"Kiedy miałam dość, pomyślałam o mojej babci, którą Ruscy wywieźli do łagru. I już wiedziałam, co robić.."
Fot. 123rf.com

"Kiedy miałam dość, pomyślałam o mojej babci, którą Ruscy wywieźli do łagru. I już wiedziałam, co robić.."

"Nie jest łatwo mieszkać pod jednym dachem z obcymi ludźmi. Czułam się tym wyczerpana, ale przecież nie mogłam ich wygonić..." Marta, 52 lata

Przyjęłam te kobiety w odruchu serca, praktycznie bez zastanowienia. Wtedy, w marcu, każdy starał się coś zrobić, bo to pomagało poradzić sobie z własnym strachem. Odkąd moja córka wyjechała na studia, jej pokój i tak stał pusty. „Nawet jeśli Martyna wpadnie do domu na weekend, to się przecież pomieścimy. Jakoś to będzie”, pomyślałam. To takie polskie...

Koleżanka mnie ostrzegała, ale ja nie słuchałam

– A ty się nie boisz? – zapytała Beata, koleżanka z pracy. – Bo jednak, wiesz, to będą całkiem obcy ludzie we wspólnym mieszkaniu, a na niewielkiej przestrzeni zawsze mogą pojawić się jakieś zgrzyty...
– Szczerze mówiąc, nie przyszło mi to do głowy – odparłam zgodnie z prawdą. – Myślałam o tym, że jest zimno, a te kobiety nie mają gdzie się podziać. Poradzimy sobie, będzie dobrze!
Beata pokręciła sceptycznie głową, ale ja się nie przejmowałam jej krakaniem. Czułam się dobra, hojna i pełna współczucia.
– To oczywiście bardzo szlachetne i tak dalej, ale... Tylko nie mów, że cię nie ostrzegałam! – rzuciła jeszcze.
Wzruszyłam ramionami. „Egoistka! O co jej chodzi?”, dziwiłam się. Dopiero niedawno zrozumiałam, co miała na myśli.

Chciałam zapewnić im spokój i możliwość odpoczynku

Początki były ostrożne. Normalna rzecz. Oglądałyśmy się wzajemnie. Obie panie, matka i córka, przybyły aż z Sum, miasta na wschodzie Ukrainy, o które od początku toczyły się ciężkie bitwy. Do Polski jechały wiele dni. Były przestraszone i wyczerpane. Wiedziałam, że najważniejsze to zapewnić im spokój i możliwość odpoczynku. Pokazałam, gdzie co jest, zostawiłam gotowe posiłki, starałam się nie plątać bez potrzeby po kuchni czy łazience, żeby ich nie krępować.

Powoli zaczęłyśmy rozmawiać, głównie na migi i każda po swojemu, bo nie znam rosyjskiego ani ukraińskiego. Dużą pomocą okazał się translator w komórce. Wreszcie te smartfony się do czegoś przydały. Galina była bardziej otwarta i szybciej doszła do siebie. Z Aloną, jej córką, był trudniejszy kontakt. Całe dnie leżała na łóżku z komórką, nic jej nie interesowało. Podejrzewałam, że przeżyła coś strasznego, ale wolałam nie pytać. Galina chciała szybko stanąć na nogi.
– Rabotu. Mnie potrzebno rabotu – tłumaczyła mi. – Ty ponimajesz?
Obiecałam, że poszukam. Tyle rzeczy nagle trzeba było załatwić!

Pierwotna radość z pomagania przyblakła, zaczęła się proza życia

Pomogłam dziewczynom wyrobić PESEL, zorganizowałam jakieś ubrania, bo robiło się coraz cieplej, a panie przyjechały w zimowych kurtkach i z jedną reklamówką. Starałam się im pokazać miasto, żeby czuły się swobodnie, wieczorami rozmawiałyśmy przy herbacie. Chodziłam coraz bardziej niewyspana, bo poza tym wszystkim miałam przecież pracę i swoje obowiązki. Równocześnie ze zgrozą patrzyłam na rachunki. Osławione czterdzieści złotych na osobę jakoś nie nadchodziło. „Jak długo jeszcze pociągnę?”, zastanawiałam się.

Pierwotna radość z pomagania przyblakła, zaczęła się proza życia. Trzeba było znaleźć dziewczynom pracę. To jednak okazało się problematyczne. W naszej okolicy dostępna była głównie fizyczna, a Galina nie mogła dźwigać, a żeby siedzieć na kasie w sklepie, musiała znać język polski przynajmniej w stopniu komunikatywnym. Znalazłam im nawet jakiś kurs on-line, ale nie było widać, żeby robiły postępy. Nikt się w końcu nie nauczył języka obcego w trzy tygodnie.
– Ja mogu pielmieni warit i prodawat, ty znajesz?
Nowa propozycja Galiny wydała mi się dobrym pomysłem na tymczasem. Dużo Ukrainek dorabia, lepiąc pierogi. Dałyśmy ogłoszenie w internecie i powoli rzecz się rozkręcała, a to spowodowało, że nieodwołalnie straciłam własną kuchnię.

Poczułam, że jestem strasznie zmęczona i wyczerpana

– Mamo, wszystko w porządku? – spytała Martyna, kiedy przyjechała z Krakowa na sobotę i niedzielę. Spała na karimacie w moim pokoju.
– Wyglądasz tak, jakbyś była strasznie spięta...
– Nie... Tak... Nie wiem...– Zamrugałam i odwróciłam głowę, żeby nie rozpłakać się przy córce.
Nagle poczułam, że jestem strasznie zmęczona i wyczerpana.
– Chyba mnie to trochę... przerosło – szepnęłam. – Nie mam siły... Czuję się tak, jakbym nagle straciła swoje życie. Nigdy nie jestem sama, nie mogę się spokojnie wykąpać we własnej wannie, ciągle coś muszę załatwiać...

Martyna cmoknęła ze współczuciem.
– Trochę się wypaliłaś – orzekła przemądrzale.
Mówiłam, że studiuje psychologię?
– Musisz sobie znaleźć jakąś przestrzeń na odpoczynek, wyznaczyć granice – dodała po chwili.
– Niby jak?! – warknęłam.
Chciałam pójść do kuchni nalać sobie herbaty, ale oczywiście natknęłam się na Galinę lepiącą pierogi. Machnęłam tylko ręką i się wycofałam. Łatwo mówić smarkuli... „A może im powiedzieć, żeby się wyprowadziły?”, pisnął mi w głowie głosik.

Pomyślałam o moich przodkach i już wiedziałam, co robić

Perspektywa odzyskania własnego życia wydawała się kusząca. W końcu zrobiłam, ile mogłam, więc chyba mam prawo do jakiejś prywatności - myślałam.  Nagle przypomniał mi się film „Skarb”, taki stary, z młodziutką Danutą Szaflarską. Tam w mieszkaniu jednej kobiety mieszkało mnóstwo obcych ludzi, w łazience, na korytarzu, a Adolf Dymsza wchodził do szafy z rowerem! Właścicielka lokalu ciągle wzdychała i wspominała dawne czasy, kiedy to miała całe mieszkanie dla siebie. A ono w ogóle było na parterze zawalonej kamienicy, bo trafiła w nią bomba. A potem pomyślałam o babci Ludwice, która walczyła w Szarych Szeregach. W wojnie trwającej sześć lat! I też się tułała z rodziną po różnych kątach, bo jej kamienicę trafiła bomba we wrześniu trzydziestego dziewiątego. Przypomniałam też sobie o babci mojego męża. Ją Ruscy wywieźli do łagru i omal nie umarła tam z głodu. A ja się użalam, że „straciłam swoje życie”, bo ktoś lepi pierogi w kuchni?! Poszłam do łazienki wytrzeć nos.

– Weź się w garść – powiedziałam surowo do siebie w lustrze. Galina jakby coś wyczuła, bo wieczorem zapukała delikatnie do drzwi mojego pokoju.
– Marta, wozmożno? Ja dumaju, szto nam nada jechat doma...
Oderwałam się od oglądania programu informacyjnego.
– Nie ma mowy! – powiedziałam, wskazując ekran. – To zbyt niebezpieczne. Pojedziecie, jak się uspokoi. Na razie zostaniecie tutaj. Damy radę! – Poklepałam kobietę po ramieniu.
Naprawdę, nie mogłam inaczej. Gdyby pozwoliła im wracać, babcia Ludka przeklęłaby mnie z tamtego świata.

Dzisiaj postąpiłabym tak samo

Galina i Alona mieszkały u mnie niemal pół roku. W tym czasie stanęły na nogi, poduczyły się języka na tyle, że znalazły pracę. Mamy ze sobą kontakt. Galinę zatrudniła rodzina do opieki nad starszą panią chorą na Alzheimera - z zamieszkaniem, wyżywieniem i skromną pensją. Alona pracuje w supermarkecie i wynajmuje mieszkanie z chłopakiem, którego poznała w pracy.
Niestety, wojna ciągle trwa... Nie mamy na to wpływu, ale tylko od nas zależy, czy w tych strasznych czasach zachowamy się jak ludzie...  

 

 

Czytaj więcej