"Pewnej bezsennej nocy kliknęłam w artykuł o tym, ile się teraz daje młodym w prezencie ślubnym. Przeczytałam, że dwa tysiące od świadków, tysiąc od kuzynostwa, pięćset od znajomych. I to licząc od osoby! Matko jedyna! Żeby tylko nikt nie dał mi zaproszenia na ślub, pomyślałam... I wykrakałam!" Sylwia, 44 lata
Kłopoty znowu nie dawały mi zasnąć. Bartek potrzebował miliona rzeczy do szkoły, butów, kurtki, laptop mu szwankował, a mój były mąż nie kwapił się z przelewami. Kręciłam się z boku na bok i w końcu sięgnęłam po komórkę. Pomyślałam, że coś sobie poczytam i w końcu sen nadejdzie. Z braku laku kliknęłam w artykuł, który miał rozwiać wszelkie wątpliwości, na temat tego, ile włożyć młodym do koperty. Wiedziałam, że inflacja szaleje, sama byłam jej ofiarą, jednak bez przesady. Kwoty podane w artykule tak podniosły mi ciśnienie, że teraz w ogóle nie mogłam zasnąć. Dwa tysiące od świadków, tysiąc od kuzynostwa, pięćset od znajomych. I to licząc od osoby! Ktoś chyba upadł na głowę. Nakryłam się kołdrą, ciesząc się, że w mojej rodzinie już wszyscy dawno są po ślubach i taki wydatek mnie nie czeka.
Tydzień później zadzwoniła Malwina i zapytała, czy może wpaść na kawę.
– A ty masz w ogóle czas dla kuzynki? – zażartowałam, bo Malwa była pracoholiczką całym sercem oddaną tabelkom, delegacjom, szkoleniom i innym korporacyjnym przygodom. Poza tym zagorzałą singielką.
– Czasami trzeba zwolnić. Praca to nie wszystko – rzuciła.
Zabrzmiało to tak nienaturalnie, że zaczęłam się martwić o jej zdrowie. Może w końcu jej organizm zastrajkował? Zastanawiałam się i czekałam niecierpliwie na nasze spotkanie.
Kiedy Malwina stanęła w drzwiach, nic nie wskazywało, że ma jakieś kłopoty. Wręcz przeciwnie, moja kuzynka wyglądała młodo, świeżo i promiennie. Chwilę poplotkowałyśmy, zanim przeszła do sedna.
– Sylwia… – zawiesiła głos i zaczęła szukać czegoś w torebce. – Będzie nam bardzo miło gościć ciebie i Bartka na naszym weselu. – Wręczyła mi zaproszenie. – Oczywiście osoba towarzysząca też mile widziana. – Puściła oczko.
– Nawet nie wiedziałam, że ty się z kimś spotykasz, a tu od razu ślub – zdziwiłam się.
– Dobijam czterdziestki, a i tak już straciłam mnóstwo czasu. Czuję, że to ten. – Aż jej się oczy zaświeciły na myśl o narzeczonym.
– Fajny jest? – zainteresowałam się.
– No ba! – uśmiechnęła się Malwa i zaczęła mi opowiadać o Karolu.
Dwie godziny i butelkę wina później pożegnałam kuzynkę i pognałam do szafy...
Czy ona musiała się tak spieszyć? Ślub miał się odbyć za półtora miesiąca. Zaczęłam panikować. Kiecka to jeszcze pół biedy, najwyżej coś pożyczę, ale czy Bartek ma garnitur i buty? Czy moje jedyne szpilki jeszcze w ogóle się nadają i najważniejsze: skąd ja wezmę gotówkę na prezent? Konto świeciło pustkami, szef zalegał z premią, choć sprzątnęłam w minionym miesiącu kilka biur ekstra, a były mąż nadal nic nie przelał. „Trzeba było od razu odmówić, wykręcić się czymś”, zganiłam się w myślach. Jednak klamka zapadła. Powiedziałam przecież Malwinie, że przyjdziemy. Pomyślałam, że oprócz sukienki będę też musiała pożyczyć od kogoś pieniądze.
– Garnitur? Mama, no co ty? – Syn wyśmiał pomysł kupienia garnituru. – Nikt się już tak nie ubiera na śluby.
– A jak? – zainteresowałam się. W końcu od lat nie byłam na weselu.
– No casualowo – wyjaśnił.
– Mów, synek, po polsku! – zirytowałam się.
– Mniej oficjalnie, ale nadal elegancko. Dużo swobody, a jednak ciągle z klasą – wyjaśnił Bartek.
– Czyli nie potrzebujesz lakierków, tak? – upewniłam się.
Syn przewrócił oczami.
Czułam ulgę pomieszaną z niepewnością. Niby odpadły mi wydatki, ale co ludzie powiedzą, kiedy Bartek pokaże się w trampkach na ślubie ciotki? Dobra, skoro mówił, że taka teraz moda, postanowiłam mu uwierzyć, zająć się sobą i zorganizować kasę na prezent. Ile tam pisali w tym artykule? Tysiąc ode mnie, kuzynki, ale przecież za Bartka też coś muszę włożyć w kopertę. Za chwilę do tego wszystkiego będę musiała dołożyć koszt farbowania włosów, bo czułam, że z nerwów osiwieję.
Sukienkę załatwiłam od Baśki. Przybrało jej się tu i ówdzie, więc wydała mi kilka kiecek. Z kolei jej córka obiecała wpaść, by zrobić mi fryzurę i makijaż. Pięćset złotych pożyczyłam od sąsiadki, ale nie miałam pojęcia, skąd wziąć resztę. Musiałam jednak coś wymyślić, by nie wyjść na skąpiradło. Postanowiłam pożalić się swojej mamie, ale ta miała zgoła odmienne zdanie. Szybko pożałowałam, że do niej zadzwoniłam. Mama nie przepadała za Malwiną. Uważała ją za zarozumiałą i wyniosłą „pańcię zza biurka”, która nie wie, co to prawdziwa robota. Według mojej rodzicielki, jak ktoś nie pracował fizycznie, najlepiej na zmiany, to życia nie znał, a w pracy przez osiem godzin pił kawę i pierdział w krzesło. Wybrałam numer do mamy i przełączyłam na głośnik, a ręce zajęłam obieraniem ziemniaków. Zaraz ze szkoły miał wrócić Bartek.
– Ale co ty się w ogóle, dziecko, przejmujesz? – prychnęła, kiedy zwierzyłam jej się ze swoich rozterek. – To biznesmenka jest. Stać ją na wesele, to niech robi!
– Jednak jakąś kopertkę dać trzeba – mruknęłam.
– Tak. Najlepiej pustą! – Mama zaśmiała się nieprzyjemnie. – Albo z pociętymi gazetami.
– Mamo! – zganiłam ją.
– No co? – żachnęła się. – Na stare lata jej się ślubu zachciało. Po co jej to? Wszystko już ma. Samochody zmienia, apartament w centrum kupiła, a goście mają sobie sami talerzyk opłacać? Niedoczekanie! – warknęła.
Usłyszałam już za wiele, ale matka się nie poddawała.
– Ja jej nic nie dam, bo to nawet nie jest prawdziwy ślub. Cywilny tylko. Więc, skoro już zaprasza, to pójdę. Napiję się i najem, a ty jak chcesz ją sponsorować ze swojej marnej pensji sprzątaczki, to twoja sprawa…
– Hmmh, hrm… – Przemowę mamy przerwało chrząkanie dochodzące zza moich pleców.
W drzwiach do kuchni stał Bartek, a za nim… Malwina! Nie mam pojęcia, ile słyszała, ale i tak zrobiło mi się słabo. Trzęsącymi się rękami rozłączyłam rozmowę.
– Spotkałem ciocię w kwiaciarni. Pomyślałem, że będzie miło, jak wpadnie, ale chyba jednak miło nie będzie – rzucił i zwiał do pokoju.
Nie dziwiłam mu się, nie on narozrabiał, to ja musiałam się teraz wytłumaczyć.
– Przepraszam, mama czasem coś palnie, ale… – głos mi drżał.
– Naprawdę uważacie, że zapraszam was dla pieniędzy? Myślicie, że chcę, by goście sponsorowali moje wesele? – Pokręciła głową z niedowierzaniem.
– Skąd, Malwina, ja naprawdę… Niezręcznie wyszło – sapnęłam cała czerwona ze wstydu.
– Wiesz, twoja mama ma rację. Mam pieniądze. Dlatego nie zapraszałam nikogo z myślą, by zwrócił mi za talerzyk. Chcę, by wszyscy cieszyli się po prostu moim szczęściem. Tylko tyle, choć, jak słyszę, dla wielu to aż tyle. Zastanów się, Sylwia, czego ty mi życzysz i czy w ogóle chcesz mi towarzyszyć w tym dniu. Do widzenia.
Zanim zareagowałam, już jej nie było. Zrezygnowana i zawstydzona klapnęłam na krzesło. „Rety, mamo, co myśmy najlepszego zrobiły”, pomyślałam ze złością. Spojrzałam w kalendarz. Miałam dwa tygodnie na wymyślenie sposobu, by przekonać Malwinę, że cieszę się jej szczęściem i dobrze jej życzę. Muszę jeszcze porozmawiać z matką i przede wszystkim przestać czytać głupie artykuły w internecie.