"Moja współlokatorka biła męża! Żal mi było człowieka. Nie mogłam spokojnie na to patrzeć..."
Stałam w oknie i patrzyłam, jak wynoszą meble. Żal mi było tego mężczyzny...
Fot. 123RF

"Moja współlokatorka biła męża! Żal mi było człowieka. Nie mogłam spokojnie na to patrzeć..."

"Wynajęłam pokoje rodzinie, w której była przemoc. Pan Staszek gotował, sprzątał, zajmował się dzieckiem, robił zakupy, a pani Misia miała pretensje o zmarnowane życie. Zastanawiałam się, o co jej chodzi?! Jedynie dziecko musiała urodzić sama, poza tym wszystko za nią robił mąż. Bezwzględnie go tresowała..." Teresa L., 60 lat

Nie mogę mieć do nikogo pretensji, to był mój pomysł, żeby wynająć lokatorom dwa pokoje. Jestem wdową, dzieci poszły na swoje. Dom jest duży i, prawdę mówiąc, trochę się bałam sama w nim mieszkać, zwłaszcza wieczorami.

Znajomi odradzali mi wynajem

Wszyscy w okolicy wiedzieli, że w tym dużym domu mieszka samotna kobieta. Zdrowa i silna, ale nie na tyle, by obronić się przed włamywaczami. Obe­c­ność innych ludzi podniosłaby mnie na duchu. Znajomi uważali jednak, że wynajęcie pokoi to zły pomysł.
– Pani Teresko – tłumaczyli. – Trafi pani na pijaka albo awanturnika i będzie się pani bała wychylić nos na korytarz.
Ale dlaczego niby miałam trafić na awanturnika? Na świecie żyją też porządni ludzie. Dałam ogłoszenie do gazety i dostałam trzy oferty. Wybrałam młode małżeństwo, ona pielęgniarka, on hydraulik, synek zaledwie trzyletni, w sam raz taki, żeby się do niego przyzwyczaić. Mieszkanie przyszli obejrzeć we trójkę. Od razu wyczułam, że prawdziwą głową rodziny jest pani Misia. Pan Staszek był cichy, na awanturnika i pijaka nie wyglądał. Odetchnęłam z ulgą. Oni też... to znaczy pani Misia też wydawała się zadowolona. Dobiliśmy targu. Nie chciałam dużo, nie chodziło mi o zarobek, tylko o towarzystwo. Poza tym spodobał mi się mały Daruś.

Myślałam, że po prostu umiała sobie wychować mężczyznę

Wprowadzili się w sobotę po południu. W niedzielę rano pani Misia zajrzała do kuchni.
– Kuchenka jest wolna – rzuciłam. – Jak chce pani coś ugotować, proszę.
– Wystarczy szklanka wody na kawę. Śniadaniem zajmie się mąż – odparła.
Pomyślałam z zazdrością, że kobieta umiała sobie wychować mężczyznę. Nie to co ja. Mojemu Kazikowi jedzenie zawsze musiałam podstawić pod nos.
– Trafiła pani w życiu na skarb – zauważyłam, zalewając kawę wodą.
– Że gotuje, to zaraz skarb? – obruszyła się. – Nie po to za mąż wychodziłam, żeby teraz chłopa rozpieszczać.
Kiwnęłam głową, choć niezupełnie się z nią zgadzałam. Byłam kobietą starszej daty i trochę inaczej rozumiałam podział ról w małżeństwie. Wkrótce miałam się przekonać, że pani Misia nie tyle umiała sobie męża wychować, co wytresować. Pan Staszek gotował, sprzątał, zajmował się dzieckiem, robił zakupy i czuł poważny respekt przed żoną.

Prawie się nie odzywał i nigdy się nie skarżył

Pan Staszek milczał nawet wtedy, gdy ona na niego krzyczała. Wpadała na przykład do kuchni. –
Te gary w zlewie są pani? – pytała.
– Nie – odpowiadałam, dziwiąc się, że kobieta nie zna swoich naczyń.
– Staszek! – krzyczała pani Misia. – Myj talerze, bo zawalasz pani zlew!
– Pan Staszek kąpie małego, a mnie zlew nie jest teraz potrzebny – uspokajałam rozsierdzoną kobietę.
– Jakby pomył od ręki, nie byłoby bałaganu. Nawet pracy nie potrafi sobie zorganizować, baran jeden.
Sądziłam, że pan Staszek zarabia dużo mniej od żony. Myślałam: jedno pracuje na dom, drugie w domu, a że role im się odwróciły, to ich sprawa. Pani Misia wyprowadziła mnie z błędu. Rozgadała się kiedyś o zarobkach w służbie zdrowia. Biadoliła, że wypruwa sobie żyły za grosze. A żyli przyzwoicie, więc na dom musiał pracować pan Staszek. Tego nie umiałam pojąć. Źle, gdy mężczyzna wykorzystuje kobietę, ale sytuacja odwrotna też nie jest dobra.

W tym małżeństwie działo się coraz gorzej

Przy bliższym poznaniu pani Misia traciła, a pan Staszek był taki, jaki się wydał pierwszego dnia: potulny i obdarzony anielską cierpliwością. Spędzaliśmy razem sporo czasu w kuchni, więc miałam okazję lepiej mu się przyjrzeć.
– Pani Misia nie lubi gotować, czy nie umie? – spytałam kiedyś.
– U mamy podobno gotowała, ale nie wiem, czy umie. Na pewno nie lu­bi – odpowiedział. – A ja lubię.
Gdzieś tak w środku zimy u lokatorów zaczęło się źle dziać. Choć dobrze to u nich nie działo się nigdy, bo w tym małżeństwie nie było miłości. Mówiąc, że zaczęło się dziać źle, mam na myśli sprzeczki. Kłócili się przeważnie nocą. Ledwie przyłożyłam głowę do poduszki, w mój sen wdzierała się Misia ze swoimi żalami. Choćbym nie chciała słuchać, musiałam, bo ich pokój mieścił się pod moim. Na pewno coś im nie wychodziło w życiu intymnym, a wiadomo, że jak w łóżku źle, ogólnie też nie może być dobrze. Najwięcej pretensji to miała ona, o zmarnowane życie. Leżałam potem długo w nocy i zastanawiałam się, na czym to zmarnowane życie Misi polega. Jedynie dziecko musiała urodzić sama, poza tym wszystko za nią robił mąż. Do tego nie pił, nie palił, trzymał się domu i zarabiał pieniądze. A jej wciąż było źle.

W końcu doszło do rękoczynów

Ta kobieta męża miała za nic, wyzywała go od gamoni i prostaków, choć on na to nie zasługiwał. Raz tylko krzyknął, żeby umilkła. Nazajutrz wszedł do kuchni z siniakiem na czole.
– Ale się pan urządził! – rzuciłam.
– Po ciemku zrzuciłem sobie lampę na głowę – wyjaśnił.
Nie uwierzyłam. Powiem szczerze: głupio mi było za niego i znienawidziłam Misię. Najtrudniej pierwszy raz podnieść na kogoś rękę. Misia się odważyła, uszło jej to płazem, więc próbowała dalej. To rozorała mężowi policzek, to rozbiła mu nos. Mną ani dzieckiem się nie przejmowała.
– Ja się do was nie wtrącam – zagaiłam wreszcie panią Misię – ale po nocach chcę spać spokojnie. Proszę załatwiać małżeńskie sprawy ciszej.
– Och, gdyby pani wiedziała, jakie ja mam życie – szepnęła. – Poślubiłam prostaka i teraz cierpię. Wyszłam z kuchni, żeby jej nie powiedzieć, że to pan Staszek poślubił prostaczkę. Ludzie niechętnie słuchają prawdy o sobie. Po południu, kiedy mój lokator zmywał gary, przyznałam się do rozmowy z panią Misią.
– Nie powinien pan pozwalać sobą pomiatać – powiedziałam.
– Więc co mam zrobić? – spytał. – Zbić ją? Nie jestem zwolennikiem bicia w ogóle, a kobiet w szczególności. Rozwieść się? Myślałem o tym, ale wtedy stracę syna – westchnął.

Żal mi było tego człowieka

Mało to jest dobrych, miłych dziewczyn. A on akurat musiał trafić na Misię. Przez tydzień moi lokatorzy zachowywali się poprawnie. Po tygodniu Misia znów zaczęła nocne krzyki, tym razem w nowej wersji. Zawodziła, jakby ją ktoś ze skóry obdzierał. Wreszcie nie wytrzymałam i do nich zeszłam.
– Jeżeli się pani nie uspokoi, zadzwonię na policję! – zagroziłam. Wyskoczyła do mnie na korytarz.
– Niech pani dzwoni, kochana! Może go wreszcie zabiorą, może będę miała choć trochę spokoju.
– Nic z tego – odparłam. – Jak już zadzwonię, to po to, żeby zabrali panią. Nic nie powiedziała, odwróciła się tylko na pięcie i trzasnęła drzwiami.
Kilka dni później odwiedził mnie dzielnicowy. Zaczął wypytywać, czy to prawda, że pan Staszek znęca się nad rodziną. Znałam dzielnicowego nie od dzisiaj, więc mogłam sobie pozwolić na szczerość i prawdę. Na moją prawdę, bo co tam było między nimi, to ja do końca nie wiedziałam.
– To by się zgadzało – powiedział. – Chłop ma w pracy nienaganną opinię, więc co jest grane?
– Równouprawnienie jest grane. Wolno mężczyznom znęcać się nad żonami, to... – zawiesiłam głos.
– Nie wolno, pani Tereso, chociaż się znęcają. Ale żeby baby, i to w mojej dzielnicy?! – obruszył się.

Nie chciałam tej kobiety pod swoim dachem

Pani Misia nie znalazła zrozumienia u mnie, nie znalazła na policji, więc wymyśliła inne rozwiązanie. Po wielkiej awanturze spakowała rzeczy męża i zadzwoniła do teściowej, żeby sobie odebrała syna razem z tapczanem oraz szafą, bo tyle wniósł w posagu. Stałam w oknie i patrzyłam, jak wynoszą meble. Na początek wyszedł pan Staszek z torbą w ręku, speszony i nieszczęśliwy. Zaraz za nim pojawiła się i pani Misia.
– Wiesz, po co mi byłeś potrzebny, wiesz? – krzyknęła na pożegnanie. – Do zrobienia dzieciaka! A płacić i tak będziesz musiał.
Jeśli nie dobiła go wcześniej, to teraz jej się udało. Ledwie samochód zniknął za bramą, zeszłam do niej. Termin najmu mieszkania mijał za miesiąc. Nie chciałam żyć dłużej pod jednym dachem z tą kobietą.
– A gdzie ja pójdę? – spytała.
Chciałam powiedzieć, że miejsce żony jest przy mężu, dałam jednak spokój. Poradziłam jej, żeby wynajęła inne mieszkanie. 

Czytaj więcej