"Dzięki kotu mój mąż przestał pić codziennie piwo"
Fot. 123RF

"Dzięki kotu mój mąż przestał pić codziennie piwo"

Mój mąż, odkąd stracił pracę, zaczął zaglądać do kieliszka. On się rozluźniał, a ja żyłam w coraz większym napięciu...  Grażyna, 58 lat

Stach skręcił w sklepową alejkę z alkoholem.
– Jeszcze ci mało? – żachnęłam się.
– Przecież w domu stoi sześciopak!
– Niecały, została połowa.
Nie chciałam wszczynać publicznie awantury. Zresztą, co by to dało? Od czasu, gdy zakład mojego męża zlikwidował jego stanowisko, wieczorami Stach raczył się piwem. Codziennie.

Lekarstwo na smutki

Nigdy wcześniej nie pił dużo, ot, toasty na przyjęciach, piwo na grillach u znajomych. Teraz już od prawie dwóch miesięcy leczył alkoholem stres. Czuł się odrzucony, wiedział, że sześćdziesięciolatek znajdzie normalną pracę chyba cudem. Niestety, procenty wprawiały go w nastrój do głupich żartów – wydawał się przez to o połowę mniej inteligentny niż w rzeczywistości. On się rozluźniał, a ja żyłam w coraz większym napięciu. Nie miałam nawet kiedy porozmawiać z nim spokojnie o moich problemach, bo dzień spędzałam w pracy, a po powrocie najpierw obdzwaniałam rodziców i dzieci, a potem zajmowałam się domem. Wieczorem mąż był już podchmielony. Teraz był wczesny ranek w sobotę, a poprzedniego wieczoru Stach widocznie wypił dodatkowe piwa już po tym, jak poszłam spać. Pewnie dlatego wydawał mi się przy śniadaniu na tyle „wczorajszy”, że postanowiłam, że to ja poprowadzę samochód w drodze do marketu na wspólne zakupy.
– To na targ też poprowadzisz – mruknął teraz i dołożył do marketowego wózka piwo w puszce. Wypił je duszkiem, zanim dotarliśmy na targowisko.
– Co się z tobą stało?! – warknęłam na niego. – Jeszcze nie wytrzeźwiałeś od wczoraj, jak tak dalej pójdzie, to przez cały weekend będziesz pijany! Zareagował na to powiedzonkiem, którego nie znosiłam nawet u naszego starszego wnuka: – Luzuj majty. Miało to oznaczać, że niepotrzebnie się denerwuję.

Mój mąż i... Alf 

Robiło się gorąco i alkohol coraz bardziej uderzał mojemu mężowi do głowy. Chciałam jak najszybciej odebrać zamówioną szafkę na buty i znaleźć się w domu. Gdy ruszyliśmy do samochodu, na parkingu nagle zaczepił nas jakiś mężczyzna.
– Staszek? – spytał męża. – Kopę lat!
– Zenek? Co ty tu...
– Znowu się nam okociła kotka, przyjechałem z wnuczką rozdać kociaki. O, tam stoimy. Podeszliśmy z nim do dziesięcioletniej dziewczynki. Tuliła do siebie kociaka. Byłam w jej wieku, gdy podczas pobytu u naszej ciotki na wsi kuzyn rzucił we mnie kotem. Spanikowane zwierzę bardzo mocno mnie podrapało, na zawsze pozostał mi lęk przed kotami. Kolega Stacha zafrasowany zerknął do kartonowego pudła.
– Nadal mamy wszystkie trzy?
– Pokaż te sierściuchy – powiedział mój mąż, sięgając po zwierzaka.
– Ten wygląda jak Alf z serialu. Popatrz. Wyciągnął w moją stronę rękę z kotem. Nie pamiętał nawet, że się boję kotów. Odsunęłam się na bezpieczną odległość.
– Poratuję cię – powiedział Stach do znajomego. – Alf jest mój.
– No co ty – wydusiłam. – Nie po to przyszliśmy na targ... Jednak jego kolega i dziewczynka rozpromienili się i wpatrzyli w niego jak w zbawcę. Zaczęli go chwalić za dobre serce i dziękować mu wylewnie. Fakt, że nie jest całkiem trzeźwy, chyba w ogóle umykał ich uwadze.
– Stach – powiedziałam. – Chcesz trzymać kota w bloku na piątym piętrze?!
– Mamy balkon – odburknął.
– A co to, ludzie kotów w blokach nie trzymają? Też trzymają! Nie chciałam robić mu wstydu przy ludziach, przy dziecku... Dopiero w samochodzie wybuchnęłam:
– Zwariowałeś kompletnie! Kotek w ramionach mojego męża skulił się, położył po sobie uszka i wbił we mnie przerażone oczy. Wydawały się teraz ogromne, jak u niemowlęcia. Ku mojemu zdziwieniu nagle zadziałał we mnie instynkt opiekuńczy. To stworzonko bało się mnie.
– Znajdziesz mu inny dom – powiedziałam. – Nie myśl, że ja będę sprzątać po jakimś kocie. Stach nadal rozpływał się nad Alfem, jak uparł się nazywać zwierzaka.
– Jak mi się wczepił pazurami w koszulkę, widzisz? – chwalił się. – Wie, że ja go przed tobą obronię. Nie dość, że jeszcze nie zdążył do końca wytrzeźwieć, a już się na nowo upił, nie dość, że bez ustaleń ze mną przygarnął kota, to jeszcze przedstawiał mnie jako kogoś, kogo trzeba się bać!
– Nie poznaję cię! – syknęłam do niego. – I bardzo mi się to nie podoba! Jak tak dalej pójdzie, to chyba trzeba będzie się rozstać!
– Zobacz, Alfuś – mruknął do kota. – Pani żona się gorączkuje. A niech sobie idzie, my sobie damy radę we dwóch!

Wszystkie nałogi kończą się tak samo

Po powrocie do domu rozpakowałam zakupy i pojechałam do córki. Chciałam być jak najdalej od mojego męża, ale miałam też nadzieję, że córa zechce uwolnić nas od opieki nad Alfem.
– Sorry, mamo – powiedziała. – Ja teraz kompletnie nie mam głowy do tego, żeby adoptować zwierzęta. Poskarżyłam się na picie Stacha, ale ona słuchała mnie tylko jednym uchem. Nie rozumiała, jak trudno jest mi teraz żyć z jej ojcem, jak te może niedostrzegalne dla innych zmiany w jego zachowaniu wpływają na nasze życie. Wróciłam do domu przygnębiona. Mój mąż karmił właśnie kota wędliną, którą kupiłam na kolację.
– A co my będziemy jeść? – spytałam oburzona. Stach zachichotał.
– Mleka się napijesz, on nie chciał. – Za to ty pewnie swojego piwa! Bo tego mu pewnie nie próbowałeś dać, nie pozbawiłbyś się swojego narkotyku! Uśmiech zniknął z jego twarzy.
– Narkotyku?! – żachnął się.
– Nałogi kończą się tak samo!
– Ach tak, więc ty uważasz mnie za alkoholika? – burknął z godnością. Przytulił do siebie kota i poszedł z nim do pokoju. Przez chwilę nie byłam pewna, czy w swoim wzburzeniu nie przesadziłam z krytyką. „Nie”, upewniłam samą siebie. „To naprawdę zaczyna się wymykać spod kontroli. Mam czekać, aż on zacznie pić poza domem, wracać schlany w trupa albo spać po rowach?! Może potrzebuje takiego wstrząsu, żeby wziąć się w garść!” Zostałam w kuchni i zaczęłam segregować ulotki reklamowe.

Całkiem miły kotek

Z pokoju nie dobiegały mnie żadne odgłosy. Stach najwyraźniej zasnął. Nagle do kuchni wkroczył Alf. Zerknął na mnie podejrzliwie, ale na jego pyszczku malowała się jakaś determinacja. Ruszył w stronę stołu. Zamarłam. „A jeśli on jednak na mnie skoczy, podrapie?”, wróciły wspomnienia. Ale kot ruszył pod stół. Leżała tam jedna z ulotek, która najwyraźniej wyfrunęła z grubej sterty. Alf wszedł na papier, przykucnął i wysikał się, po czym lekkim krokiem oddalił się na próg kuchni. Byłam pod wrażeniem jego inteligencji i pomysłowości. Wcześniej nawet nie zastanowiłam się nad tym, że zwierzę będzie musiało gdzieś się załatwiać. Słyszałam o kuwetach dla kotów, my takiej nie mieliśmy, a mimo to Alf nie nabrudził. Wbrew sobie pomyślałam, że koty to jednak wcale nie takie bestie, jak przez całe życie wierzyłam.
– Ale nie myśl sobie, że tu zostaniesz – powiedziałam mu. Szeptem, choć nie miałabym nic przeciw temu, by Stach to usłyszał, ani nawet, by się obudził. Po prostu nie chciałam po raz kolejny przestraszyć kota. Gdy mój mąż w końcu wstał, powiedziałam mu:
– Twój nowy nabytek potrzebuje własnej toalety. Albo jeszcze dziś go komuś sprezentujesz, albo musisz mu jakąś zorganizować. Ja się nim zajmować nie będę, pamiętaj.
– No właśnie, kotem alkoholika się zajmować nie będziesz. A więc to słowo ubodło go głęboko. Ale nie zamierzałam ani go przepraszać, ani się tłumaczyć. Fakt, że tak się oburzył i teraz ironizował, zamiast się nad sobą zastanowić, to był kolejny sygnał alarmowy. Czytałam, że alkoholicy nigdy nie przyznają się sami przed sobą, że wpadli w szpony nałogu, zawsze są przekonani, że gdyby tylko chcieli, mogliby w jednej chwili przestać pić.

Kociak w niebezpieczeństwie

Przez kolejny tydzień nie wyglądało na to, by mój mąż szukał dla Alfa nowego domu. Do mnie właściwie przestał się odzywać, reagował jedynie czasami, gdy ja mówiłam coś do niego. Rozmawiał z kotem. „Chodź do pana, Alfuś, pośpimy”. „Co tam, Alfuś, nuda?” A zwierzak był jak przedszkolak, miał niespożytą energię, bez przerwy się bawił, po kilkanaście razy dziennie przebiegał mieszkanie lotem błyskawicy. Żył w swoim kocim świecie, w którym frędzle narzuty na sofie były warte godzinnych polowań. Gdy się zmęczył, zasypiał tam, gdzie właśnie skończył się bawić. Wtedy wyglądał już zupełnie niewinnie i nawet uroczo. Gdyby to był szczeniak, pewnie miałabym ochotę głaskać go, jednak Alf był kotem. Wspomnienie z dzieciństwa kazało mi trzymać go na dystans. Poza tym, nadal gniewałam się na Stacha, że sprowadził go do domu.
Gdy w piątek późnym popołudniem zwróciłam mężowi uwagę, że minął już prawie tydzień, a jego pupil nadal załatwia się do wyłożonej gazetą starej tacy, bo on nie kupił mu kuwety, bardzo się pokłóciliśmy.
– Już zupełnie nie można na ciebie liczyć! – krzyknęłam z wściekłością. – Nie zważasz na nikogo! To, co kot zrobił, śmierdzi na całe mieszkanie, a ty sobie drzemki urządzasz! Poszłam do sąsiadki pogadać. Gdy wróciłam do domu, od razu poczułam przeciąg. Stach chrapał na kanapie, chociaż drzwi na balkon były otwarte. Wiedział przecież, że wychodzę, a balkon nie jest zabezpieczony żadną siatką.
– Alf! – zawołałam, bo kot nie spał na brzuchu mojego chrapiącego męża, jak to już miał w zwyczaju.
– Kici, kici, kici! Zdecydowałam przede wszystkim zamknąć drzwi balkonowe. I od razu zobaczyłam Alfa – na balustradzie! Balansował ciałkiem, żeby utrzymać równowagę, ale okrągła poręcz była zbyt śliska... Zwierzę zsunęło się z niej i przez moment myślałam, że to koniec. W następnej chwili dojrzałam, że Alf wbił się pazurkami w kawałek tynku na skraju balkonu. Tynk był stary, jego kawałeczki odpadały czasem pod własnym ciężarem. Kociak w każdej chwili mógł poszybować w dół – taki los zgotował mu jego „pan”. Rzuciłam się na posadzkę balkonu i spoconą z przejęcia ręką złapałam stworzenie. Przez chwilę leżałam bez ruchu, trzymając Alfa w kurczowym uchwycie, a on wbijał we mnie przerażone oczy. Wtedy dopiero poczułam, jak mocno skaleczyłam dłoń, na którą opadłam, rzucając się na ratunek zwierzęciu. Bolały mnie też kolana. Rozpłakałam się. Z bólu, ulgi, rozpaczy.

Koniec z piwem

W drzwiach na balkon stanął Stach.
– Co się... – wybełkotał. – Stało... – język plątał mu się od alkoholu.
– Balkon zostawiłeś otwarty! Kot omal się nie zabił!
– Co ty gadasz... Wybuchnęłam jeszcze głośniejszym płaczem. Alf w moich ramionach pomiaukiwał, Stach spróbował go ode mnie odebrać.
– Zostaw – wykrztusiłam wśród szlochów. – Ucieknie ci i znowu coś mu się stanie! – Masz krew na ręce... – zauważył mąż.
– Możliwe – wyszeptałam.
– I na kolanie... – dodał.
Spojrzałam – rzeczywiście, otarłam także lewe kolano. Stach trzeźwiał.
– Pomogę ci wstać – zaoferował.
– Nie trzeba – burknęłam i zaczęłam sama gramolić się z podłogi balkonu, wciąż przyciskając do siebie Alfa.
– Wziąłeś pod opiekę stworzenie, które nie przeżyłoby u ciebie nawet tygodnia. Poszłam z kotem do drugiego pokoju. Stach potulnie wszedł za mną.
– Pewnie ci trzeba wodą utlenioną opatrzyć te skaleczenia – powiedział cicho. Miałam wrażenie, że w ciągu kilku minut wytrzeźwiał. Było mu potwornie przykro, że się zraniłam, miał poczucie winy, że nie dopilnował Alfa. Opatrzył moją dłoń i kolano, potem powiedział:
– Przepraszam cię bardzo, Grażynko. I dziękuję, że o nim pomyślałaś.
Nie odpowiedziałam. Jego słowa wydawały mi się puste. Przed pójściem spać zobaczyłam jednak, że liczba butelek piwa w lodówce wydaje się taka sama jak wtedy, gdy ostatni raz do niej zajrzałam. Następnego dnia rano również żadnej nie ubyło. Stach poszedł na zakupy i wrócił do domu z kuwetą dla kota i żwirkiem. Piwo zaś sprezentował sąsiadowi...

 

Czytaj więcej