Jestem weterynarzem, a ta dziewczyna przyszła do mnie z chorym kotem. Wkrótce ubzdurała sobie, że nasze spotkanie było przeznaczeniem i jest to miłość od pierwszego wejrzenia. Stała się moją stalkerką. W końcu zrobiło się niebezpiecznie... Jakub, 32 lata
Nie pamiętam pierwszego spotkania z dziewczyną, która przez długie miesiące mnie prześladowała i narzucała mi się ze swoimi miłosnymi wyznaniami, Wiem jedynie, że musiała pojawić się w lecznicy, którą prowadzę, i tam ubzdurać sobie, że nasze spotkanie to przeznaczenie, miłość od pierwszego wejrzenia i Bóg wie, co jeszcze...
Za drugim razem wpadliśmy na siebie w supermarkecie w pobliżu mojego domu. Chociaż teraz, znając już całą historię tej chorej znajomości, mogę zaryzykować stwierdzenie, że spotkanie było przez nią starannie zaaranżowane. Zaszła mi drogę przy stoisku z warzywami – niezbyt wysoka, raczej pulchna, ze starannie spiętymi w kucyk włosami. Pomyślałem, że skądś ją znam i wtedy ona chwyciła mnie za ramię.
– Nie poznaje mnie pan, doktorze? – zapytała. – Byłam u pana dwa tygodnie temu z Lusią – dodała.
Lusia to imię co drugiego królika, kota czy innego domowego pupila, więc nadal nie wiedziałem, z kim mam do czynienia. Dopiero kiedy dziewczyna przypomniała mi, że szara kotka cierpiała na astmę, zorientowałem się, o którego zwierzaka chodziło. Tylko jej właścicielkę pamiętałem jak przez mgłę...
– Nigdy nie zapomnę, ile pan zrobił dla Lusi, doktorze – dziewczyna wciąż tarasowała mi drogę sklepowym wózkiem, a jej palce zaciskały się na moim ramieniu.
– Miło mi – wysiliłem się na sztuczny uśmiech, potem przeprosiłem, dodając, że żona czeka na mnie w aucie.
– To do zobaczenia! – rzuciła.
Wyszedłem ze sklepu dziwnie poirytowany. Zazwyczaj nie mam nic przeciwko krótkim pogawędkom z właścicielami zwierząt, które leczę, ale w tej dziewczynie było coś niepokojącego. Te jej poufałe gesty, jakieś napięcie, które wyczuwałem w kontakcie z nią – wszystko to bardzo mi się nie spodobało. Zdecydowałem, że kiedy pojawi się w lecznicy jeszcze raz, poślę ją do kolegi, który pracuje ze mną. Nie przewidziałem tylko jednego.
– Nie ma mowy, żebym leczyła Lusię u innego lekarza! – kilka dni później moja wielbicielka awanturowała się na całą poczekalnię. Westchnąłem i, chcąc uniknąć większych problemów, zaprosiłem ją do środka. Kot miał się dobrze, jego pani – wręcz przeciwnie.
– Czy pan tego nie widzi? – zapytała, kiedy już chciałem zakończyć wizytę.
– Ale czego? – spojrzałem na nią zdziwiony.
– Kiedy zobaczyłam pana po raz pierwszy, to było jak... Pomyślałam, że jest pan mężczyzną, o jakim zawsze marzyłam i...
– O czym pani mówi?! – przerwałem jej ostro. – Jestem żonaty – dodałem, a potem poradziłem, żeby dla dobra nas wszystkich zmieniła kotce weterynarza. Chwilę potem niemal wyprowadziłem ją przed lecznicę i zatrzasnąłem drzwi.
Rejestratorka posłała mi zza kontuaru zaciekawione spojrzenie, a kiedy podszedłem do niej, szepnęła, że ta dziewczyna kręci się wokół lecznicy całymi dniami.
– Czasem siedzi na tym kamiennym murku i skubie słonecznik, patrząc w nasze okna – powiedziała.
– Z nią jest coś nie tak. Co gorsza, ubzdurała sobie, że jestem facetem jej życia – mruknąłem, na co rejestratorka zachichotała.
– No, w tym przypadku to akurat ją rozumiem – mrugnęła do mnie kokieteryjnie, a na poważnie dodała:
– Następnym razem odeślę ją do innej lecznicy.
– Mało to profesjonalne, ale w tej sytuacji... Tylko kota żal – westchnąłem.
Po tygodniu moja wielbicielka znów się pojawiła i już od progu narobiła rabanu.
– Pani Aniu, nie może pani robić tutaj takich scen. Po naszej ostatniej rozmowie zdecydowałem, że nie będę się dłużej zajmował pani kotem i to jest ostateczna decyzja – wycedziłem przez zęby. – Proszę wyjść.
Posłała mi przeciągłe spojrzenie, w końcu niechętnie ruszyła w stronę drzwi.
– Po prostu jej nie umawiaj, w końcu zrozumie – poprosiłem rejestratorkę. Miałem nadzieję, że najgorsze już za mną. Niestety, kiedy wieczorem wróciłem do domu, moja córeczka bawiła się z małym kotkiem.
– Dostała go od jakiejś dziewczyny i nie chce zrozumieć, że nie możemy go zatrzymać – westchnęła żona.
– Zaraz, zaraz! Od jakiej dziewczyny?! – wybuchłem.
– Nie wiem. Natalia siedziała na ławce pod blokiem, kiedy podeszła do niej jakaś kobieta i powiedziała, że biedny kotek nie ma domu – zrelacjonowała poirytowana Majka. Wolałem nie ryzykować i od razu opowiedziałem o wszystkim żonie.
– To jakaś wariatka! Wmówiła sobie, że o naszym spotkaniu zdecydowało przeznaczenie, a teraz mnie nachodzi. W lecznicy, w markecie, teraz tutaj – tłumaczyłem.
– Dawaj tego kota, odwiozę go! Pojechałem do lecznicy i odnalazłem adres tej wariatki.
Okolica była nieciekawa. Same rudery przy dawno zamkniętej fabryce, parę rozsypujących się domów, błotnista droga. Popytałem o dziewczynę wśród sąsiadów i dowiedziałem się wielu niepokojących rzeczy.
– Mieszka z matką pijaczką i braćmi. Całymi dniami włóczy się po mieście i zbiera chore koty. A potem opowiada naokoło, że znalazła weterynarza, który je wyleczy, że niby jakiś w niej zakochany. Ale kto w to, panie, uwierzy? Ona na rencie siedzi od lat, podobno miała jakieś załamanie nerwowe czy coś – powiedziała mi jedna z sąsiadek dziewczyny. – Teraz to u nich podobno czternaście kotów urzęduje. Straszny tam zaduch, bałagan i pijactwo! – dokończyła z pogardą.
Postawiłem wiklinowy kosz z kotem na ganku domu mojej „adoratorki” i zapukałem do drzwi. Pojawiła się w progu ubrana w jakąś wymiętą sukienkę, z potarganymi włosami.
– Przyjechałeś – wyszeptała rozanielona na mój widok. – Wiedziałam, że kiedyś wreszcie przyjedziesz.
– Trzymaj się z daleka ode mnie i od mojej rodziny, słyszysz?! – warknąłem. Tym razem to ja wbiłem palce w jej ramię.
– Ty dalej nic nie rozumiesz? – zaczęła. – Kocham cię! Kocham do szaleństwa! I zdobędę! Jeszcze przyjdzie dzień, w którym będę dla ciebie wszystkim – usłyszałem.
Zostawiłem jej tego nieszczęsnego kota i wybiegłem, zatrzaskując za sobą furtkę. Kiedy wróciłem do domu, znalazłem na mojej służbowej komórce pięć SMS-ów. Wszystkie od niej. „Kocham Cię i nigdy z Ciebie nie zrezygnuję! Powiedz żonie, żeby się wynosiła z Twojego życia, bo to moje miejsce!”, przeczytałem ostatnią wiadomość.
– Natychmiast jedź na policję – powiedziała Majka. – To się robi niebezpieczne – dodała przerażona.
Pojechałem. Trafiłem na młodą funkcjonariuszkę, która bardzo serio podeszła do całej sprawy.
– To samo spotkało kiedyś mojego znajomego lekarza. Niezrównoważona emocjonalnie pacjentka gnębiła go miesiącami. W końcu porwała jego pięcioletniego synka. Co gorsza, tamten człowiek przez dłuższy czas był przez policję traktowany bez zrozumienia, z politowaniem. Funkcjonariusze śmiali się za plecami tego człowieka i pukali się w czoło. Dopiero ta sprawa z dzieckiem otworzyła wszystkim oczy. Na szczęście historia skończyła się dobrze, ale teraz jesteśmy już wyczuleni na takie „zaloty” – powiedziała policjantka, prosząc, żebym jeszcze raz wszystko jej dokładnie opowiedział. Streściłem jej więc tę całą smutną historię. Mam nadzieję, że moja rodzina już niedługo odetchnie z ulgą... Będziemy bezpieczni tylko wtedy, kiedy tę nieszczęsną dziewczyną zajmie się policja...