"Mój chłopak przez lata dobrze zarabiał i mógł mnie wcześniej poprosić o rękę. Ale zrobił to dopiero, kiedy skończyły mu się oszczędności i stał się finansowo całkowicie ode mnie zależny. – Nie łudź się. Kasa to bardzo ważna życiowa kwestia – ostrzegała mnie przyjaciółka. Nie jestem materialistką ale ziarno niepewności zostało jednak zasiane..." Dominika, 35 lat
O tym, żeby Bartek wreszcie mi się oświadczył, marzyłam od kilku lat. A konkretnie od pięciu, bo od tylu byliśmy razem. Poznaliśmy się, gdy miałam trzydziestkę, więc nie można powiedzieć, bym się jakoś spieszyła z zamążpójściem.
– Mamo, wreszcie to zrobił! – wykrzyknęłam pewnego wieczoru do słuchawki. – Poprosił mnie o rękę!
– Teraz?! – ton mamy brutalnie ściągnął mnie z nieba na ziemię. – Akurat kiedy stracił pracę i musisz harować na was oboje? Z czego niby wyprawicie wesele? Wiesz przecież, że dałam ci już pieniądze na mieszkanie...
W tym momencie cała moja radość uleciała jak powietrze z przebitego balonika. Mama, niestety, miała rację. Bartek dostał wypowiedzenie pół roku temu i od tego czasu bezskutecznie poszukiwał pracy. Mieszkaliśmy razem, więc był praktycznie na moim utrzymaniu. Rzeczywiście, niewiele mógł mi teraz zaoferować, ale przecież tu chodziło o sprawy sercowe... – Ślub może być skromny – odpowiedziałam. – A przecież prędzej czy później Bartek znajdzie robotę, jest niezłym specjalistą. Po prostu wciąż szaleje kryzys... Dobrze wiedziałam, że nie przekonałam rodzicielki. W tej kwestii miała swoje zdanie, a może i trochę racji. Mój chłopak przez pięć lat dobrze zarabiał i mógł mnie wcześniej poprosić o rękę. Ale zrobił to dopiero, kiedy skończyły mu się oszczędności i stał się finansowo całkowicie ode mnie zależny.
„Może ślub miał być polisą, w razie gdyby bezrobocie doskwierało mu dłużej?”, pomyślałam. Przestraszyłam się tej myśli i potrząsnęłam głową, jakbym chciała się od takiej wizji uwolnić. Wieczorem spotkałam się z przyjaciółką. Opowiedziałam jej o swoich rozterkach. Ewelina przyglądała się sceptycznie pierścionkowi na moim serdecznym palcu.
– Całymi latami zarabiał tyle, że mógł ci kupić wielki brylant, ale oświadczył się akurat teraz i podarował... Co to w ogóle ma być? Jakaś barwiona cyrkonia obok minibrylancika? Dziwne, nie sądzisz?
– Dlaczego wszyscy nagle stali się takimi materialistami? – zdenerwowałam się. – Bartek mnie kocha! A ja jego. Pieniądze nie mają tu nic do rzeczy!
– Czyżby?... Nie łudź się. Kasa to bardzo ważna życiowa kwestia. – rzuciła, ale nie ciągnęła dalej tematu.
Ziarno niepewności zostało jednak zasiane. Pęczniało w mojej głowie, kiedy rozmawialiśmy z księdzem o kosztach ślubu i kiedy szukałam sukni. Rozrastało się, kiedy płaciłam zaliczkę za malutką salę weselną w osiedlowej restauracji. A kiedy narzeczony zapytał, czy pożyczę mu parę stów na zakup garnituru, rozkwitło i wypełniło moją głowę wątpliwościami, których nie umiałam się pozbyć.
Już miałam z nim o tym porozmawiać i poprosić o przełożenie daty ślubu, gdy stał się cud i Bartek dostał pracę.
– I to od razu na stanowisku starszego specjalisty, wyobrażasz sobie? – porwał mnie w ramiona, uszczęśliwiony. – Będę zarabiał więcej niż w poprzedniej robocie! To sprawiło, że kamień spadł mi z serca. Gdy Bartek dostał pierwszą pensję i nadal chciał się ze mną ożenić, musiałam o tym powiedzieć Ewelinie. Niech sobie nie myśli, że mój ukochany jest ze mną tylko dla pieniędzy.
– No to super – skwitowała. – To znaczy, że jednak zrobicie większe wesele, co?
O tym nie pomyślałam. Ale faktycznie, skoro to nie ja musiałam teraz za wszystko płacić, mogliśmy pozwolić sobie na coś bardziej wystawnego. Powiedziałam o tym narzeczonemu.
– Ale co jest złego w skromnym ślubie? Przecież, jakby nie było, mamy inflację i lepiej nie szastać kasą – rzucił z lekką urazą. – Zresztą, myślałem, że tu chodzi o celebrowanie naszej miłości, a nie o wykwintne menu i setkę gości.
– No tak... – nagle zrobiło mi się głupio. – Ale wiesz, dotąd wszystko załatwiałam jak najmniejszym kosztem, a chciałabym, żeby nasz ślub miał wyjątkową oprawę... Myślałam o większej sali i o zespole grającym na żywo... Tak byłoby po prostu przyjemniej.
– Nie wiedziałem, że tak ci na tym zależy – zagryzł wargi i uciekł spojrzeniem. – Oświadczyłem ci się, bo uznałem, że po tylu latach po prostu powinniśmy się pobrać. Nie myślałem o tym, że rujnuję twoje marzenia o ślubie jak z bajki... Przepraszam. Zrobiło mi się przykro, bo rzeczywiście pod wpływem innych osób trochę tak zaczęłam postrzegać nasze skromne wesele. Chciałam powiedzieć, że nie musimy niczego zmieniać, ale Bartek oznajmił, że jest już spóźniony i wybiegł z domu.
Zebrało mi się na płacz. Przez kilka kolejnych dni unikaliśmy tego tematu, ale wyraźnie było widać, że mój luby bije się z myślami. Coś chodziło mu po głowie i zaczęłam się bać, że ma to wiele wspólnego z naszą poranną rozmową. Któregoś dnia, kiedy brał prysznic, zadźwięczała jego komórka. Zawołał z łazienki:
– Domi, odbierz! Jak z pracy, to powiedz, że oddzwonię za kwadrans! Wcisnęłam więc zieloną słuchawkę.
– Halo? Dzwonię z salonu jubilerskiego – odezwała się jakaś kobieta. – Oddzwaniam w sprawie zwrotu pierścionka. Upewniłam się. I tak, jest to możliwe.
– Zwrot pierścionka? – powtórzyłam głucho. – Ale...
– Tak, dzwoniono do nas z tego numeru. Pytano, czy można zwrócić pierścionek z diamentem. Musiałam zapytać szefa... Nie słuchałam dalej. Rozłączyłam się, usiadłam i wbiłam wzrok w ścianę. „A więc przesadziłam. Bartek odebrał moje pragnienie wystawnego wesela jako przejaw materializmu. Podświadomie poczuł się skrytykowany, bo stracił pracę. Może nawet podważyłam jego poczucie męskości... Więc podjął decyzję o rozstaniu”, rozkminiałam.
Zaczęłam się trząść, patrząc na ten skromny pierścionek, który mi podarował. „Ewelina kpiła z rozmiaru diamentu. Rzeczywiście, był to bardziej okruszek niż kamień. Ale z drugiej strony, to przecież tylko symbol! Symbol naszej miłości i tego, że chcemy spędzić razem resztę życia. A może jednak chciał się ze mną ożenić, bo chciał się zabezpieczyć? A teraz, kiedy znalazł dobrą pracę, już mnie nie potrzebuje?”, myślałam.
– Kochanie, kto dzwonił? – Bartek wyszedł z łazienki z ręcznikiem przepasanym wokół bioder. Miał mokre włosy. Poczułam nagle, że strasznie go kocham. „Mogłabym go poślubić choćby i zaraz, w ręczniku zamiast garnituru, a w ramach weselnego przyjęcia zamówić pizzę i zjeść ją na kanapie!”, oświeciło mnie.
– Ktoś od jubilera... – wyjąkałam, powstrzymując łzy. – Przyjmą zwrot pierścionka...
– Bartek, ja naprawdę nie chcę mieć hucznego wesela! Nie potrzebuję niczego prócz ciebie! Możemy się pobrać tylko w obecności świadków... Po prostu chcę być twoją żoną, nie zależy mi na niczym więcej!
– Dominika, o czym ty mówisz? – otworzył szeroko oczy.
– Rany, to przez ten telefon od jubilera? Nic nie rozumiesz – zaczął się śmiać. – Dzwoniłem tam z pytaniem, czy mogę oddać poprzedni pierścionek i wymienić go na inny, z większym brylantem. Zrozumiałem, że zasługujesz na wszystko, co najlepsze! Mam teraz pracę, więc mogę spełniać marzenia ukochanej, rozumiesz? – złapał mnie za ramiona i przytulił mocno. – Będziesz mieć suknię jak z bajki i zaprosimy tylu gości, ilu będziesz chciała, co ty na to?
– Dobrze... – pociągnęłam nosem. – Tak bardzo się bałam, że już mnie nie kochasz.
– Przestań! – spojrzał mi prosto w oczy. – Jesteś kobietą mojego życia! Chodź, obejrzymy katalog jubilerski. Wybierzesz sobie prawdziwy pierścionek zaręczynowy. A ten zwrócimy jutro.
– Nie – pokręciłam gwałtownie głową. – Nie oddam go. Ten pierścionek jest dla mnie najcenniejszy na świecie. Nie chcę żadnego innego!