"Mój mąż odszedł do innej kobiety i nawet nie potrafił mi tego powiedzieć. Dowiedziałam się przypadkiem. Byłam tak wściekła i rozżalona, że zabroniłam mu kontaktów z dziećmi. Zaraziłam je swoją nienawiścią. Gdy po latach odkryłam, że potajemnie spotykają się z ojcem, znów poczułam się zdradzona. Ale oni byli mądrzejsi niż ja..." Marta, 45 lat.
Początek maja był wyjątkowo ciepły i słoneczny. Od rana pracowałam w ogródku, ścinałam tulipany. W pewnej chwili wyprostowałam się z nożycami w ręku i uśmiechnęłam sama do siebie. Powróciły wspomnienia. Pierwsze kwiaty, które dostałam od Jerzego, to były właśnie tulipany. Wspaniałe, nasycone barwami: od żółtej do ciemnoczerwonej... Uwielbiałam je! Rok później, na początku maja, wzięliśmy z Jerzym ślub. I odtąd co roku wiosną w naszym pokoiku u teściów stały w wielkim wazonie tulipany. A kiedy po kilku latach dorobiliśmy się niedużego domku, w ogródku królowały właśnie one.
Nagle zrobiło mi się smutno. Weszłam do domu i włożyłam kwiaty do wody. Pyszniły się swoimi barwami, jakby naigrawając się ze mnie, z mojego życia, z nieudanego małżeństwa...
Jerzy odszedł wiele lat temu. Właściwie nie odszedł, po prostu wyjechał do pracy za granicę. Sama namawiałam go na ten wyjazd. Gdybym mogła przypuszczać, jakie będą tego skutki! Miał wrócić po roku, najwyżej po dwóch. Kiedy minęły trzy lata, zaczęłam się niepokoić... Jerzy wciąż przysyłał pieniądze i paczki, lecz coraz rzadziej się nami interesował. Zajęta pracą, domem, wychowywaniem dzieci, nie miałam czasu zastanawiać się nad tym, co się dzieje. Chciałam wierzyć, że wszystko jest w porządku. A Jurek zapewniał gorliwie, że to już ostatnie Boże Narodzenie bez niego... Że przydadzą nam się dodatkowe pieniądze... Wierzyłam mu. Tłumaczyłam dzieciom, że tata robi to wszystko z myślą o nich.
Mój Boże! Jaka ja byłam naiwna! Oczy otworzyły mi się dopiero podczas jednej z wizyt u teściów. Ten list od Jerzego do rodziców znalazłam przypadkiem, między kolorowymi czasopismami. Wiem, nie powinnam była go czytać, a jednak nie zawahałam się ani przez chwilę... Ukradkiem schowałam go do kieszeni spodni i zamknęłam się w łazience. „...Nie wiem, jak to powiedzieć Marcie...”, pisał mój mąż. „Ona będzie się pieklić, ale w końcu musi zrozumieć, że mam kogoś. Wystąpię o rozwód, dzieci są już duże...” Krew uderzyła mi do głowy. Zrobiło mi się słabo. Mocniej przytrzymałam się brzegu wanny. „A więc Jerzy jest z inną kobietą”, pomyślałam oszołomiona. „My się już dla niego nie liczymy...” Nie mogłam uwierzyć w to, co przed chwilą przeczytałam. Byłam zdruzgotana. Bałam się rozwodu, tych sądowych korowodów, walki o dzieci, o majątek... Kilka zaprzyjaźnionych małżeństw już się rozeszło, wiedziałam więc, jak to się odbywa.
Następne miesiące wspominam jak koszmar. Długie rozmowy telefoniczne, zawiłe tłumaczenia Jurka, moje krzyki i obelgi... Każda nasza rozmowa kończyła się awanturą. Mąż chciał rozwodu bez orzekania o winie, ja jednak nie mogłam się na to zgodzić. Podjęłam z konta wszystkie swoje oszczędności i wynajęłam dobrego prawnika. To dzięki niemu wygrałam sprawę. Sąd orzekł, że rozkład pożycia małżeńskiego nastąpił z winy Jerzego i zasądził mi alimenty.
– Nie życzę sobie, żebyś spotykał się z dziećmi – oznajmiłam mu po rozprawie. – Jeżeli będzie trzeba, załatwię to drogą sądową.
– Marto, przecież to także moje dzieci – głos Jerzego brzmiał spokojnie i rzeczowo. – Będę płacić na ich utrzymanie więcej niż muszę, ale proszę cię, pozwól mi się z nimi widywać...
– Będziesz płacił tyle, ile zasądził sąd. Nie chcę od ciebie ani grosza więcej – rzuciłam z gniewem. – A o spotkaniach z dziećmi zapomnij. To nie my cię porzuciliśmy, tylko ty nas! Zajmij się tą swoją... – poszukałam w myślach odpowiednio mocnego słowa – tą wywłoką! I nie próbuj nas nachodzić.
Zapiekłam się w gniewie i nienawiści. Tymi uczuciami zaraziłam syna i córkę. Nie byli już tacy mali, Robert kończył podstawówkę, a Ania zdała właśnie do liceum. W tamtym czasie było nam bardzo ciężko. Moja pielęgniarska pensja i niewielkie alimenty ledwo starczały na życie i opłaty. Coraz częściej brałam więc nocne dyżury. Nie chciałam prosić Jerzego o dodatkowe pieniądze, duma mi nie pozwalała... Kiedyś syn mi to wytknął. Poprosił, żebym opłaciła mu szkolną wycieczkę. Zbliżał się koniec miesiąca, a ja miałam w portfelu trzydzieści złotych.
– Zrozum, Robert, nie stać nas na taki wydatek – tłumaczyłam.
– Owszem, stać nas! – krzyknął.
– Gdybyś wzięła pieniądze od taty...
– Ale nie wezmę – ucięłam dyskusję.
Jakiś czas potem dostałam list od Jerzego. Prosił w nim o wybaczenie, chciał do nas wrócić. Pisał, że zerwał z tamtą kobietą, że zawsze kochał tylko mnie... List był długi, ciepły, pełen próśb i obietnic, ale ja podarłam go na kawałki i wyrzuciłam do śmieci. Nigdy na niego nie odpisałam, nie powiedziałam też o nim dzieciom. Jakiś tydzień później weszłam do domu z naręczem tulipanów w dłoniach. Dzieci oglądały akurat telewizję.
– Wiecie, którą byśmy obchodzili dzisiaj rocznicę? – zapytałam nagle cichym głosem.
Córka oderwała wzrok od telewizora i spojrzała na mnie zdumiona.
– Co? Jaką rocznicę? – spytała.
– No, naszego ślubu – odpowiedziałam zamyślona.
– Nie mamy pojęcia, mamo – wzruszył ramionami Robert. – Przecież nie chciałaś, żebyśmy mówili z tobą o tacie – powiedział z wyrzutem. – A teraz zadajesz takie pytania...
– Tak mi się wyrwało – zmieszałam się. – To przez te kwiaty. Kiedyś dostawałam takie same od waszego ojca.
– Skoro ja mam osiemnaście lat – zastanawiała się Ania – to chyba jakaś dwudziesta, no nie?
– Dwudziesta pierwsza – uśmiechnęłam się melancholijnie. – Słuchajcie... – zająknęłam się i urwałam. – Chciałam was o coś zapytać. Co byście powiedzieli, gdyby tato chciał do nas wrócić? – wyrzuciłam z siebie jednym tchem.
W pokoju zaległa cisza.
– Naprawdę nie wiem... – szepnęła po chwili Ania.
– A ja wiem – głos Roberta zabrzmiał ostro. – Poczęstowalibyśmy go kawą, a potem zaproponowali grzecznie, żeby poszedł w diabły.
– No tak... – pokiwałam głową.
– Głupi jesteś, Robert – rzuciła Ania ze złością. – Ależ ty jesteś głupi...
– Co głupi, co głupi – obruszył się chłopak. – Sama tak kiedyś mówiłaś.
– Ale od tamtego czasu trochę zmądrzałam – rzuciła córka z gniewem.
– Dajcie spokój. Nie ma się o co spierać – próbowałam zażegnać spór.
– Sama zadałaś to pytanie – popatrzyli na mnie oskarżycielsko.
Od tamtej rozmowy minęło kilka lat. Paweł skończył zawodówkę, Ania zdała maturę i usamodzielniła się. Ja nadal pracowałam, a w wolnych chwilach uprawiałam ogródek, czytałam, czasem robiłam na drutach. Spotykałam się jedynie z Krysią, przyjaciółką z dzieciństwa, ale robiłam to coraz rzadziej. Przez te wszystkie lata odwykłam od towarzystwa, unikałam mężczyzn jak ognia, przestałam dbać o siebie...
Moja siedemdziesięcioletnia mama zdawała się być młodsza ode mnie.
– Ależ z ciebie odludek, Marto – narzekała, gdy się spotykałyśmy. – Czemu nie poszukasz sobie jakiegoś miłego mężczyzny? Nie szkoda ci życia?
– Daj spokój, mamo... – odpowiadałam poirytowanym tonem. – Jestem już za stara na nowe związki.
– Co ty mówisz, dziewczyno? – mama roześmiała się.
Sama w wieku sześćdziesięciu lat po raz drugi wyszła za mąż.
– A co z twoim byłym mężem? Nadal się nie odzywa? – zagadnęła.
Pokręciłam przecząco głową. Jurek od dwóch lat nie dawał znaku życia.
– Może mu się coś stało? – zastanawiała się. – Może miał wypadek albo siedzi w jakim więzieniu?
– A niech sobie siedzi, co mnie to obchodzi – rzuciłam ze złością. – Koniecznie musimy o nim rozmawiać?
– Nie unoś się, córciu – mama uczyniła uspokajający ruch ręką. – Parę dni temu myślałam o tobie i o Jerzym i wyszło mi, że dzisiaj obchodzilibyście dwudziestą piątą rocznicę ślubu.
– Pamiętam... – łzy napłynęły mi do oczu. – Ale nie chcę o tym mówić.
Doskonale wiedziałam, że zbliża się nasze srebrne wesele. Od czasu tamtego podartego listu co roku, gdy nadchodził kwiecień, myślałam o moim byłym mężu, wspominałam dobre chwile naszego małżeństwa, oglądałam stare zdjęcia i... wstawiałam do wazonu tulipany. To one wywoływały najwięcej wspomnień: tych dobrych i tych złych. Wiedziałam, że nie powinnam ich sadzić, a mimo to każdej wiosny kupowałam cebulki...
Kiedy mama wyszła, zadzwonił telefon. Otrząsnęłam się ze wspomnień i podniosłam słuchawkę. To dzwoniła Krysia, chciała zaprosić mnie na kawę. Gdy już się umówiłyśmy, koleżanka powiedziała z wyrzutem:
– Marta, wstydziłabyś się... Czemu mi nie powiedziałaś, że Jerzy wrócił? Jestem przecież twoją przyjaciółką!
Zachwiałam się, nogi odmówiły posłuszeństwa. Musiałam oprzeć się o stolik, żeby nie upaść.
– Skąd o tym wiesz? – szepnęłam, gdy odzyskałam głos.
– Wczoraj ich widziałam. Wychodzili z banku...
– Ich? To znaczy kogo? – zapytałam słabym głosem.
„Czyżby był z tamtą kobietą?”, pomyślałam i poczułam ukłucie zazdrości. „Pisał, że się z nią rozstał!”
– Jurek szedł z Anią – wyjaśniła koleżanka. – Rozmawiali, śmiali się... To dobrze, że dogadał się z dziećmi.
Szybko skończyłam tę rozmowę. Zdumienie odebrało mi głos. A więc Jerzy wrócił i za moimi plecami skontaktował się z Anką i Robertem.
Nagle poczułam się zdradzona i oszukana. I to przez kogo?! Przez własne dzieci! „Jak oni mogli tak mnie potraktować?! Po tym wszystkim, co razem przeszliśmy!”, myślałam gorączkowo. „Po co spotykają się z tym łajdakiem? No po co?! A on?! Jak on śmie tak ni z tego, ni z owego wracać i rozmawiać z dziećmi? Moimi dziećmi!” Już dawno przestałam traktować Jerzego jak ich ojca.
– Co ty tak siedzisz, mamo? Coś się stało? Źle się czujesz? – usłyszałam nagle zatroskany głos Roberta.
– Zdradziliście mnie! – krzyknęłam i gwałtownym ruchem strąciłam jego rękę z mojego ramienia. Popatrzyłam na niego z gniewem. – Wiem, że ojciec wrócił. Wiem, że się z nim spotykacie za moimi plecami...
– Mamo, to wszystko nie tak, jak myślisz – syn wyprostował się i spojrzał na mnie z góry. – Widziałem się z nim tylko raz. A dzisiaj ja i Anka chcieliśmy z tobą o tym pogadać. Widzisz...
– Nie ma o czym mówić – przerwałam mu. – Wasz ojciec dla mnie nie istnieje – powiedziałam chłodnym tonem.
– Mamo, nie mów tak. To nasz ojciec. Przeżyłaś z nim tyle lat. Proszę cię, daj mu szansę. Przynajmniej wysłuchaj, co ma do powiedzenia...
– Nie zasłużył na to – odparłam, z trudem hamując złość. – A ty nie wtykaj nosa w nie swoje sprawy.
Syn już się nie odezwał. Usiadł w fotelu i zaczął świdrować mnie wzrokiem. Milczałam przez chwilę pod tym uważnym spojrzeniem, w końcu nie wytrzymałam i wybuchnęłam:
– Nie patrz tak na mnie! To nie ja was zostawiłam! – poczułam, że łzy napływają mi do oczu. – To przecież nie moja wina, że zostaliście bez ojca – dodałam ciszej i rozpłakałam się na dobre.
Wieczorem odwiedziła mnie córka. Wciąż byłam na nią zła, dlatego burknięciem odpowiedziałam na jej powitanie.
– Mamo, gniewasz się na mnie? – spytała, gdy usiadłyśmy przy kawie. – Zrozum, jestem już dorosła. Mam prawo decydować, czy chcę się spotykać z ojcem, czy nie.
– Już zapomniałaś, że przez wiele lat nie chciał was znać?
– To ty nie pozwalałaś mu kontaktować się z nami! – córka podniosła głos. – On chciał wrócić do domu, prosił cię o przebaczenie.
– Wiedziałaś o tym liście? – spytałam zaskoczona. – Przecież go...
– Podarłaś – dokończyła za mnie. – A ja wyjęłam go ze śmieci, poskładałam i... przeczytałam – mówiła, a głos drżał jej z emocji. – Byłaś taka zawzięta, mamo... A my tęskniliśmy za tatą. Modliliśmy się, żeby wrócił...
Żal ścisnął mi serce. „Jak mogłam tego nie zauważyć? Jak mogłam być aż tak nieczuła?”, myślałam, poruszona tym, co przed chwilą usłyszałam. „Zapiekłam się w złości i nie zauważyłam, że moje dzieci cierpią. Skrzywdziłam je... Co ze mnie za matka?!”, zadręczałam się w duchu.
– Spójrz na te kwiaty... – Ania wskazała na wazon z bukietem tulipanów. – Pamiętam, jak tata ci je przynosił. Sadzisz je od dwudziestu pięciu lat, a przecież powinnaś ich nienawidzić, bo kojarzą ci się z ojcem... – urwała.
W pokoju zapanowała cisza. Poczułam, że zbiera mi się na płacz. Musiałam coś powiedzieć, cokolwiek, byleby przerwać to krępujące milczenie.
– Lubię tulipany... – odparłam bez przekonania. – Co w tym złego?
– Dlaczego okłamujesz samą siebie?! – krzyknęła Ania. – Przyznaj, że tęsknisz za ojcem, że całe życie za nim tęskniłaś! – zrobiła krótką pauzę, po czym podjęła: – Porozmawiaj z nim! Zrób to dla siebie samej...
– Zaproś tatę na obiad, w sobotę na przykład... – podpowiedział Robert, który właśnie stanął w drzwiach.
Wiedziałam, że moje dzieci mają rację. Przez te wszystkie lata myślałam jedynie o sobie, o swojej zranionej dumie... Nie umiałam wybaczyć Jurkowi zdrady. Nie chciałam tego zrobić nawet dla dzieci! Dlatego teraz musiałam ich posłuchać. Byłam im to winna.
– W sobotę jest rocznica waszego ślubu – nalegała Ania. – Upieczesz coś dobrego, a ja kupię wino.
– Widzę, że już wszystko zaplanowaliście – powiedziałam cicho.
– To znaczy, że się zgadzasz? – wykrzyknął Robert.
W milczeniu skinęłam głową. Było mi przykro, gdy patrzyłam, z jakim entuzjazmem dzieci przyjęły moją decyzję. Nigdy bym nie sądziła, że tak się ucieszą z wizyty ojca. Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Wciąż miałam wątpliwości, czy dobrze zrobiłam. I wtedy przypomniały mi się słowa Ani: „Porozmawiaj z nim. Zrób to dla siebie...” Czyżby córka sądziła, że my jeszcze możemy być razem? Że po tylu latach przyjmę Jurka z powrotem do domu? „To przecież niemożliwe!”, westchnęłam w duchu. „Nie po tym, co mi zrobił!”
W sobotę chodziłam jak nieprzytomna. Wszystko leciało mi z rąk. To Robert wypucował cały dom, nawet umył okna i założył świeże firanki. Anka upiekła mięso, zrobiła szarlotkę... Chciałam im pomóc, ale szybko wybili mi to z głowy. Stwierdzili zgodnie, że im przeszkadzam.
– Mamo, odpocznij, pooglądaj sobie telewizję – córka posadziła mnie w fotelu. – A potem zrób się na bóstwo.
Siedziałam więc i patrzyłam na radosną krzątaninę moich dzieci. Tuż przed obiadem Ania wyszła do ogrodu i przyniosła stamtąd wielkie naręcze tulipanów. O szesnastej wszystko było zapięte na ostatni guzik. I wtedy zdjął mnie strach. „Nie mogę tego zrobić”, pomyślałam. „Nie mogę usiąść obok niego, rozmawiać z nim, patrzeć mu w oczy... To ponad moje siły!” Dzieci widząc, co się ze mną dzieje, próbowały dodać mi otuchy.
– Spokojnie, mamuś, spokojnie – powtarzał Robert, kiedy nerwowym krokiem podchodziłam do okna, żeby sprawdzić, czy nie nadjeżdża pomarańczowa skoda. Od Ani wiedziałam, że takim właśnie autem jeździ teraz mój były mąż.
Jurek zjawił się kwadrans po szesnastej. Ujrzałam, jak wysiada z samochodu i zamarłam z przerażenia. Chwilę później usłyszałam dźwięk dzwonka. Spojrzałam spłoszona na dzieci.
– No, mamusiu – ponagliła mnie córka. – Na co czekasz? Otwórz...
Jak w transie podeszłam do drzwi. Przez moment wahałam się, jakbym chciała się wycofać, ale za moimi plecami stały dzieci i odcinały mi drogę ucieczki. Dotknęłam klamki. Najpierw zobaczyłam olbrzymi, kolorowy bukiet tulipanów. Wzruszył mnie ten gest. Było zupełnie tak, jak przed laty, gdy Jurek po raz pierwszy odwiedził mnie w domu. A potem ujrzałam ciemne oczy mojego byłego męża i jego siwe skronie. „Postarzał się, posiwiał, ale wciąż jeszcze jest bardzo przystojny”, pomyślałam mimowolnie.
– Witaj, Marto. To dla ciebie – powiedział, podając mi kwiaty.
Staliśmy i patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Serce waliło mi jak oszalałe. Nie mogłam uwierzyć w to, co się stało. „A więc Jurek przyjechał do nas: do mnie i do dzieci”, myślałam oszołomiona. „Z bukietem moich ukochanych tulipanów. Jak przed laty...”
Ja pierwsza otrząsnęłam się z odrętwienia. Odchrząknęłam lekko...
– Bardzo proszę, wejdź... – powiedziałam drżącym głosem, odbierając od niego kwiaty.
Odsunęłam się nieco i wpuściłam go do środka. Kątem oka zauważyłam, że córka spogląda na mnie pytająco i jednocześnie błagalnie. Tak właśnie patrzyła, kiedy była dzieckiem i chciała dostać ode mnie coś, czego nie mogłam jej dać. Uśmiechnęłam się do niej i do Roberta.
– Zapraszam do salonu... – zwróciłam się do męża. – Obiad stygnie.
– Chodź, tato... – Ania pociągnęła ojca za rękę. – Tak się cieszymy, że jesteś...
– Nareszcie jesteśmy wszyscy razem – powiedział Robert i cała trójka zniknęła w pokoju.
Zostałam sama. Z jadalni dobiegały wesołe okrzyki, a ja stałam jak sparaliżowana, wtulając twarz w bukiet tulipanów. „A więc jeszcze nie wszystko stracone! Minęło tyle lat, a on wciąż wzbudza we mnie emocje”, myślałam podekscytowana. Jurek wyrządził mi wielką krzywdę, lecz ja również nie byłam bez winy. Musiałam to wreszcie przyznać. Zabrałam mu dzieci, odrzuciłam jego przeprosiny... „Mój Boże”, westchnęłam. „Zmarnowaliśmy tyle czasu! Najwyższa pora zmądrzeć!” Kiedy podawałam obiad, zerknęłam ukradkiem na Jurka. Zauważył moje spojrzenie i uśmiechnął się zalotnie.
– Tęskniłem za tobą, Marto... – powiedział cicho.
– Ja za tobą też – odparłam.