"Dla mojego męża jestem wszystkim. A on dla mnie – największym życiowym błędem!"
Fot. 123 RF

"Dla mojego męża jestem wszystkim. A on dla mnie – największym życiowym błędem!"

"Gdyby ktoś mnie zapytał, czy jestem szczęśliwa... Cóż, byłam. Miałam marzenia. Czasu nie cofnę. Miałam prawie 40 lat, gdy poznałam Rafała. Wszyscy mnie przekonywali, że w moim przedziale wiekowym taki facet to prawdziwy skarb. Zamieszkaliśmy razem. Coś wtedy powinno mnie tknąć, podszepnąć „Uciekaj!”, ale tak bardzo chciałam spełnić oczekiwania najbliższych..." Iwona, 46 lat

Wszystkie moje przyjaciółki były już od lat mężate i dzieciata od lat. Tylko ja zostałam na placu boju jako singielka. Ale nie przeszkadzało mi to. Żyłam, jak chciałam, byłam – odpukać – zdrowa. Miałam pracę, którą lubiłam, kilka pasji, bez których nie wyobrażałam sobie życia – góry na przykład – kochającą rodzinę i przyjaciół, na których mogłam liczyć.

Mężczyźni w moim życiu bywali i znikali

Nie zamartwiałam się rozstaniami, bo nie czułam się w żadnym z moich partnerów bardzo zakochana. Ważne było, że dobrze się bawiłam. Zdarzało się oczywiście, że na rodzinnym obiedzie któryś z wujków zagadnął z wrodzonym sobie wdziękiem:
Ile to już masz, słoneczko? Trzydzieści sześć ? I żaden kawaler się tobą nie zainteresował? Niebrzydka przecież jesteś – mrugał obleśnie, a ja uśmiechałam się niewinnie. – A nasza Sylwia na wiosnę będzie znów rodzić... – rzucał z dumą. Spływało to po mnie. Mogłabym oczywiście wspomnieć o tym, że „ich” Sylwia studiów nie skończyła, a syn wujka wdał się w romans z sekretarką, ale przecież to nie była moja sprawa. W takich chwilach tata zwykle zmieniał temat i podrywał się, by uzupełnić puste kieliszki, a mama rozpaczliwie starała się ratować sytuację.
– Narzeczony Ani jest prawnikiem. Nie mógł przyjść, ma dużo pracy... I zaczynała peany na cześć mojego aktualnego chłopaka, prawnika, nauczyciela albo kierowcy – zawsze wiedziała, z kim jestem, bo zawsze wierzyła, że to wreszcie ten jedyny. Najważniejsza była szansa, że tym razem się ustatkuję, bo w końcu ileż można czekać na wnuki? A ja uparcie żyłam po swojemu. I rzucałam prawnika, bo był nudny, a kierowcę skreślałam, bo nie wyobrażał sobie niedzielnego obiadu bez rosołu i schabowego. O nie, nie tak miało wyglądać moje życie! Kochałam wolność! Uwielbiałam mój plecak, zdarte buty, książki, wschód słońca nad rzeką, lody na śniadanie, noc na plaży... Lata biegły, a ja wciąż cieszyłam się życiem jak dziecko.

Zauważyłam, że znajomi żyją już innym życiem

Chyba dopiero ślub mojej ostatniej niezamężnej przyjaciółki, Marysi, dał mi do myślenia... Na początku nie przeszkadzało mi to, że na spotkaniach naszej paczki jestem już jedyną singielką. Tyle że to ja zawsze zostawałam do końca, by wysłuchać smutnych opowieści Wioli, która nakryła męża na zdradzie, albo Marty, która nie może wrócić do pracy po macierzyńskim i wszystko, co jej zostało, to rodzenie kolejnych dzieci. Szybko zorientowałam się, że jestem gdzieś obok ich życia, że opowieści o pieluchach, rankingi żłobków i narzekanie na teściów to nie moja bajka. A po ślubie Marysi stałam się wręcz podejrzana.
– Przyjdziesz sama? Znajdziemy ci kogoś! – słyszałam przy każdej okazji, jakby singielka w gronie pełnowartościowych rodzin była niczym groźny rekin wśród płotek. Samotne weekendy, wakacje w pojedynkę... Sylwestry, andrzejki i święta bez pary – byłam jak piąte koło u wozu. Coraz bardziej to odczuwałam... Raczej jako presję otoczenia niż potrzebę serca, ale jednak...

Kiedy pojawił się Rafał, pomyślałam, że to znak od losu

Rafał miał wszystkie atuty. Nie był rozwodnikiem, nie miał dzieci, był całkiem zaradny, dość przystojny i zabawny. Moje przyjaciółki uznały, że to skarb. Zwłaszcza w moim przedziale wiekowym.
– Tylko tego nie zepsuj! – Marysia z wypiekami na twarzy przyglądała się Rafałowi zamawiającemu drinki. – Nie zasłużyłaś na niego.
– Jak wam nie wyjdzie, daj znać – Wiola niebezpiecznie intensywnie wpatrywała się jego kark. – Á propos, mówiłam wam, że złożyłam papiery rozwodowe? Zaczynam nowe życie...
Ja też zaczynałam. Po raz pierwszy w życiu bawiłam się myślą, że to na zawsze... Rafał... Próbowałam sobie wyobrazić nas za kilka lat. Nas z wózkiem na spacerze. Pod rękę w jesieni życia... Nie było tak źle... Jakby mało tego, mama z miejsca zakochała się w Rafale, a ojciec traktował go jak członka rodziny. A kiedy kilka miesięcy później zamieszkaliśmy razem, uznano to za deklarację rychłego małżeństwa. To wtedy powinnam coś zauważyć, coś powinno mnie tknąć, podszepnąć „Uciekaj!”, ale tak bardzo chciałam spełnić oczekiwania najbliższych i udowodnić sobie, że dobrze robię...

Uznałam, że za późno na wybrzydzanie

Rafał okazał się przyzwoitym, lecz niezwykle banalnym mężczyzną. Nie chodzi o to, że nie opuszczał deski w toalecie czy zasypiał przed telewizorem, choć wcześniej przysięgałam sobie, że nigdy, przenigdy nie zwiążę się z kimś takim. Rafał był po prostu... nijaki. Nie było ognia w tym związku, namiętności. Lecz chyba oboje wtedy potrzebowaliśmy potwierdzenia, że wciąż jeszcze jest dla nas szansa, że nie jesteśmy wyrzutkami. Uznałam, że za późno na wybrzydzanie. Powoli dobiegałam czterdziestki. Jeśli teraz mi się nie uda, już zawsze będę sama... Pobraliśmy się z rozpędu ku wielkiej radości moich rodziców i euforii przyjaciół. I tak już zostało...

Teraz rutyna i nuda mnie dobijają

Co roku w moje urodziny budzi mnie pocałunkiem.
– Kocham cię... – szepcze. Co niedziela robi jajecznicę, przypaloną i suchą, którą zjadam z uśmiechem, bo wiem, jak się stara. Dwa razy w miesiącu idziemy do kina. Raz do teatru. Na wakacje zawsze z biurem podróży, bo musi odpocząć od obowiązków. Co drugie święta u jego rodziców. Sylwester z moimi przyjaciółmi, karnawał w górach – z jego. Rutyna. Może gdybyśmy mieli dzieci, byłoby inaczej. Ale się nie udało.
Minęło siedem lat. Siedem lat marazmu, letargu. Jakbym stanęła w miejscu. Najgorsze jest to, że przegapiłam moment, w którym mogłam odejść. Dziś już za późno – nie mogłabym mu tego zrobić, bo wiem, że mnie kocha i nigdy nie odważę się przyznać, że nie udało mi się odwzajemnić jego uczucia. Trochę się roztyłam, farbuję włosy. Ale mam męża, w pracy awansowałam, być może zmienimy samochód...
Gdyby ktoś mnie zapytał, czy jestem szczęśliwa... Cóż, byłam. Miałam marzenia. Czasu nie cofnę, za stara jestem na puste ściany i samotne niedziele. Jednak czasem, tuż przed snem, wymyślam sobie swoje życie raz jeszcze. Wyobrażam sobie ukochane góry, plecak, zapach rosy o świcie na łące, drewniany dom na odludziu, polną drogę, która chowa się za zakrętem. A tam moja druga połówka, której szukałam całe życie... 

 

Czytaj więcej