"Zakochałem się w dziewczynie z supermarketu. Marzyłem, że kiedyś będziemy razem...!"
Fot. 123 RF

"Zakochałem się w dziewczynie z supermarketu. Marzyłem, że kiedyś będziemy razem...!"

"Po studiach zacząłem pracować na kasie w dyskoncie. Nie była to praca marzeń, ale nie miałem wyjścia. Na szczęście nie było tu źle. Lubiłem klientów, a najbardziej śliczną dziewczynę, która robiła tu często zakupy. Niestety zawsze towarzyszył jej okropny bufon. Ciągle ją gasił i wychwalał swoją mamusię. Miałem nadzieję, że ona w końcu pogoni typa..." Michał, 29 lat

Chociaż praca w supermarkecie na kasie nie była szczytem moich marzeń, tak mi się w życiu poukładało, że jeszcze przed skończeniem studiów musiałem na siebie zarabiać i traf chciał, że dostałem etat w jednym ze spożywczych dyskontów.

Praca w supermarkecie dała się lubić

Zasiedziałem się w tej pracy na kilka dobrych lat, bo szybko okazało się, że da się ją lubić – miałem sympatyczny zespół, ludzkiego szefa, płacili nie najgorzej, a dzień mijał jak z bicza strzelił, tyle było zadań do wykonania. Jedynym minusem byli czasami klienci.
– A pan mi tutaj źle naliczył, bo na półce była cena siedemnaście pięćdziesiąt za kilo, a tu jest dziewiętnaście! – często zwracały mi uwagę skrupulatne panie emerytki.
– A nie można by tak szybciej?! – popędzali przy kasie faceci w średnim wieku, choć chwilę wcześniej przez piętnaście minut wybierali piwo i chipsy.
– Czy te kartony muszą tu stać, nie możecie w nocy rozładowywać towaru? – krytykowały nas eleganckie panie, nieświadome, że czasem towar na półkach kończy się w połowie dnia i trzeba go uzupełnić.
Na szczęście spotykałem w pracy też uprzejmych, miłych ludzi, którzy rozumieli, że nie mamy lekko. Po kilku tygodniach znałem już niektórych z widzenia, a potem z imienia. Lubię sobie pogadać i ponoć dobrze mi z oczu patrzy, więc często ucinałem sobie pogawędki z klientami. Lubili mnie emeryci, małe dzieci i ich młode mamy. Ale ja najbardziej lubiłem Justynę – dziewczynę na oko w moim wieku, czyli przed trzydziestką, o miłej buzi z dołeczkami, i zawsze w towarzystwie okropnego gościa. Okropny był nie tylko dlatego, że był jej facetem, ale też dlatego, że wyglądał na gbura. A ja znam się na ludziach.

Nie mogłem patrzeć, jak ten facet ją traktuje

Tuż przed długim weekendem przyszli na zakupy. Ona popędzała tego gościa, bo mieli gdzieś jechać, a ten deliberował nad korniszonami i z namaszczeniem czytał etykiety. Wykładałem akurat towar, mogłem więc przysłuchać się rozmowie.
– Weźmiemy jeszcze przecier pomidorowy – powiedziała dziewczyna.
– Ale nie ten w kartonie – oburzył się chłopak. – Tylko w szklanej butelce!
– Jest tańszy – dodała dziewczyna.
– Nie wiesz, co się dzieje z żywnością przechowywaną w tych kartonach z aluminium? Cały syf trafia do jedzenia. Mama czytała o tym w zeszłym miesiącu i od tego czasu kategorycznie nie kupuje pomidorów w czymś innym niż szkło – dodał.
– Ona nie kupuje, czy ty? – rzuciła dziewczyna zaczepnie.
– No mówię, że ona nie kupuje, więc my też nie będziemy kupować.
Czekałem, czy dziewczyna jakoś złośliwie mu się odgryzie, ale odłożyła przecier na półkę i podeszła do regału z musztardą. Pewnie bym o tej scenie zapomniał, ale to właśnie wtedy po raz pierwszy zwróciłem uwagę na śliczną klientkę, a potem, gdy kasowałem im zakupy – z przecierem w szklanej butelce – dowiedziałem się, rzucając ukradkiem okiem na kartę płatniczą, że ma na imię Justyna.
Widywałem ich z reguły we wtorki i piątki. Robili takie średnie zakupy dla pary. Warzywa, owoce, mięso, czasem jakieś wino. Ona zawsze śliczna, on nabzdyczony i opryskliwy.
No chyba nie będziesz brać krówek – naskoczył na nią. – Ty wiesz, ile to ma cukru!? Jeszcze gruba będziesz.
– Ale ja lubię krówki! – broniła się. – I nie zamierzam zjeść ich wszystkich na raz.
– Akurat. Mama ostatnio zauważyła, że zjadłaś u niej trzy kawałki sernika. Ona nie lubi dziewczyn, które nie potrafią się opanować przy stole.
– Słucham?! – rzuciła głośno Justyna.
– No słuchaj, słuchaj, wiesz, że ja się liczę ze zdaniem mamy.
Myślałem, że podejdę do gościa i mu strzelę, a potem zabiorę Justynę na sernik i krówki! Niestety, musiałem iść na zaplecze po towar, a jak wróciłem na sklep, już ich nie było.

Aż w końcu zdarzyło się coś szalonego

Dopiero dwa tygodnie później pojawili się znowu. Ona śliczna i uśmiechnięta, on też jakby w dobrym nastroju. Wyglądali na pogodzonych, niestety. Nie mogłem ich śledzić, ani się im przyglądać, bo siedziałem na kasie, ale szczęściem to u mnie wypadło im zakupy sfinalizować. Kasowałem klienta przed nimi, kiedy Justyna przypomniała sobie o mandarynkach, a po chwili wróciła z patelnią do naleśników.
– Patrz, Adaś, patelnia do naleśników w dobrej cenie. Weźmiemy?
– A po co?! Moja mama całe życie smażyła naleśniki na zwykłej – rzucił, nie patrząc nawet na dziewczynę.
A ją jakby zamurowało. Stała z tą patelnią i patrzyła to na niego, zajętego przeglądaniem czegoś w telefonie, to na zakupy przesuwające się po taśmie, to na mnie. Wreszcie powiedziała:
Wiesz co, Adaś, kupię sobie tę patelnię!
– Rób, jak chcesz – rzucił szorstko. – Ale… – zaczął, ale nie skończył, bo przerwała mu zdecydowanie.
– Kupię sobie tę patelnię – powtórzyła głośniej. – Ale ty naleśniki będziesz jadał u mamusi! – dodała, a potem wepchnęła się przed niego. Skasowałem jej tę patelnię, a ona szybko zapłaciła i już wychodziła niemal ze sklepu, gdy zebrałem w sobie całą odwagę i powiedziałem jej na odchodnym:
– Chętnie zjadłbym w pani towarzystwie naleśnika… i krówki… i sernik też…
Spojrzała na mnie półprzytomnym wzrokiem, a potem wybiegła ze sklepu.
Do faceta wtedy dotarło, co się stało. Spojrzał na mnie gniewnie, popukał się w czoło, zostawił zakupy na taśmie, blokując kolejkę, i pobiegł za nią. A ja przez kolejny miesiąc wyrzucałem sobie, że zachowałam się jak głupek i straciłem szansę. Nie dość, że wyszedłem na jakiegoś podglądacza, to jeszcze uderzyłem do dziewczyny w najgorszym możliwym momencie.
Miesiąc później zobaczyłem ją ponownie w sklepie, ale tym razem samą. Była jeszcze śliczniejsza niż zwykle. Gapiłem się na nią przez półki i nie mogłem zebrać myśli. Nagle poczułem, że ktoś za mną stoi:
– Pasuje panu sobota? – powiedziała, a ja aż podskoczyłem na dźwięk jej głosu. Stała za moimi plecami i uśmiechała się ślicznie.
– Sobota?
– Żeby przyjść na naleśniki… – dodała i oblała się rumieńcem. – Chyba, że pan… – zaczęła przestraszona moim milczeniem.
– Pasuje, pasuje – zapewniłem gorąco i sam zarumieniłem się po uszy.
Poszedłem do niej w tę sobotę. Przyniosłem wino, które lubiła kupować, krówki i sernik. I już u niej zostałem. Mam nadzieję, że na zawsze.

 

Czytaj więcej