"Czasami lepiej nie słyszeć, co ludzie o nas mówią. Jestem niska i otyła, a mój mąż wysoki i chudy. Pewnego dnia usłyszałam, że jesteśmy jak Flip i Flap! Od tamtej pory mąż wolał sam robić zakupy. Do kościoła też chodził beze mnie... Byłam podłamana, musiałam coś z tym zrobić...!" Danuta, 55 lat
Pewnego dnia, gdy razem z mężem wyszliśmy na zakupy, usłyszałam za naszymi plecami wołanie:
– O! Idzie Flip i Flap!
Rozejrzałam się wokół. Wydawało mi się, że w jednym z otwartych okien rozbrzmiewał śmiech. Z początku nie wiedziałam, do kogo ten przytyk. Dopiero po chwili zorientowałam się, że chodzi o nas. Ja jestem niska i otyła, a mój mąż jest bardzo szczupłym i wysokim mężczyzną.
Biegnie na targ i znika na pół godziny. Kiedy pytam go, co tak długo robił, odpowiada, że gawędził sobie z handlarkami.
Ponieważ byłam ciekawa, o czym plotkuje, nazajutrz to ja wybrałam się na zakupy. Pani Krysia handlująca mięsem z zatroskaną miną powiedziała:
– Pani mąż wydaje się coraz szczuplejszy. Wczoraj jak się schylił, to aż się bałam, że się chłopisko przełamie!
– Je dwa razy więcej ode mnie, a wcale tego po nim nie widać – skomentowałam przytyk.
Pani Krysia podała mi kilogram łopatki i spiorunowała wzrokiem. Chyba nie uwierzyła. Kilka handlarek wymieniło między sobą znaczące spojrzenia.
– Ponoć go pani do roboty goni – wtrąciła jedna z nich.
– Jeśli mu tak źle, dlaczego nie znalazł sobie innej? – obróciłam wszystko w żart.
„Czego one od nas chcą?”, zastanawiałam się, wracając do domu. Gdy tylko weszłam do mieszkania, Zenon pochwalił się, jak dużo udało mu się zrobić: rozwiesił pranie, odkurzył i umył podłogę.
– A teraz muszę iść na działkę – zakończył.
Poprosiłam, aby został ze mną jeszcze kwadrans i wypił kawę. Chciałam z nim porozmawiać. Niestety, on rwał się do roboty.
– Pogadamy, jak wrócę, dobrze? – zaproponował. – Po południu będzie padać. – Zaczął już ubierać buty. – Ogarnę działkę i wrócę – obiecał.
Wściekłam się i wygarnęłam, co mi leżało na wątrobie.
– Zenon, coś ty naopowiadał babkom na targu?! Że cię gonię do roboty?!
– Ja nic nie mówiłem, kochanie! – zarzekał się, czym prędzej ewakuując się w stronę wyjścia.
I gadaj tu z takim!
Wysyłam go na targ lub do sklepu, bo jest sprawniejszy ode mnie. Ma 185 cm wzrostu, a waży tylko 58 kg. Nie do uwierzenia. Piętnaście lat temu przeszedł operację z powodu pękniętego wrzodu. Usunięto mu 2/3 żołądka. Od tamtego czasu schudł tak, jakby go kto głodził. Ja jestem od niego niższa i cięższa.
Zenon raczej nie przybierze na wadze. Ja do pięćdziesiątego roku życia także byłam szczupła. Uwielbiam oglądać fotografie z dawnych lat, gdy oboje byliśmy piękni i młodzi. Ale po pięćdziesiątce zachorowałam na cukrzycę i zaczęłam tyć...
Ta dysproporcja w naszej budowie najbardziej uwidacznia się wtedy, gdy idziemy gdzieś razem. Ostatnio, niestety, robimy to coraz rzadziej... Nawet do kościoła chodzimy oddzielnie.
Zrobiło mi się smutno, że Zenon tak nagle wyszedł. W kiepskim humorze wzięłam się do przygotowywania obiadu. Siekałam kapustę, obierałam ziemniaki i układałam sobie w głowie, co powiem mężowi, gdy wróci: „Ty cholerny gaduło! Dajesz się podpuszczać handlarkom, a one się potem z ciebie śmieją”.
Złość na męża mi przeszła, gdy wrócił do domu.
– Umyj się i odcedź ziemniaki – zakomenderowałam.
Mąż ma więcej siły i jest sprawniejszy ode mnie. Pewne domowe prace wykonuje sam, bo mu łatwiej.
– Straszne, co choroba wyprawia z człowiekiem – westchnęłam do siebie, gdy usiadł przy stole.
Spojrzał na mnie zaniepokojony.
– Źle się czujesz? – zapytał, a w jego głosie usłyszałam niekłamaną troskę.
– A kto by się czuł dobrze z trzydziestokilogramową nadwagą? – powiedziałam.
– Może powinnaś pójść do lekarza? – zagadnął, wbijając widelec w soczyste mięso.
I znowu humor trochę mi siadł. Przecież doskonale wiedział, że regularnie chodzę do diabetologa.
– Chyba z tobą, bo ponoć strasznie źle wyglądasz. Tak mówiły twoje panie na targu – wyzłośliwiałam się.
Pomruczał coś pod nosem, ale go nie zrozumiałam, bo miał pełne usta. Uwielbiał gotowaną łopatkę z kapustą i kartofelkami.
– Zenek, powiedz mi szczerze, czy ty się mnie wstydzisz? – zapytałam wprost, bo ciekawość wprost mnie zżerała.
Zaprzeczył ruchem głowy. Ja jednak drążyłam temat dalej.
– Ty nawet do kościoła ze mną nie chodzisz! – wyrzucałam mu.
Odparł, że w niedziele woli pospać dłużej, a ja zrywam się skoro świt. Dawniej tak nie było. Szliśmy razem, jak Pan Bóg przykazał.
– Ale chodzę z tobą na imieniny do twoich sióstr – zauważył.
– Lecisz pięć kroków przede mną, a ja ledwo nadążam – użalałam się nad sobą.
Mąż przełknął kęs mięsa, a po chwili powiedział ugodowo:
– Wiem, co cię tak wkurza, Danusiu. Nie przejmuj się głupim ludzkim gadaniem... Każdego wcześniej czy później wezmą na języki.
– Naprawdę mam się nie przejmować? – zapytałam z przekorą.
Mąż wyjaśnił, kto pierwszy nazwał nas Flipem i Flapem.
– To pani Róża spod trzynastki.
– Naprawdę? – nie mogłam uwierzyć własnym uszom. – Nie spodziewałam się, że emerytowana nauczycielka języka polskiego jest zdolna do takiej złośliwości.
– Nie przejmuj się tym babskiem, kochanie. – Mąż wstał od stołu i mocno mnie przytulił.
– Obiecaj, że będziemy wszędzie chodzić razem, jak dawniej – poprosiłam go, z trudem powstrzymując łzy.
Pocałował mnie w usta. Bardzo potrzebowałam jego akceptacji, pomimo choroby, która tak bardzo mnie fizycznie zmieniła. Nazajutrz poszłam do diabetologa i wylałam swoje żale. Lekarz zaproponował dietę, która z czasem zredukuje masę mojego ciała. Do tej pory z dietą byłam raczej na bakier. Nic dziwnego, że tyłam na potęgę. Teraz jednak zmobilizowałam się. „Chcę być znowu piękna dla męża i nie słyszeć przezwisk za plecami”, postanowiłam sobie solennie.
Kilka dni później na osiedlowym targu spotkaliśmy panią Różę. Gdy ją mijaliśmy, musiała powiedzieć o nas coś uszczypliwego, bo pani Krysia uśmiechnęła się pod nosem ironicznie.
– Państwo razem? – zdziwiła się kobieta, bo dawno nas nie widziała.
– Oczywiście. Przecież Flip i Flap zawsze chodzili razem, prawda? – Spojrzałam na panią Różę. Poczerwieniała na twarzy, ale nie skomentowała mojej wypowiedzi ani słowem. – Wybiorę dla siebie trochę warzyw, a dla męża proszę dwa kilogramy słoniny na smalec z cebulką – dodałam.
– O! Chce go pani podtuczyć? – uszczypliwie zapytała pani Róża.
Zenon uciekł wzrokiem, a ja uśmiechnęłam się triumfująco.
– Jest po ciężkiej operacji żołądka. Choćbym nie wiem, jak się starała, nie uda mi się go utuczyć – odparłam. – Ja z kolei mam cukrzycę, więc tyję na potęgę, ale teraz biorę się za siebie. Dodatkowym kilogramom mówię „dość”!
Pani Krysia nie wytrzymała i parsknęła śmiechem. Emerytowana nauczycielka poczuła się zdemaskowana i zamierzała salwować się ucieczką. Ja jednak zastąpiłam jej drogę i powiedziałam:
– Ja się nie obrażam na Flipa i Flapa, ale to jednak byli mężczyźni. Po osobie tak oczytanej spodziewałam się przezwiska, które będzie bardziej do nas pasować.
Handlujące na targu panie zrobiły wielkie oczy i zbaraniały.
Już nigdy nie słyszałam od nich docinków na temat mikrej postury mojego męża. Z kolei pani Róża kłania się nam już z daleka. Mąż chodzi ze mną na długie spacery. Dzięki temu już trochę schudłam.
– Jeszcze kiedyś wrócę do swojej wagi, ale to potrwa – zapewniam.
– Nic się nie martw, kochanie, jeszcze będziesz kruszynką.
– Ja i kruszynka?! Dobre sobie!
– Najważniejsze, że jesteśmy razem – szepcze mi do ucha i zagląda głęboko w oczy. Miłe uczucie, mówię wam!