"Gdy zobaczyłam, co narysowała moja córeczka, zrozumiałam, jak bardzo ją krzywdzę..."
Fot. 123RF

"Gdy zobaczyłam, co narysowała moja córeczka, zrozumiałam, jak bardzo ją krzywdzę..."

"Nienawidziłam Bartosza za to, co mi zrobił, a całą niechęć do niego i świata wyładowywałam na córeczce. Dobijało mnie poczucie, że zmarnowałam sobie życie, ale nic nie potrafiłam z nim zrobić. Aż do wtedy…" Aneta, 23 lata

Bartosza poznałam w klubie. Był artystą, imponował mi. I choć miałam dopiero 17 lat, zgodziłam się zostać jego modelką. Najpierw malował moje portrety, ale któregoś dnia zaproponował, że namaluje mój akt...

Był moim pierwszym mężczyzną i całym moim światem

– Bije od ciebie niesamowita świeżość i cudowna niewinność – przekonywał. Krótko walczyłam ze wstydem. Po chwili całkiem naga leżałam na jego łóżku.
– Malowanie twoich piersi to nie praca, tylko rozkosz! – zachwycał się Bartosz. A ja? Ja też parę godzin później poczułam, czym jest rozkosz. Pierwszy raz w życiu. Byłam już nie tylko modelką, ale i kochanką Bartka.
W jego pracowni wisiało wiele obrazów przedstawiających kobiety. Do nich dołączyły także moje akty. A wkrótce też portrety pięknej brunetki. To wzbudziło mój niepokój.
– To twoja nowa modelka? – spytałam pełna obaw.
– Tę wymyśliłem – odparł.
– I nazwałeś ją Swietłana? – spojrzałam na podpis.
– Tak, Swietłana znaczy światło, spójrz, ile w jej twarzy światła – tłumaczył natchniony.
Uwierzyłam. W końcu był dla mnie całym światem.

Dowiedziałam się o swojej ciąży i... jego zdradzie

Mijały kolejne miesiące. Przy Bartku czułam się prawdziwą kobietą. Spędzałam u niego większość popołudni. Pracujący od świtu do nocy rodzice nawet nie zauważyli, jak rzadko bywam w domu. Mój związek trwał kilka miesięcy, gdy zorientowałam się, że spóźnia mi się okres. Drżałam na samą myśl, że mogę być w ciąży. Ale zrobiłam test. Kiedy zobaczyłam pozytywny wynik, wpadłam w panikę. Siedziałam na podłodze w łazience i szlochałam. „Hej, przecież Bartosz jest dojrzałym mężczyzną, zaopiekuje się mną i dzieckiem”, pocieszałam się.
Niewiele myśląc, wybiegłam z domu i pognałam do Bartka. Nawet nie zapukałam. Otworzyłam drzwi pracowni i… poczułam, jak pęka mi serce. Bartosz leżał na łóżku, a obok niego… brunetka z obrazu. Oboje nadzy… Z płaczem osunęłam się na podłogę. Bartosz doskoczył do mnie.
– Co robisz, wariatko?! – krzyczał.
Podniósł mnie i chciał wyrzucić za drzwi.
– Jestem z tobą w ciąży!!! – wykrzyczałam pełna żalu…

Wiadomość o dziecku nie wzruszyła go. Czułam się upokorzona

Wybiegłam od Bartka na ulicę i błąkałam się po mieście. Nagle zza pleców dobiegł mnie głos matki:
– Anetko! Na miłość boską, gdzieś ty była? Szukam cię od kilku godzin. Znalazłam test w łazience. Czy to prawda? – zapytała pełna niepokoju.
– Tak – powiedziałam prawie szeptem. Wróciłyśmy do domu.
Z rodzicami przeprowadziłam wiele trudnych rozmów. Wielokrotnie pytali, kto jest ojcem mojego dziecka, ale ja uparcie milczałam. Z Bartoszem nie chciałam mieć nic wspólnego.
Mama na początku była załamana, jednak przez całą ciążę bardzo mnie wspierała. Ojciec długo nie mógł pogodzić się z tym, że zostanie dziadkiem.

Na porodówce spotkałam Swietłanę

Los bywa przewrotny. Byłam już po terminie, a dziecko nie chciało się urodzić. Trafiłam do szpitala. Położono mnie na sali z pewną brunetką. Wszędzie poznałabym tę twarz. To była Swietłana. Kiedy mnie zobaczyła, obróciła się w stronę ściany.
– To dziecko Bartosza? – zapytałam, gdy zostałyśmy same.
– Tak – odparła oschle. – Nienawidzę go – dodała. – To przez niego mam ciążę zagrożoną.
– Jak to?
– Bił mnie, zdradzał. W ogóle się mną nie interesował. Ani synem! Od niego nie możemy liczyć na nic! – prawie krzyczała. Po jej twarzy spłynęły łzy.
W ciągu następnych kilku dni bardzo się do siebie zbliżyłyśmy. Gadałyśmy o wszystkim. Połączyła nas jakaś niesamowita więź.
– Jak dasz na imię swojej córce? – zapytała raz moja towarzyszka.
– Chciałabym dać jej na imię Swietłana. To oznacza światło, prawda? – zapytałam. W tym samym momencie poczułam skurcze. Moje dziecko wreszcie zechciało przyjść na świat. Urodziłam szybko i bez komplikacji.

Do córki nie czułam nic prócz niechęci

Gdy po porodzie wróciłam do domu, nie czułam się dobrze. Natłok obowiązków, ciągle płaczące dziecko – to mnie przerażało… Gdyby nie moja mama, zwariowałabym. Do córki nie czułam nic prócz źle skrywanej niechęci. Od czasu do czasu nazywałam ją Świetlikiem, ale na tym kończyła się moja czułość. Musiałam wrócić do szkoły, jednak to też nie okazało się łatwe. Znajomi się ode mnie odwrócili. Miałam tylko Swietłanę, z którą wciąż utrzymywałam kontakt. Gdy wyprowadziła się na drugi koniec Polski, czułam się bardzo samotna. Nienawidziłam Bartosza za to, co mi zrobił, a całą niechęć do otaczającego świata wyładowywałam na córeczce.

Swietłanka za bardzo przypominała mi Bartka

Kiedy Swietłanka podrosła, wszędzie chodziła z kredkami, malowała na czym popadnie. Ale za każdym razem, kiedy przybiegała do mnie z pięknie narysowanym obrazkiem, krzyczałam:
– Najpierw naucz się czytać i pisać!
Rodzice nie rozumieli, skąd we mnie tyle niechęci do zainteresowań plastycznych małej, a ona po prostu za bardzo przypominała mi Bartosza. Byłam zrozpaczona. Z ledwością zdałam maturę, no i nie dostałam się na studia. Kolejny rok pracowałam dorywczo, nie miałam znajomych, kłóciłam się z rodzicami. Dobijało mnie poczucie, że zmarnowałam życie, ale nic nie potrafiłam z nim zrobić. Aż w końcu przyszło opamiętanie.

Moja córeczka narysowała... prawdę

– Nasza Swietłana zajęła pierwsze miejsce w konkursie plastycznym! – zawołała radośnie mama, gdy przyszły ze Swietką z przedszkola.
– To super – odpowiedziałam poirytowana, nie odrywając wzroku od telewizora.
– Biegnij do mamy! Pokaż jej, co narysowałaś – w głosie matki było słychać dumę.
Córka podbiegła do mnie z wielką kartką. Obojętnie spojrzałam na obrazek, na którym koślawymi literami moja córeczka napisała: Mama i ja. Na obrazku zobaczyłam złą kobietę z zaciśniętymi ustami, którą obejmowała uśmiechnięta dziewczynka. Obrazek rozświetlało mnóstwo żółtych serduszek.

Do oczu napłynęły mi łzy, bo zrozumiałam, co czuje moje dziecko

Mocno przytuliłam córeczkę.
– To najpiękniejszy obrazek, jaki w życiu widziałam – wyszeptałam. – Bardzo cię przepraszam.
– Za co? – mała patrzyła na mnie zdziwiona.
– Za to, że nie zauważyłam, jakiego mam w domu wspaniałego Świetliczka – powiedziałam, przełykając łzy.
Zrozumiałam, że jestem dla córki najważniejsza i że ona dla mnie także. I nie mogę jej zawieść.

Wzięłam się w garść. Znalazłam stałą pracę w sklepie. Kokosów nie zarabiam, ale stać mnie, by opłacić czesne za studia zaoczne. Odnowiłam też kontakt ze Swietłaną. Chcę, by córka poznała swojego przyrodniego brata. Wciąż nie jest mi lekko, ale mam przecież wielki skarb, który rozjaśnia świat wokół mnie.

 

Czytaj więcej