Przy niedzielnym obiedzie coś we mnie pękło. Poprosiłam męża i synów, żeby odłożyli komórki, a oni na to, że marudzę i mam humory z powodu klimakterium! Poczułam, jak bardzo brakuje mi rozmowy, bliskości, wdzięczności. Zamiast tego miałam jamochłony przyssane do ekranów telefonów. Nawet jeśli zaczynam przekwitać, to nie powód, by urządzali sobie ze mnie żarty! Rzuciłam sztućcami, wstałam od stołu i wyszłam z domu. Postanowiłam, że od dziś będzie inaczej... Krystyna, 44 lata
Siedziałam przy stole z moim mężem i synami, pałaszującymi niedzielny obiad, i im dłużej się im przyglądałam, tym bardziej traciłam apetyt. Jedli, nawet nie patrząc na talerze. Najpierw barszcz ukraiński, potem zrazy. Gdybym nie wyjęła szpikulców, pożarliby je razem z nimi! Pochłaniali posiłek jak... bezmyślne gąbki. A tak się starałam. Brakowało mi w naszym niedzielnym posiłku czegoś ważnego. Rozmowy, wymiany spojrzeń, bliskości, wdzięczności. Zamiast tego miałam jamochłony przyssane do ekranów.
– Czy wy naprawdę nie możecie odłożyć komórek na czas posiłku? Tylko wtedy mamy okazję pobyć razem, pogadać...
– Oj, mamo, nie męcz – jęknął starszy syn.
– Daj pożyć – dodał młodszy.
– Właśnie, mamuśka – dorzucił dowcipnie mój mąż.
Zmroziłam go wzrokiem.
– Nie jestem twoją mamuśką – wycedziłam. – Ile razy mam powtarzać, żebyś mnie tak nie nazywał?!
– Oj, skarbie, nie rób afery – zbagatelizował moją złość.
Nigdy specjalnych gejzerów namiętności między nami nie było, ale kochaliśmy się i okazywaliśmy sobie czułość. Kiedyś. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz mąż mnie przytulił, powiedział komplement, spojrzał z miłością, ofiarował prezent bez okazji.
Gdy wymienił z synami znaczące spojrzenia, stałam się czujna.
– O co chodzi?
Milczeli. Barek, młodszy, zachichotał nerwowo.
– Tata nas ostrzegał... – bąknął.
– Niby przed czym? – warknęłam, podejrzewając, że usłyszę jakiś szowinistyczny tekst o napięciu przedmiesiączkowym. Prawda okazała się dużo gorsza.
– No że kobiety w pewnym wieku tak mają. Zmienne humory, agresja na zmianę ze łzami, wieczne awantury bez powodu... – zawiesił głos i spojrzał na mnie, jakby czekał na ripostę, ale mnie zwyczajnie zatkało. – No, fazy mają i musimy być wyrozumiali.
Czy on właśnie zasugerował, że moje zachowanie i odczucia to sprawka hormonów? Że moje słuszne pretensje wynikają z powodu nadciągającego klimakterium? Miałam dopiero czterdzieści cztery lata. Niektóre kobiety w tym wieku dzieci rodzą, a ja na regularność cyklu nie narzekałam. Ale moi synowie na spółkę z moim nieczułym mężem uznali, że skoro marudzę, to widać ten czas już nadszedł.
Nawet jeżeli wkroczyłam w smugę cienia, jeżeli faktycznie zaczął się początek przekwitania, to mógł potrwać jeszcze dziesięć lat. I co, miałam przez dekadę pokornie znosić ich protekcjonalne uśmieszki, znaczące spojrzenia i kpiące komentarze? Niedoczekanie.
Rzuciłam sztućcami i wstałam od stołu. Złapałam torebkę, włożyłam buty, marynarkę i wyszłam z domu. Nie mogłam na nich patrzeć. Ale nie chciałam też być sama. Wsiadłam w auto i pojechałam do centrum handlowego. Tłum obcych ludzi podziałał na mnie odprężająco. Snując się wśród sklepów, nie myślałam o niczym. Ale podświadomość zaprowadziła mnie prosto pod salon fryzjerski, gdzie akurat jedna z pań była wolna, bo umówiona klientka odwołała wizytę. Przeznaczenie.
Od dawna nie mogłam znaleźć czasu dla siebie. Wciąż sobie obiecywałam, że zapiszę się na zumbę albo zajęcia taneczne. Wciąż odwlekałam też wizytę u fryzjera. Przywykłam do bezpiecznego koczka, który był wygodny i pasował do pracy w banku, ale postarzał mnie. Włosy aż prosiły się o skrócenie i porządne farbowanie.
Zapłaciłam niemało, ale nie żałowałam. Miałam teraz krótką, kasztanową fryzurkę, podkreślającą zieleń moich oczu. Sama widziałam, że odmłodniałam. Idąc za ciosem, powędrowałam do kosmetyczki i zapisałam się na zbiegi rewitalizujące.
No a potem ruszyłam na zakupy...
Moja przemiana z grzecznej, nieco zapuszczonej Krysi w odnowioną, odświeżoną Krystynę potrwała parę miesięcy. Nie wystarczy zmiana uczesania, stroje, kilka masaży czy wyjście z koleżankami do kina. To w głowie musiało mi się poprzestawiać tak, by dbałość o siebie i swoje dobre samopoczucie weszła mi w nawyk, a nie okazała się jednorazowym ekscesem, łabędzim śpiewem starzejącej się kobiety. Nadal kochałam swoją rodzinę i jest dla mnie bardzo ważna, ale zamiast marudzić, że mnie nie doceniają, zamiast na siłę ich zmieniać, stopniowo sama się zmieniałam. Przestałam stawiać rodzinkę na pierwszy miejscu, przed własnymi potrzebami, pragnieniami.
I jakoś żyli.
Chłopcy nie byli już małymi dziećmi. To ze swoją pedantyczną naturą miałam większy problem. Dlatego mimo narzekań wciąż ich wyręczałam. Koniec z tym pędem do perfekcji! Chcą mieć bałagan w pokojach – ich sprawa. Postanowiłam tam nie wchodzić. Mąż też posiadał dwie ręce i mózg. Mógł sam zrobić pranie albo osobiście kupić i ugotować pierogi, kiedy ja byłam na zajęciach jogi. Niedzielne i sobotnie posiłki robiłam, jak miałam nastrój, A jak nie, zamawialiśmy coś z dostawą do domu.
Trudno powiedzieć, czy moi panowie tęsknili za dawną Krysią. Z jednej strony fajnie, kiedy obiad sam materializuje się na stole, skarpety same się piorą, lodówka sama się zapełnia żarciem, a pokój sam się odkurza. Ale z drugiej strony jako asertywna Krystyna byłam, o dziwo, bardziej wyluzowana i otwarta. Łatwiej się ze mną dogadywali, czy raczej wreszcie zaczęli mnie słuchać.
Niby wcześniej też przedstawiałam swoje zastrzeżenia, jednak robiłam to w takiej formie, że po jednym zdaniu się wyłączali. Teraz mój rzeczowy ton im na to nie pozwalał. Test bojowy przeszliśmy przy okazji weekendu majowego. Tradycyjnie w wolne dni – bez względu na to, ile ich było – jeździliśmy na działkę, bo Stefan tylko tam dobrze wypoczywał. Nie bez znaczenia był również argument finansowy, zwłaszcza w czasach, gdy dopiero się dorabialiśmy. Ale już nie byliśmy na dorobku, a chłopcy woleli wolny czas spędzać bez rodziców. Jednak małżonek dalej kręcił nosem.
– Coś się tak uparła? Naprawdę wolisz zamienić nasz święty działkowy spokój na jakiś rajd wycieczkowy albo egzotyczne upały? Wiem, stać nas, ale… po co? Tu też się możesz opalać, nad jezioro pojechać. Naprawdę chcesz zawieść tych wszystkich ludzi, którzy nas odwiedzają, wpadają na grilla, podziwiają naszą piękną działką, rozpływają w zachwytach nad twoimi ogórkami małosolnymi i legendarnymi konfiturami...
Dawna Krysia wybuchłaby potokiem oburzonych słów. Stefan by kiwał głową, nie słuchając, i zostałoby po staremu. Teraz wzięłam głęboki oddech i wyjaśniłam spokojnie:
– Ty odpoczywasz na działce, bujasz się w hamaku, wędkujesz, czytasz książki, słuchasz radia, rozmawiasz ze znajomymi, gdy wpadną na grilla. Ja w tym czasie sprzątam domek, pielę, robię zaprawy, gotuję posiłki, szykuję mięso na rzeczonego grilla i na uszach staję, by godnie przyjąć tych licznych gości, przyłażących na darmową wyżerkę. Tyram bardziej niż w domu. Chcesz wypoczywać na działce, chcesz gościć krewnych i znajomych, to zakasuj rękawy. Ja w tym roku nie zamierzam palcem kiwnąć.
Stefan milczał. Usłyszał moje argumenty, ale po minie widziałam, że się z nimi nie zgadza.
– Przesadzasz. Aż tak nie mogłaś się zmienić. Owszem, przyznaję, lepiej ci w krótkich włosach, ale założę się, że po paru dniach spędzonych nie wiadomo gdzie zatęsknisz za naszą swojską działką...
– Zakład stoi – powiedziałam.
Wcale nie kusiła mnie odległa egzotyka, za to zawsze chciałam zobaczyć Pragę. Niestety Stefan na hasło zwiedzanie zaraz ziewał. Marzenie pozostało marzeniem. A kiedy miałam je spełniać? Aż zrobię się tak stara, że faktycznie tylko hamak na działce?
Praga nie zawiodła. Mimo natłoku turystów oczarowała mnie swoim pięknem, a jej mieszkańcy ujęli życzliwością i poczuciem humoru. Poza tym zwiedzałam ją w miłym towarzystwie.
Na wyciecze poznałam Karola. Usiadł koło mnie w autobusie. Był zatwardziałym wdowcem, jak to ujął, co nie przeszkadzało mu szafować komplementami i czysto platonicznie ze mną flirtować. Piliśmy pyszne piwo w uroczych pubach, spacerowaliśmy pod rękę przy świetle księżyca, żartowaliśmy, tańczyliśmy polkę na ulicznej zabawie, ale pod koniec tego wspaniałego tygodnia miałam już dosyć. Za dużo kadzenia i słodzenia. Najpyszniejsza potrawa serwowana codziennie w końcu zbrzydnie. Z przyjemnością wróciłam do domu, do konkretnych smaków codzienności. Mały krok w bok wystarczył, bym podbudowała swoje kobiece ego.
Stefan też się cieszył. Może nie rzucał komplementami, ale swoją radość objawiał pomocą w domu i na działce. Bo wygrałam zakład. Nie zatęskniłam za działką ani razu. Za to Stefan, który musiał obiegać żarłocznych gości, stał się ostrożniejszy w szafowaniu zaproszeniami na grilla, ogórki i konfitury.