"W dzieciństwie bardzo chciałam grać na skrzypcach, sądziłam, że córka też... Zapisałam ją jeszcze na dodatkowe lekcje angielskiego i niemieckiego. Dopiero po kilku latach zorientowałam się, że coś jest nie tak..." Anna, 38 lat
Moim marzeniem była gra na skrzypcach, jednak nie udało mi się go zrealizować. Górę wzięło praktyczne podejście do życia moich rodziców.
W szkole uczyłam się grać na mandolinie, ale oczyma wyobraźni widziałam się, jak podczas wigilii gram kolędy na skrzypcach. Nauczycielka muzyki bardzo mnie chwaliła, ale mama nie dała się przekonać, by zapisać mnie do szkoły muzycznej. Strasznie mnie to bolało.
– Dziecko, w życiu trzeba mieć porządny zawód, a nie tracić czas na głupoty – perorowała rodzicielka. – Możesz brząkać sobie na tej mandolince czy śpiewać w szkolnym chórze. Ale na tym koniec!
– Mamo, ale chociaż bym spróbowała – błagałam.
– W żadnym wypadku! – ucinała wszelkie dyskusje. – Zostaniesz pielęgniarką albo nauczycielką! I zrobiłam prawie tak, jak chcieli rodzice, bo ukończyłam fizjoterapię. Lubiłam pracę z pacjentami, ale nie porzuciłam muzyki. Zainteresowałam się nawet muzykoterapią i ukończyłam kurs gry na misach tybetańskich.
Gdy zaszłam w ciążę, słuchałam muzyki Mozarta, bo ona najlepiej wpływa na rozwój nienarodzonego dziecka. Bardzo wcześnie dostrzegłam, że córeczka ma świetny słuch i chyba nie chciałam zauważyć jej zafascynowania tańcem. W przedszkolu jedna z pań prowadziła kółko taneczne i Martusia wywijała krakowiaki i poleczki. Już na początku szkoły podstawowej zapisałam ją do szkoły muzycznej. I od razu zaczęły się problemy.
– Mamo, ja nie chcę grać na tych głupich skrzypcach! – Zanosiła się płaczem.
– Kochanie, tylko na początku jest tak trudno – przekonywałam ją. – Zobaczysz, jaka będziesz dumna, gdy zagrasz kolędy podczas wigilii u dziadków. Wszyscy będą bili ci brawo.
I tak córka równolegle chodziła do dwóch różnych szkół. Nie miała praktycznie czasu na zabawę, bo przecież zapisałam ją jeszcze na dodatkowe lekcje angielskiego i niemieckiego. „Nie będę swojemu dziecku podcinać skrzydeł”, rozmyślałam. „Niech ma przynajmniej szansę, by sięgnąć po swoje marzenia”. Marta robiła postępy, grała coraz lepiej, a mnie rozpierała duma. Dopiero po kilku latach zorientowałam się, że coś jest nie tak. Tak byłam zaślepiona. Zaczęło się od tego, że córka wstawała wcześnie rano w niedzielę i ćwiczyła zawzięcie. To był jedyny dzień tygodnia, kiedy nie musiałam wstawać o piątej rano.
– Marta, na miłość boską, nie chcesz sobie w niedzielę pospać? – denerwowałam się.
– Nic nie poradzę, że w niedzielę rano najlepiej mi się ćwiczy – prychnęła. – Przecież lubisz, jak gram!
– W porządku, nie było tematu – ustąpiłam. Wtedy dostrzegłam na twarzy mojego dziecka taką złośliwą satysfakcję. To dało mi do myślenia, ale oczu jeszcze nie otworzyło.
„Jest ambitna i dlatego wykorzystuje niedzielne poranki, by szlifować technikę gry”, przekonywałam się w myślach. „Wytrzymam. Najważniejsze, że Marek ma mocny sen. Jemu to i salwa armatnia nie przeszkadza”.
– Aniu, nie sądzisz, że Marta tym niedzielnym graniem robi nam na złość? – zaczął mój mąż. – To już nastolatka i może zaczyna się buntować.
– A mnie się wydaje, że wreszcie zrozumiała, że trzeba wytrwale pracować, by do czegoś dojść – powiedziałam. – To rozsądna dziewczynka.
– Skoro tak mówisz – ustąpił Marek. Podstawówka Martusi świętowała swoje osiemdziesięciolecie i z tej okazji zorganizowano wielką uroczystość. Nie mogło oczywiście zabraknąć części artystycznej. Wówczas zobaczyłam, jak moja córka tańczy...
Gdy Marta wirowała w walcu, była lekka jak piórko, a w jej oczach dostrzegłam blask, którego próżno było szukać, gdy grała na skrzypcach. Wtedy zrozumiałam, jaką krzywdę wyrządzam własnemu dziecku.
– Martusiu, powiedz, ale tak szczerze, ty nienawidzisz grać na skrzypcach? – wyszeptałam.
– Mamo, przecież wiesz, że nigdy nie chciałam na nich grać, więc po co pytasz – odpowiedziała. Zrobiło mi się przeraźliwie głupio. „Jaka wredna ze mnie zołza”, beształam się w myślach.
– To zostaw je w jasną cholerę – wybąkałam.
– Teraz to mi szkoda – roześmiała się. – Przynajmniej będę mogła grać na ślubach... Albo te woje kolędy podczas wigilii. Ale do szkoły drugiego stopnia nie pójdę – oświadczyła.
– W porządku – przytaknęłam. – Tylko nie graj już w niedzielę o świcie.