„Doprowadzona do ostateczności zaczęłam przeglądać jego pocztę w komputerze, telefon komórkowy i historię samochodowego GPS, a kiedy to nie wystarczyło, zainstalowałam w jego telefonie śledzącą go aplikację. W peruce jeździłam za nim po mieście wynajętym samochodem. Straciłam go na własne życzenie. Teraz już to wiem” – Monika, 38 lat.
Ze Sławkiem rozwiodłam się cztery lata temu. Naprzemiennie dzielimy się opieką nad naszą prawie dziewięcioletnią córeczką, ale nie ukrywam, że jest mi ciężko. Wciąż kocham męża i wiem, że gdyby nie moja zazdrość, tamta kobieta nie miałaby czego szukać w naszym związku.
Choć uchodziłam za ładną i bystrą, nigdy nie pomyślałabym o sobie w ten sposób z powodu kompleksów na punkcie swojego pochodzenia. Wychowałam się w śląskich familokach, mój ojciec jest alkoholikiem, brat żyje z zasiłków i podejrzewam, że zmaga się z podobnymi problemami, co tata. Jako jedyna z całej rodziny skończyłam studia i wyjechałam z rodzinnej miejscowości. Marzyłam o zwyczajnym życiu u boku uczciwego, spokojnego mężczyzny, a trafił mi się książę z bajki. Przystojny, były koszykarz ekstraklasy, prowadzący na sportowej emeryturze popularny fitness klub. Przez dwa lata żyłam z głową w chmurach. W tym czasie wzięłam ślub, wyremontowałam mieszkanie i zaszłam w ciążę, która nieodwracalnie zmieniła moje ciało.
Miałam też rozstępy i żylaki. Załamana na długie miesiące zaszyłam się w domu z córeczką. W tym samym czasie Sławek, wykorzystując dobrą koniunkturę i chcąc poprawić naszą sytuację finansową postanowił otworzyć klub sportowy dla dzieci. Mimo ogromnego zaangażowania, zawsze starał się znaleźć czas dla naszej córeczki. Wracał do domu na wieczorne kąpanie i układał małą do snu. Przyzwyczajony do nieregularnego trybu życia, bez trudu wstawał do niej w nocy. Nie powiem, jako ojcu nie mogłam mu nic zarzucić, ale będąc jego żoną czułam się coraz bardziej samotna.
Całe dnie spędzałam z dzieckiem, w wolnych chwilach przeglądałam zdjęcia wrzucane przez męża na portale społecznościowe i czytałam komentarze jego znajomych. Irytowały mnie zaczepki kobiet i jego odpowiedzi. Choć nigdy nie przekroczył granicy, zaczęłam wyobrażać sobie, że romansuje z każdą z nich, a zachowanie męża tylko podsycało moją niepewność. Zbywał moje pytania, twierdził, że nie powinnam zajmować się głupotami, bo musi być miły wobec klientek, ale nie zrobił niczego, co mogłoby mnie uspokoić.
Doprowadzona do ostateczności w pewnym momencie zaczęłam przeglądać jego pocztę w komputerze, telefon komórkowy i historię samochodowego GPS, a kiedy to nie wystarczyło, zainstalowałam w jego telefonie śledzącą go aplikację. Nasza córeczka miała dwa lata, gdy za namową Sławka wynajęłam opiekunkę.
W peruce jeździłam za nim po mieście wynajętym samochodem, rozliczając potem z każdej spędzonej poza klubem godziny. Wszczynałam awantury, gdy zwlekał z odpowiedzią albo spóźnił z powrotem do domu. Doszło do tego, że zaczęłam wmawiać sobie i mężowi romans z trenerką, prowadzącą grupę dziewczynek. Zaczęłam ją nachodzić. Nie pomogły interwencje męża, który zarzucał mi, że niszczę nasze małżeństwo i reputację jego firmy, ani weekendy we dwoje, które i tak kończyły się awanturami. Swoim zachowaniem doprowadziłam do tego, że mąż zaczął widywać się z trenerką. Najpierw jeździł przepraszać ją za moje zachowanie, potem zaczął się jej zwierzać. Wciąż jednak, gdy wyrzucałam go z domu, jeździł spać do klubu.
Po jednej z awantur. Ale nawet wtedy walczył o nasz związek, tyle że nie chciałam go słuchać. Do dzisiaj wstydzę się swojego zachowania podczas rozwodu, bo puściłam Sławka z torbami, czym do reszty zraziłam go do siebie. Gdy zrozumiałam swój błąd, było już za późno, Sławek nie chciał słyszeć o powrocie. Także dlatego, że na poważnie zaangażował się w związek z trenerką, z którą ma bliźnięta. Ja też próbowałam ułożyć sobie życie, ale każdego mężczyznę porównuję z moim ideałem, czyli byłym mężem, którego straciłam na własne życzenie. Teraz już to wiem.