"Kiedy Przemek zaprosił mnie na kolację, myślałam, że chodzi o zaręczyny. On jednak oznajmił mi, że go ograniczam, a on potrzebuje więcej przestrzeni. Gdy ze mną zerwał, pomyślałam, że nie może być gorzej... Myliłam się". Kamila, 29 lat
Wystroiłam się w nową sukienkę i najlepsze buty – miałam nadzieję, że właśnie tego wieczoru mój facet poprosi mnie w końcu o rękę. A potem z rosnącym zdumieniem słuchałam tego, co miał mi do powiedzenia...
Mówił naprawdę wiele. Głównie o sobie i swoich potrzebach. Chyba z siedem razy powtórzył, że chce się rozwijać.
– To się rozwijaj – wypaliłam zniecierpliwiona, bo przestałam już rozumieć, do czego zmierza ta rozmowa. – Ktoś ci broni? – zapytałam jeszcze. Przemek westchnął i wlepił wzrok w żyrandol, który pysznił się nad naszymi głowami.
– Ty... – rzucił po chwili. – Ograniczasz mnie. Przy tobie nie mogę być szczęśliwy. Zamrugałam.
– Mamy inne priorytety – dodał, nie odrywając wzroku od tej przeklętej lampy. – Tobie marzy się dom, rodzina. Zresztą, nic dziwnego. W końcu czy można oczekiwać czegoś więcej po dziewczynie, która ledwie obroniła licencjat, a szczytem jej zawodowych ambicji jest posada sekretarki? – jechał już po bandzie. Z trudem przełknęłam tę zniewagę i skupiłam całą siłę woli na tym, żeby się nie rozpłakać.
– O co ci chodzi? – wycedziłam.
– Ja chcę robić karierę. I potrzebuję kobiety, która to zrozumie. Nagle wszystko stało się dla mnie jasne.
– Masz kogoś...
– Nie! – zaprotestował trochę za głośno i trochę za szybko, to wystarczyło, żebym zorientowała się, że kłamie. Domyślałam się nawet, kim jest ta druga. Wysoki rudzielec z jego biura. Już jakiś czas temu zagięła na Przemka parol i wodziła za nim rozmarzonym wzrokiem. Nie traktowałam jej jednak jak rywalki, bo naiwnie wierzyłam, że mój chłopak mnie kocha... A teraz? Chciałam mu wykrzyczeć w twarz, że jest draniem, że zmarnował cztery lata mojego życia. Ale powstrzymałam się. Wokół było pełno ludzi, a ja nie lubiłam robić z siebie widowiska. Łzy zebrały mi się pod powiekami. Zamrugałam, żeby je powstrzymać.
– Kiedy zabierzesz swoje rzeczy? – zapytałam, siląc się na spokój.
– W weekend – odparł z wyraźną ulgą w głosie, widać uznał, że pogodziłam się z rozstaniem, i nawet nie zauważył, ile wysiłku kosztuje mnie to, by się nie rozpłakać. Chwilę później wstałam od stołu i wróciłam do domu.
„Dobrze chociaż, że mieszkanie należy do mnie”, pomyślałam, a potem zdałam sobie sprawę, że w pojedynkę znacznie trudniej będzie mi opłacić rachunki. Nagle zakręciło mi się w głowie i poczułam wzbierające mdłości. Po chwili, gdy targana torsjami wpadłam do toalety, myślałam, że już gorzej być nie może. Dwa tygodnie później okazało się, że nie miałam racji. Ginekolog potwierdził to, czego najbardziej się obawiałam.
– Jest pani w ciąży – rzucił, a kiedy zobaczył moją minę, darował sobie gratulacje. Po wyjściu z gabinetu zadzwoniłam do Przemka. Sama nie wiem, na co liczyłam. Że zmądrzeje? Że się opamięta? Ale on zapytał tylko:
– Jesteś pewna, że to moje?
Załamałam się. Wróciłam do domu i przez resztę dnia wyłam w poduszkę. Nie miałam się komu wyżalić. Rodziców straciłam wiele lat temu, nie miałam też przyjaciółek, bo Przemek był niezwykle zaborczy i nie lubił, gdy spotykałam się z dziewczynami. W końcu zebrałam się w sobie i postanowiłam, że będę twarda.
Przez pierwsze miesiące szło mi całkiem nieźle. Chodziłam do pracy, uśmiechałam się do szefowej i koleżanek. Ale gdy mój brzuch zaczął się zaokrąglać, a ja ledwo dopinałam spodnie i swój domowy budżet, zrozumiałam, że nie dam rady, że nie poradzę sobie psychicznie, fizycznie i przede wszystkim finansowo.
Kryzys dopadł mnie w pracy. Opuściłam biurko i zabunkrowałam się w firmowej toalecie, gdzie wyłam przez dobre pół godziny. Gdy wreszcie wyszłam ze swojej kryjówki, natknęłam się na szefową. Magda posłała mi pytające spojrzenie.
– Wszystko w porządku? – dopytywała z troską w głosie. Chciałam zapewnić, że tak, ale zamiast tego zalałam się łzami i opowiedziałam jej o tym, co mnie spotkało. Wtedy stało się coś niesłychanego. Moja wyniosła, nieco apodyktyczna szefowa uśmiechnęła się serdecznie i poklepała mnie po plecach.
– Niczym się nie przejmuj, Kama – rzuciła pokrzepiająco. – Będziesz mamą i to jest teraz najważniejsze. Mam chyba jeszcze jakieś ciuszki po Halince, a w komórce łóżeczko i wózek. Na wysoki czynsz też znajdzie się sposób. Spojrzałam na nią zdumiona.
– Niby jaki?
– Dużo masz pokojów? – odpowiedziała pytaniem na pytanie.
– Trzy...
– No, to jeden możesz wynająć. Tak się szczęśliwie składa, że Anita z księgowości szuka lokum. Świetna z niej babka. Z pewnością się dogadacie i jakoś podzielicie koszty.
– To nie może być takie proste... – wymamrotałam, wycierając nos. I nie było. Ale z pomocą Magdy i Anity oraz innych dziewczyn z naszej firmy udało mi się skompletować wyprawkę.
Anita okazała się nie tylko świetną współlokatorką, ale też przyjaciółką. Wspierała mnie przez resztę ciąży, a gdy zaczęły się skurcze – odwiozła na porodówkę własnym samochodem. Ze szpitala wracałam pełna obaw. Wciąż byłam bardzo słaba. Tuliłam Szymka w ramionach i zastanawiałam się, co z nami będzie. Ale dziewczyny nie zostawiły mnie na lodzie. Anita, choć o dzieciach nie miała bladego pojęcia, dwoiła się i troiła, by mi pomóc przy młodym. A gdy obie traciłyśmy grunt pod nogami, zaglądała do nas Magda i jako bardziej doświadczona w mamowaniu błyskawicznie ogarniała sytuację. Pół roku później zapisałam Szymka do żłobka i wróciłam do pracy.
Życie zaczęło się układać. Myślałam już, że nikt i nic nie zdoła mnie zaskoczyć. A jednak... Do moich drzwi zapukał Przemek. Jak zwykle bezczelny i pewny swego. Oświadczył, że przemyślał sobie wszystko, że jednak jestem dla niego właściwą kobietą i że dla dobra dziecka powinniśmy być razem. O rudej flądrze nawet się nie zająknął. Choć od wspólnych znajomych zdążyłam już usłyszeć, że nowa dziewczyna puściła go kantem.
– Nie chcę do ciebie wracać – odparłam.
– No jak to?! – oburzył się. – Przecież dziecko powinno mieć ojca.
– Och, jeśli tylko o to ci chodzi, to naprawdę nie ma problemu – uśmiechnęłam się promiennie. – Nie będę ci utrudniać kontaktów z Szymkiem. Oczywiście pod warunkiem, że będziesz regularnie opłacał alimenty – dodałam, wprawiając go w osłupienie.