużo Tolkiena, bo większość jest o elfach i krasnoludach.
– Pamiętam to! – podekscytowała się Maja. – Dałeś mi przeczytać pierwszy rozdział!
I tak dalej, i tak dalej… Co sekundę znajdowaliśmy kolejny zabawny szczegół rodzący wspomnienia. Mój list ostatecznie nie był taki naiwny. Chciałam wyjść za mąż i mieć dzieci, co oczywiście mi się udało. Może nie zostałam projektantką mody, jak tego kiedyś pragnęłam, ale od początku było to marzenie niemożliwe do zrealizowania. W gruncie rzeczy czułam się zadowolona z siebie i ze swojego życia.

Mój mąż nie chciał podzielić się swoim listem

Nagle zdałam sobie sprawę, że Rafał nie dołączył do ogólnej wesołości. Mój mąż wpatrywał się w swój list z tym samym odległym zamyśleniem, którego nie widziałam na jego twarzy od dwudziestu pięciu lat.

Zapytałam go, co za sekrety tam wyznał. Tylko wzruszył ramionami. A gdy poprosiłam, żebyśmy wymienili się listami, odmówił.
– Nie ma tam nic ciekawego – mruknął, wkładając kartki do kieszeni.
Znałam go na tyle dobrze, żeby wiedzieć, kiedy kłamie.

Może nie powinnam drążyć i naruszać zaufania męża. Skoro nie chciał mi pokazać swojego listu, to nie. Prosta sprawa. Przez cały ten czas, kiedy byliśmy razem, nigdy nie dał mi powodów, bym w niego zwątpiła. Niestety nie umiałam powstrzymać ciekawości. Czy małżeństwa powinny mieć przed sobą tajemnice? Jakieś na pewno. Nie da się żyć razem, mówiąc sobie dokładnie wszystko, zwierzając się z każdej myśli i czynności. Ale czułam, że to coś ważnego. Dlatego zaczekałam, aż wszyscy zasnęli, na kanapach i rozłożonych łóżkach polowych, a potem ostrożnie wyciągnęłam list z marynarki męża, zamknęłam się w łazience i zaczęłam czytać.

Pisał o swojej wielkiej miłości...

Rafał pisał rozwlekle i chaotycznie, co mnie zdziwiło, gdyż zwykle był uporządkowanym człowiekiem. Tym razem jednak w grę wchodziły uczucia. Już od pierwszego akapitu zrozumiałam, że to list miłosny – pełen nadziei, że jednostronny afekt przerodzi się w trwały, dorosły związek. Niestety, Rafał nie do mnie adresował swój list, ale do… Justyny.

Nie mogłam uwierzyć w to, co czytam. Byliśmy już wtedy praktycznie razem, bo spotykaliśmy się kilka razy w tygodniu, a Rafał pisał, że wcale mnie nie kocha. Lubi, ale nie kocha. Od zawsze z daleka obserwował moją przyjaciółkę i jeśli nie będzie mógł z nią być, jego życie straci sens. Z każdej linijki wyzierały młodzieńczy patos i dramatyzm, co nie znaczy, że mniej bolało. Jego wyznania zraniły mnie mocniej, niż chciałam przyznać.

Zobaczyłam nasze życie w zupełnie innym świetle

Zrozumiałam lepiej niektóre wydarzenia. To, jak na drugiej randce Rafał przeprosił mnie nagle w środku spaceru, wszedł do budki telefonicznej i gdzieś zadzwonił, po czym wyszedł ze zbolałą miną, jakby ktoś mu umarł. To, jak wrócił z wizyty u „ciotki” zupełnie innym pociągiem, niż powinien, i tłumaczył się niewygodną przesiadką. To, z jaką desperacją, głodem niemalże, mnie wtedy pocałował. Teraz wiedziałam czemu. Człowiek, którego kochałam, gonił za kimś innym. I związał się ze mną tylko dlatego, że byłam jego alternatywą, planem B. Świadomość tego sprawiała, że żołądek ściskał mi się w ciasny supeł.

Spędziłam tę noc na płaczu i paleniu papierosów podebranych Józkowi, trawiąc każdą informację po kolei, małymi kęsami. A gdy nastał ranek, podjęłam decyzję.

Uznałam, że trzeba żyć dalej...

Nie zrobiłam Rafałowi awantury o coś, co wydarzyło się ćwierć wieku temu. Nie powiedziałam mu nawet, że wiem, co napisał w liście. Siedząc na werandzie i patrząc na wschodzące słońce, wspominałam wszystkie dobre rzeczy, jakie spotkały nas w małżeństwie, wszystkie piękne chwile, jakie razem przeżyliśmy. Narodziny i dorastanie naszych dzieci. Poranki spędzone na tuleniu się do siebie. Popołudniowe spacery. Wieczory przy dobrym filmie. Ciche wyznania w nocy. Może nie byłam pierwszym wyborem Rafała. Może nie kochał mnie kiedyś, ale z czasem na pewno się zakochał – jeśli nie we mnie samej, to w tym, co wspólnie zbudowaliśmy. Czy to naprawdę była aż tak wielka różnica?

Wróciliśmy do domu i żyjemy jak wcześniej. Prawie. Czasem poczuję ukłucie zazdrości, jakby pod skórę wbiła mi się drzazga, i powiem coś przykrego. Wypomnę Rafałowi błąd z czystej złośliwości. Ale wiem, że poradzę sobie z tym gniewem. Poradzę sobie z odrzuceniem, bo nie jest ono już niczym więcej jak wspomnieniem. A wspomnienia mają siłę tylko wtedy, jeśli im się na to pozwoli.

 

 

Czytaj więcej