"Urodziłam się w zamożnej, by nie powiedzieć: bogatej rodzinie. Opływałam w dostatki i byłam ukochaną córeczką tatusia. Wszystko skończyło się, kiedy zakochałam się w Maćku. Czułam, że to mężczyzna mojego życia... Dobry, wartościowy facet. To jednak dla moich rodziców było za mało. Nazwali Maćka łachmytą tylko dlatego, że jest z biednej rodziny i nie skończył studiów. Uznali, że ten związek to mezalians. Ja się jednak uparłam...!" Ewa, 25 lat
Mój ojciec rozkręcił własny biznes – sieć punktów małej gastronomii. W ciągu kilku lat ja, moi rodzice i mój młodszy brat przenieśliśmy się z czteropokojowego mieszkania do sporego jednorodzinnego domu. Mówiąc „spore” mam na myśli dwa piętra, dwanaście przestronnych pokojów, wielką kuchnię z jadalnią, kilka łazienek. Sprzątała u nas pani Helenka, gotowała pani Joasia, trawniki strzygł pan Miecio...
Kiedy skończyłam szesnaście lat, miałam w domu rodziców trzy własne pokoje i osobną łazienkę. Koleżanki z prywatnego liceum, w którym się uczyłam, mówiły o mnie „Carringtonówna”. Chyba mnie nie lubiły, na pewno mi zazdrościły, ale wszystkie usiłowały się ze mną zaprzyjaźnić. Pozwalałam im się odwiedzać, ale z żadną z nich nie byłam naprawdę blisko. Nie cierpiałam z tego powodu, miałam duże oparcie w rodzicach.
Pierwszy zgrzyt nastąpił, gdy zdawałam maturę. Po liceum chciałam iść na historię.
– Nie ma mowy – powiedział ojciec. – Nie po to się od lat zaharowuję, żebyś skończyła byle jaki kierunek dla przeciętniaków. Prawo to jest przyszłość dla ciebie – dodał.
– Ale tato, historia to przecież też wyzwanie, poza tym ja chciałabym być nauczycielką... – tłumaczyłam, wierząc, że mnie zrozumie. Myliłam się.
– Koniec dyskusji, idziesz na prawo. Zrobisz aplikację radcowską albo notarialną – stwierdził.
Miałam osiemnaście lat, ugięłam się. Poszłam na to prawo i męczyłam się niemiłosiernie. To kompletnie nie był kierunek dla mnie. Suche przepisy nie wchodziły mi do głowy, nie znosiłam zajęć, siedziałam w kącie, modląc się, by nikt mnie o nic nie zapytał, dostawałam przeciętne i kiepskie oceny. Pod koniec drugiego roku powiedziałam „dość”.
Wbrew woli ojca przeniosłam się na moją wymarzoną historię. Narzekał, wściekał się, złościł, ale wiedziałam, że mu przejdzie. Byłam jego ukochaną córeczką, w końcu machnął ręką.
– Rób co chcesz – powiedział. – Ważne, żebyś była szczęśliwa. Byłam. Naprawdę odżyłam, poznałam fajnych ludzi, z kilkoma się zaprzyjaźniłam.
Na którymś z wakacyjnych ognisk koleżanka przedstawiła mi Maćka. Zwykły, przeciętny chłopak, średniego wzrostu, średniej budowy, o szarych oczach... Nie wiem, co mi się tak w nim spodobało. Nie miałam zbyt wielu romansów na koncie, chłopaków trzymałam raczej na dystans, bo bałam się, że bardziej ode mnie cenią pieniądze mojego ojca. A Maćkowi zaufałam niemal od razu, instynktownie. Spotkaliśmy się kilka razy i bardzo szybko zrozumiałam, że to jest ten facet. Na początku nie mówiliśmy wiele o swoich rodzinach, poznawaliśmy siebie, nasze upodobania, charaktery. Ale w końcu musiałam mu powiedzieć. Zaśmiał się. – Tak mi się zdawało, że skądś znam twoje nazwisko... Popatrz, popatrz, więc król gastronomii to twój ojciec – zareagował spontanicznie. Uśmiechnęłam się.
Zaprosiłam go do nas do domu, nie na żaden oficjalny obiad, wybrałam dzień, gdy rodzice byli poza miastem. Aż gwizdnął, gdy oprowadziłam go po budynku.
– No, no – pokiwał głową. – W życiu nie widziałem takich luksusów. Myślałam, że to tylko taki zwykły komplement, ale on nie żartował.
– Wiesz, ja to całkiem inne sfery – powiedział, gdy po obiedzie wyszliśmy na taras.
Dowiedziałam się, że pochodzi z niepełnej i bardzo biednej rodziny.
– Ojciec jest Ukraińcem, przyjechał tu do pracy, poznał moją mamę, pobrali się... – opowiadał Maciek. – Zostawił nas, gdy miałem osiem lat... I dobrze. Bił mnie i moje siostry, tłukł mamę, pił, wynosił z domu, co się dało. Słuchałam go zszokowana. Takie historie znałam dotąd wyłącznie z telewizji, rodzice chowali mnie pod kloszem.
Tydzień później Maciek, z niejakim zażenowaniem, przedstawił mnie swojej rodzinie.
– Przepraszam, nasz dom... No, jest bardzo różny od twojego... – dukał, gdy staliśmy pod kamienicą, w której mieszkał z mamą i trzema siostrami.
– Daj spokój – żachnęłam się. – Myślisz, że to się dla mnie aż tak liczy? A jednak przygnębiły mnie warunki, w jakich mieszkał mój chłopak. Drewniane, trzeszczące schody, cuchnąca klatka schodowa ozdobiona niecenzuralnymi napisami, ciasne dwupokojowe mieszkanko z kuchnią w przedpokoju...
Na szczęście mama Maćka była tak ciepłą i miłą osobą, że szybko zapomniałam o fatalnym pierwszym wrażeniu, zajadałam ciasto drożdżowe i zaśmiewałam się z opowieści sióstr mojego chłopaka.
Maciek i ja zbliżaliśmy się coraz bardziej. Byłam naprawdę zakochana, cierpiałam, gdy nie widzieliśmy się codziennie. Rodzice dopytywali się, kto aż tak zawrócił mi w głowie, ale nie chciałam się zwierzać. Cóż, nie dało się jednak w nieskończoność odwlekać nieuniknionego. Maciek i ja poważnie myśleliśmy o przyszłości, więc rodzice musieli go w końcu poznać. Zaprosili go na niedzielny obiad. Przyszedł punktualnie, przyniósł dla mamy bukiecik różyczek, ojcu zdecydowanie uścisnął rękę. Rozmawialiśmy przy stole, jedząc obiad podany przez panią Joasię, a potem przenieśliśmy się z kawą do salonu. Na pozór było dość sympatycznie, ojciec rozmawiał z Maćkiem o sporcie, mama podtykała im włoskie ciasteczka, a jednak coś było nie tak, czułam to pod skórą. Wreszcie, gdy mój chłopak wyszedł, rodzice przestali udawać.
– Ewcia, kto to był? – odezwał się do mnie ojciec lodowatym tonem.
– No jak to... Maciek... Opowiadałam wam o nim... – odpowiedziałam zaskoczona.
– Opowiadałaś nam o jakimś wspaniałym mężczyźnie, a tu przyszedł jakiś... łachmyta!
Fakt, wytarte sztruksy Maćka i sweter z lumpeksu nie były garniturem od Armaniego, ale czy to się liczyło? Dla mnie nie, dla moich rodziców tak.
– Powinnaś poszukać sobie chłopaka z dobrego domu, wykształconego, inteligentnego...
– Maciek jest inteligentny! – zaprotestowałam.
– Ale studiów nie skończył, prawda? – rzucił tata.
Zamilkłam. Maćka mamy nie było stać na to, by posłać syna na studia, mój chłopak skończył technikum elektryczne i wciąż łapał jakieś dorywcze zajęcia...
Zerknęłam na mamę, szukając u niej wsparcia, ale odwróciła wzrok.
– Ewa, ja się nie zgadzam, żebyś się spotykała z kimś takim – dodał ojciec i poczułam się, jakby dał mi w twarz.
– Nie chcę więcej widzieć tego człowieka w moim domu. Zgarbiłam się.
– Nie pomyślałaś, córeczko, że on... że jemu zależy na naszych pieniądzach? – odezwała się cicho mama i dobiła mnie tym.
Szybko go osądzili. Co ciekawe, ja nigdy, nawet przez chwilę nie wątpiłam w uczciwość Maćka. Nigdy nie podejrzewałam, że jest ze mną dla kasy. Poszłam do siebie, położyłam się na łóżku i... rozpłakałam jak małe dziecko. Kochałam Maćka, tego byłam pewna. Nie wyobrażałam sobie życia bez niego. Chciałam zostać jego żoną, urodzić mu dzieci, żyć z nim w zdrowiu i w chorobie. Wiedziałam, że on czuje do mnie to samo. Następnego dnia oznajmiłam rodzicom, że z ich zgodą czy bez, będę z Maćkiem.
– To jest miłość mojego życia i nie zamierzam z niego rezygnować – stwierdziłam.
Ojciec wściekł się. – Chcesz zmarnować sobie życie? – krzyczał. – Chcesz do końca życia gnić w jakimś ciasnym mieszkanku, ledwo wiązać koniec z końcem... Bo ja wam pomagać nie zamierzam!
– I bardzo dobrze! – wrzasnęłam. – Niczego od ciebie nie chcę!
Pobiegłam do siebie. Czekałam, aż przyjdzie do mnie mama – zwykle gdy kłóciłam się z ojcem przychodziła mnie pocieszyć – ale tym razem się nie zjawiła.
Zadzwoniłam do Maćka i w skrócie opowiedziałam mu o wszystkim.
– Nie wiem, co ci powiedzieć, Ewa... Kocham cię, ale przecież nie mogę cię skazywać na życie, do jakiego nie jesteś przyzwyczajona – szepnął.
– Co ty mówisz? – oburzyłam się. – Czemu wy wszyscy gadacie jak bohaterowie jakiegoś taniego romansu? Kończę studia, jestem dorosła, nie potrzebuję do wszystkiego zgody i pomocy rodziców! Posłuchaj mnie, chcę się stąd wyprowadzić. Zamieszkamy razem, z dala od moich rodziców, udowodnimy im, że jesteśmy poważni i odpowiedzialni...
– Gdzie ty chcesz mieszkać, Ewa? U mojej mamy? – przerwał mi.
– Nie, wynajmiemy coś. Przecież ja mam pieniądze.
– Pieniądze twojego ojca. Nie myślisz chyba, że zgodzę się, żebyś opłacała z nich nasze wspólne życie?
Przekonywałam go, tłumaczyłam, był nieugięty. Powiedział, że chętnie zamieszka ze mną, gdy będzie go na to stać.
Pomyślałam, że zrobię jak uważam, wynajmę jakieś mieszkanie i postawię go przed faktem dokonanym. Zaczęłam przeglądać ogłoszenia, jeździłam na spotkania z właścicielami mieszkań. Mój ojciec musiał podsłuchać jakąś moją rozmowę, bo pewnego dnia niespodziewanie powiedział:
– Jeśli myślisz, że będę sponsorem waszego gniazdka miłości, to się mylisz. Zablokowałem ci kartę kredytową. Od tej pory musisz mnie prosić o pieniądze na swoje wydatki.
Zagotowałam się ze złości. Zatelefonowałam do Maćka, powiedziałam, że chcę się spotkać, że już nie wytrzymuję w domu. Umówiliśmy się następnego dnia w naszym stałym miejscu – w parku pod fontanną. Ja przyszłam punktualnie, Maciek się spóźniał. Czekałam, czekałam... Niebo zasnuło się czarnymi chmurami, zerwał się wiatr, potem zaczęło padać... Maciek nie przychodził. Wreszcie dostałam SMS-a: „Wybacz, to chyba nie ma sensu, nie mogę marnować ci życia”.
Rozpłakałam się i wróciłam do domu. Ojciec jakby na mnie czekał, od razu wyszedł do hallu.
– Nie udała się randka? – rzucił kąśliwie. Pobiegłam na górę, ale poszedł za mną. – Oto ile jesteś warta dla tego chłoptasia – powiedział z satysfakcją w głosie. – Dziesięć tysięcy. Tyle mu dałem, żeby się z tobą nie spotykał. I wiesz co? Nawet się nie targował. Spojrzałam mu w oczy. Był z siebie cholernie zadowolony.
– Nie wierzę ci – powiedziałam, a potem zaczęłam się pakować. Gadał coś jeszcze, przekonywał mnie, opowiadał, jak spotkał się z Maćkiem, jak mu płacił, ale nie słuchałam. Wrzucałam do torby ubrania i kosmetyki, książki... Potem wyprostowałam się.
– Nie wierzę ci – powtórzyłam. – On by mnie nigdy nie sprzedał. To ty lubisz wszystko załatwiać portfelem. Potem zeszłam na dół i wyszłam z domu, trzaskając drzwiami. Pojechałam do Maćka autobusem i dzwoniłam do drzwi tak długo, aż wreszcie mi otworzyli.
– Ojciec powiedział, że wziąłeś od niego pieniądze za to, żeby się ze mną nie spotykać – rzuciłam mu w twarz, modląc się, by zaprzeczył.
– Co takiego? – niemal krzyknął i walnął pięścią w futrynę drzwi. A potem opowiedział mi swoją wersję.
Owszem, mój ojciec złożył mu wizytę. Powiedział, że mnie kocha, że jestem jego jedyną córką, że chce dla mnie jak najlepiej i dlatego nie może patrzeć, jak marnuję sobie życie.
– Błagał mnie, żebym z tobą zerwał, tłumaczył, że nie dam ci tego, na co zasługujesz, że jeśli cię kocham, powinienem to rozumieć... – mówił rozgorączkowany Maciek.
– Powiedział, że teraz się kochamy, ale potem przyjdzie zwykłe życie, obowiązki, problemy, frustracje... Że ty tego nie zniesiesz – opuścił głowę. Oparłam się o ścianę.
– Kocham cię – powiedziałam.
– Ale... Ewa, zrozum... Co ja ci mogę dać? – wzruszył ramionami.
– Ty też mnie kochasz – szepnęłam.
– Tak, ale to niewiele...
– Wystarczy.
Mama i ojciec nie próbowali się ze mną kontaktować, pomyślałam, że chcą mnie wystawić na próbę. Chyba cudem obroniłam pracę magisterską i zaczęłam szukać pracy. Bezskutecznie. Pełno było absolwentów kierunków humanistycznych. Ojciec załatwiłby mi pracę w pięć minut... Ale nie chciałam o tym myśleć, już i tak było mi ciężko. Mama i siostry Maćka były wspaniałe, ale sześć osób w jednym małym mieszkaniu, ciepła woda tylko rano, ciągłe wrzaski sąsiadów... To wszystko dawało mi w kość. Maciek wciąż szukał jakiejś stałej pracy, spędzaliśmy ze sobą bardzo mało czasu. Chyba z tego całego stresu i otępienia postanowiliśmy wziąć ślub.
Maciek złapał jakąś ekstrafuchę, dostał za nią trochę pieniędzy, mogliśmy nawet urządzić niewielkie przyjęcie. Wysłałam zaproszenie rodzicom, z nadzieją, że wreszcie przełamią to swoje milczenie, że się pogodzimy. Ale nie zadzwonili. Wcześniej zawsze wyobrażałam sobie, że ceremonia będzie absolutnie wyjątkowa. Że będę miała suknię jak księżna Diana, że do kościoła pojadę limuzyną albo dorożką... Cóż, życia nie da się zaplanować. Poza tym, mój ślub był przecież wyjątkowy. W pewnym sensie.
Sukienkę miałam pożyczoną. U fryzjera nie byłam, u kosmetyczki też nie. Ja, Carringtonówna. Gości mieliśmy niewielu, rodzinę Maćka, kilka moich koleżanek ze studiów. W sumie dziesięć osób. Rodzice nie przyszli do urzędu stanu cywilnego ani na obiad do małej restauracji, do której zaprosiliśmy gości. Nie przysłali nawet życzeń SMS-em. „Przeżyję”, pocieszałam się w duchu, choć było mi przykro. Nie chciałam płakać, nie w takim dniu.
Nigdy wcześniej nie musiałam się martwić o pieniądze, o to, że muszę opłacić jakieś rachunki... Prawdę mówiąc, szybko zrozumiałam, że jestem całkowicie nieprzystosowana do życia. Szukanie pracy szło mi opornie, dusiłam się w tym małym mieszkanku, o pieniądze na jakiekolwiek zakupy, choćby chleb, musiałam prosić Maćka... To wszystko mnie irytowało, sprzeczaliśmy się, potem godziliśmy. I ciągle, ciągle gdzieś w głębi duszy miałam nadzieję, że jednak ojciec zmięknie, wyciągnie do nas rękę, a wtedy wszystkie nasze kłopoty rozwiążą się same. I faktycznie, los zaczął nam sprzyjać, choć nie tak, jak oczekiwałam.
Moja koleżanka wyjeżdżała do narzeczonego do Belgii. Powiedziała, że wynajmie nam swoją kawalerkę tylko za cenę opłat. To już było coś. Potem Maciek zaczepił się na umowę o pracę w jednym ze sporych zakładów. Miał niezłą pensję, przede wszystkim stałą. Tylko ja nie mogłam nic znaleźć... Po opłaceniu rachunków zostawało nam tylko na tanie jedzenie i podstawowe potrzeby. Maciek jeszcze dawał trochę pieniędzy mamie. Zapomniałam, co to nowy ciuch, dobry kosmetyk...
Czasem w chwilach załamania myślałam, że pojadę do domu, poproszę o pieniądze... Ale szybko docierało do mnie, że zachowuję się jak rozkapryszona gówniara. No i cóż mogę powiedzieć... Od naszego ślubu minęły trzy lata. Dalej mieszkamy w kawalerce mojej przyjaciółki. Moi rodzice nadal się do nas nie odzywają. Maciek pracuje, ja znalazłam pracę w szkole na pół etatu. Jest ciężko, ale tak jak my żyje mnóstwo ludzi. Czasem, kiedy jest mi naprawdę źle, przypominam sobie, jak Maciej kiedyś powiedział mi, że niewiele może mi dać. Dał mi bardzo wiele. Swoją miłość. I pokazał mi prawdziwe życie.