"Ostatnio coraz później wychodziłam z pracy. Nie dlatego, że stałam się mniej wydajna, ale dlatego, że koleżanki coraz częściej zrzucały na mnie część swoich obowiązków. Same wychodziły wcześniej, a na pewno o czasie, a ja zostawałam po godzinach, bo… zawsze starałam się być miła. Coraz częściej zaniedbywałam przez to swoje obowiązki." Anna, 39 lat
– Anka, zaniesiesz te dokumenty do skserowania, tak? – To właściwie nie było pytanie. Judyta, moja koleżanka z pokoju, nie czekając na odpowiedź, położyła mi na biurku kilka teczek.
– Pewnie – odparłam. – Tylko skończę raporty dla kierowniczki.
– Aniu, a przygotowałaś zestawienie dla mnie? – Zza drzwi wychyliła się głowa Kasi.
– Wyślę ci na mejla przed końcem pracy – zapewniłam.
– Świetnie! – ucieszyła się koleżanka. – To ja już lecę, bo mam dzisiaj umówionego dentystę.
Kasia poszła, Judyta zajęła się swoimi sprawami, a ja pospiesznie pisałam raporty dla naszej przełożonej.
Nawet nie spostrzegłam, kiedy wskazówki zegara wskazały piętnastą. Koniec pracy. Judyta zaczęła się zbierać.
– Nie zapomnij o tych teczkach. – Wskazała je palcem. – Do jutra – pożegnała się.
Niechętnie spojrzałam na monitor i westchnęłam ciężko. Zostały mi jeszcze dwa raporty.
Nie dlatego, że stałam się mniej wydajna, ale dlatego, że koleżanki coraz częściej zrzucały na mnie część swoich obowiązków. Same wychodziły wcześniej, a na pewno o czasie, a ja zostawałam po godzinach, bo… nie potrafiłam im odmówić.
Już w szkole miałam z tym problem. Dawałam odpisywać zadania domowe, podpowiadałam, brałam na siebie cudze zobowiązania, jak choćby podlewania kwiatów czy zrobienie makiety na dzień patrona. Chciałam być lubiana i innej możliwości wkupienie się w łaski koleżanek nie znalazłam. Sposób nie był idealny, bo te prośby o pomoc czy wyrękę zdawały się nie kończyć. Niby dorosłam, zmądrzałam, ale stare przyzwyczajenia trudno wyplenić.
W efekcie znowu spędzę całe popołudniu w biurze, by nadgonić swoją pracę.
– Pani Aniu – z zamyślenia wyrwał mnie głos szefowej, która weszła do pokoju. – Proszę jutro przygotować… – Spojrzała na monitor, na którym widniał nieskończony raport. – Ależ pani Aniu! – wykrzyknęła zdumiona. – Przecież to miało być gotowe dzisiaj.
– Nie zdążyłam – przyznałam ze wstydem.
– Jak to pani nie zdążyła?! – Przełożona patrzyła na mnie z niedowierzaniem. – Petentów było dzisiaj jak na lekarstwo, a pani nie zdążyła przygotować czterech krótkich raportów? Ile jeszcze zostało?
Poczułam, że palą mnie policzki.
– Jeszcze dwa – wyszeptałam. – Ale na pewno dzisiaj je skończę – obiecałam solennie.
Przełożona pokręciła głową i bez słowa wyszła z pokoju.
Dawno się tak nie wstydziłam. Co gorsza, nie wiedziałam, jak się bronić. Co miałam odpowiedzieć? Że zaniedbałam swoje obowiązki, zajmując się wszystkim innym poza własną pracą?
Minęła siedemnasta, gdy wreszcie przesłałam raporty szefowej i wyłączyłam komputer. Sięgnęłam po torebkę i mój wzrok padł na teczki.
– Jeszcze ksero – jęknęłam. – Rany...
Pani Jadzia zawiadująca kserokopiarką wychodziła z pracy o siedemnastej. Punktualnie, choćby się waliło i paliło. „Trudno, załatwię to z samego rana”, postanowiłam. Już przed budynkiem przypomniałam sobie o zestawieniach dla Kasi. Miałam je przesłać przed końcem pracy…
„Jutro rano. Zrobię to jutro z samego rana, ksero dla Judyty i zestawiania dla Kasi”. Choć właściwie powinnam powiedzieć: za Judytę, za Kasię.
Z ulgą otworzyłam drzwi mieszkania.
– Mama! – ucieszyła się na mój widok pięcioletnia córeczka.
Pocałowała mnie na powitanie i pobiegła do pokoju oglądać bajki.
– Znowu nie zdążyłaś z robotą? – Adam znał mnie jak nikt.
– Na dodatek zapomniałam o zestawieniu dla Kaśki – przyznałam – i nie zdążyłam zanieść dokumentów do skserowania.
– A Kaśka nie mogła sama napisać zestawienia?
– Spieszyła się do dentysty.
Przebrałam się, umyłam ręce i zaczęłam przygotowywać kolację.
– Usiądź, odpocznij. – Adam zrobił mi herbatę i postawił kubek na stole. – Przyszykuję kolację. Ty patrz i podziwiaj. – Uśmiechnął się.
– Ostatnio wciąż brakuje mi czasu – pożaliłam się.
– Bo dajesz się wykorzystywać. – Mąż zręcznie kroił pomidory na sałatkę. – Dziewczyny zorientowały się, że cierpisz na syndrom „bycia miłą” i nie mają skrupułów. Dzisiaj zestawienia za Kaśkę, wczoraj dane za Judytę, ciągle coś. Nie zauważyłaś, że się tobą wysługują?
– To nie tak…
– A jak? Kiedy ty ostatnio wyszłaś wcześniej z pracy? Kiedy wzięłaś wolne? Kiedy któraś z nich zrobiła coś dla ciebie? Nigdy nie mają czasu, zawsze się spieszą. Bo rodzina, bo dzieci, bo wizyta u lekarza. A ty pracujesz za nie. I co z tego masz?
Wzruszyłam ramionami. Chciałam być lojalna wobec koleżanek, ale zaczynało mi brakować argumentów na ich obronę oraz sił, by udźwignąć nadmiar cudzych obowiązków.
– Nic nie zyskujesz. – Adam miał poważną minę. – Za to tracisz coś bezcennego: swój czas wolny. Który powinnaś poświęcać rodzinie, a nie egoistycznym koleżankom.
Westchnęłam ciężko.
– To co mam zrobić twoim zdaniem?
– Nie daj sobie wchodzić na głowę. Jesteś dla nich za dobra, za miła, co bezwzględnie wykorzystują. Nie widzisz tego?
Znowu wzruszyłam ramionami.
– Widzę – mruknęłam. – I co z tego? Przecież im nie odmówię.
– Niby dlaczego? Naucz się mówić: „nie”. Choć czasami. Nie każę ci dla odmiany każdemu odmawiać, ale raz na jakiś czas powiedz, że masz własną robotę. Dodaj, że jak ją skończysz i będziesz miała czas, to okej, czemu nie, chętnie pomożesz. Ale nie wcześniej, bo priorytetem są twoje zadania do wykonania.
– A jeśli się obrażą? Przestaną mnie lubić?
Adam uśmiechnął się krzywo.
– Na pewno nie będą zadowolone. Musisz się z tym liczyć.
– Łatwo ci mówić… To ja będę musiała potem pracować w niemiłej atmosferze.
– Przynajmniej nie stracisz pracy. Tak się cieszyłaś, gdy udało ci się ją znaleźć. Docenili twoje kompetencje, a teraz nawalasz, bo... chcesz być lubiana? Zastanów się, czy warto. – Mąż przytulił mnie i pocałował. – Aha, pamiętasz, że jutro rano to ty zawozisz Martynkę do przedszkola?
– Jak to ja? – przestraszyłam się.
Zwykle Martynkę zawoził Adam. Ja musiałam być w pracy na siódmą, on zaczynał po ósmej.
– Przecież muszę rano zrobić dla Kasi zestawienie, zanieść dokumenty na ksero… – zaczęłam wyliczać.
– A ja jadę z szefem na lotnisko o szóstej. Siła wyższa. Umawialiśmy się. – Adam popatrzył na mnie wymownie.
Rany boskie, zupełnie o tym zapomniałam! Faktycznie ustaliliśmy to już tydzień temu. Miałam uprzedzić szefową, że spóźnię się o godzinę, ale kompletnie wyleciało mi z głowy. Za dużo na niej miałam i zapomniałam.
Adam podał mi telefon.
– Zadzwoń do koleżanek i poinformuj je, że zjawisz się jutro później. Może się mylę, może źle je osądzam i tym razem one będą cię kryły przed szefową, pomogą, wyręczą...
To były bardzo nieprzyjemne rozmowy. Żadna z koleżanek nie wykazała zrozumienia, co dopiero mówić o chęci pomocy.
– Jak to się spóźnisz?! – Prychnęła poirytowana Kasia. – Ja chciałam rano iść zarejestrować mamę do lekarza! Co powie szefowa, jeśli obie się spóźnimy? Nie będzie zachwycona. Zwłaszcza że zestawienia też nie dostanie. Obiecałaś, że je zrobisz, że mi pomożesz. Jak mogłaś wystawić mnie do wiatru? Nie musiałaś się zgadzać, prawda? Ale się zgodziłaś i teraz mam problem.
Prawda.
Judyta też nie kryła złości.
– Czemu nie poprosisz sąsiadki albo kogoś, żeby odprowadził Martynę? – spytała ostrym tonem. – Wiesz, że nie znoszę pani Jadzi. Jest wredna. Po prostu nie trawię tej baby, a przez ciebie będę musiała do niej iść i prosić o przysługę. Więcej na mnie nie licz! – Rozłączyła się.
Więcej? Pierwszy raz ją o coś poprosiłam.
Zrobiło mi się bardzo przykro. Kiedy koleżanki mnie potrzebowały, nigdy nie odmawiałam. I oto nagroda. Gdy ja znalazłam się w sytuacji podbramkowej, wściekły się na mnie, zamiast pomóc.
Ależ byłam głupia.
Pozostało mi jeszcze zadzwonić do przełożonej i uprzedzić o spóźnieniu oraz o tym, że raczej nikt mnie zastąpi. Ręce trzęsły mi się ze zdenerwowania.
O dziwo, surowa szefowa jako jedyna wykazała się empatią i zrozumieniem.
– Proszę się nie martwić – powiedziała spokojnie. – Niech pani załatwi swoje sprawy i przyjedzie tak szybko, jak się da.
Kasia i Judyta ostentacyjnie mnie ignorowały, gdy o coś pytałam, udawały, że nie słyszą albo odpowiadały jakby robiły mi łaskę. Zachowywały się jak nadąsane smarkule, a nie dorosłe kobiety. Z trudem wytrzymałam do piętnastej.
Z strony humor poprawiał mi fakt, że pierwszy raz od kilku tygodni wyszłam do domu o czasie. I wywiązałam się ze wszystkich obowiązków.drugiej
Czy się starałam naprawić koleżeńskie stosunki? Nieusilnie. Przemyślałam sprawę i uznałam, że nie warto. Po co mi interesowne przyjaciółki? Wreszcie to do mnie dotarło. Niech lubi mnie jedna osoba, ale szczerze. Poza tym nie wszystkie koleżanki się na mnie obraziły. Co ciekawe, gdy zaczęłam odmawiać, grzecznie, acz stanowczo, moja pomoc stała się jakby bardziej wartościowa. Ludzie cenią, że staram się coś dla nich zrobić, choć nie muszę. A ja chętnie pomagam, o ile nie koliduje to z moimi obowiązkami. Nie twierdzę, że jest łatwo mówić „nie”, ale się uczę. Bo bycie miłym to przekleństwo i słabość, którą inni bezwzględnie wykorzystują. Trzeba się bronić.