"Po śmierci męża odkryłam, że mnie zdradzał. A potem dowiedziałam się, że jego córka jest w domu dziecka..."
Nie mogłam przestać myśleć o kochance mojego męża i ich wspólnej córce
Fot. 123rf.com

"Po śmierci męża odkryłam, że mnie zdradzał. A potem dowiedziałam się, że jego córka jest w domu dziecka..."

"Nie mogłam zrozumieć, co Piotr widział w tej kobiecie. W czym była ode mnie lepsza? Czułam dziwną satysfakcję pomieszaną ze wstydem. Ona była chora, może umierająca... Zasłużyła na to! A on? Jak mógł? Dlaczego? Kiedy? Codziennie też myślałam o jego córce..." - Irmina, 47 lat. 

Miałam 32 lata, kiedy w drzwiach domu stanęli dwaj policjanci. Powiedzieli, że Piotr miał wypadek. Od razu zrozumiałam. Gdyby przeżył, ktoś zadzwoniłby ze szpitala... Długo nie mogłam dojść do siebie. Przez całe miesiące budziłam się, błądząc ręką po jego stronie łóżka. A potem moje ciało skręcało się z bólu, a powieki nabrzmiewały łzami.

Nie mieliśmy dzieci. Byliśmy młodzi, z obiecującą przyszłością. Kochałam Piotra. Był moją drugą połówką. Mężczyzną, dla którego się urodziłam. Miałam pewność, że on czuje to samo. Dlatego po jego śmierci nie mogłam sobie poradzić z samotnością. Aż do tamtej niedzieli...

Przez całe weekendy rozdrapywałam swój ból: wtulałam twarz w jego swetry, wąchałam książki, które czytał, przeglądałam szuflady biurka, zalewając się łzami na widok karteczek zapisanych notatkami i numerami telefonów czy rachunkami za zakupy w kiosku i urodzinowe prezenty. Dla mnie. Tamtej niedzieli natknęłam się jednak na coś więcej.

Odkryłam, że mąż miał kochankę. Postanowiłam się z nią spotkać

W jego spodniach od garnituru znalazłam rachunek ze sklepu z zabawkami. Kupił klocki i lalkę? Komu? Przypominałam sobie wizyty u znajomych. Czy jakiemuś dziecku podarowaliśmy taki zestaw? Nie. Już wtedy zakiełkowała we mnie ta myśl... Później przejrzałam kontakty w telefonie Piotra.

Ktoś o inicjałach A.K. dzwonił dziesiątki razy. Znalazłam też SMS-y. One wyjaśniły wszystko. Wtedy po raz drugi mój świat się zawalił. Chciałam się mylić, wmawiałam sobie, że pisała do niego jakaś daleka kuzynka... Wystarczyło zadzwonić, żeby to sprawdzić, ale... bałam się. Zaczęłam szukać. Internet, znajomi...

Znalazłam ją po numerze telefonu. Na portalu aukcyjnym sprzedawała różne rzeczy. Bez namysłu zaczęłam licytować zestaw książeczek dla dzieci. Opcja: Kup teraz. Odbiór osobisty. Odpisała niemal natychmiast. Umówiłyśmy się na następny dzień.

– Dzień dobry – z uśmiechem otworzyła drzwi. Zaskoczył mnie jej widok. Nie ulegało wątpliwości, że jest chora. Głowę miała owiniętą chustką, była chuda i miała zapadniętą twarz. Kiedyś mogła być ładna. – To nie jest zaraźliwe – zażartowała. – Niech pani wejdzie – zaprosiła mnie. – Dla kogo te książeczki? Dla córeczki? – Tak – wydukałam.

Chciałam ją o tyle rzeczy zapytać, ale nie miałam odwagi

Rozglądałam się po mieszkaniu. To tu się spotykali? A może to nie ona? Może się pomyliłam? Do pokoju wpadła na oko trzyletnia dziewczynka. Skóra zdjęta z Piotra. Miała jego oczy i jasne włosy. Pomyślałam, że to najgorszy z moich snów.

– To książeczki Karolinki – wyjaśniła kobieta, podając związany stosik. – Są prawie niezniszczone. – Dlaczego je pani sprzedaje? – zapytałam, nie odrywając wzroku od dziecka. – Tak trzeba – odpowiedziała z wahaniem. – Potrzebuję pieniędzy. Córka niedługo zostanie sama – odchrząknęła. – Napije się pani herbaty?

Stałam jak wryta. Chciałam ją o tyle rzeczy zapytać. Ale nie miałam odwagi. Karolinka schowana za mamą przyglądała mi się z ciekawością. Zapłaciłam za książki i wyszłam jak w letargu. Nie mogłam zrozumieć, co Piotr widział w tej kobiecie. W czym była ode mnie lepsza? Czułam dziwną satysfakcję pomieszaną ze wstydem. Ona była chora, może umierająca... Zasłużyła na to! A on? Jak mógł? Dlaczego? Kiedy?

Codziennie myślałam o jego córce. Nie miałam dowodów, jednak wystarczyło na nią spojrzeć... Zastanawiałam się, czy jej matka wie, że Piotr nie żyje. Że miał pieniądze, mieszkanie i samochód. Wszystko to powinno w połowie należeć do Karoliny. Dlaczego matka o to nie walczyła?

Śledziłam kochankę męża i jej córkę całymi dniami

Katowałam się tymi myślami, kobieta i jej córka stały się moją obsesją. Wiedziałam, gdzie mieszkają, śledziłam każdy ich krok, obserwowałam okna i cienie za nimi, czekałam rano za rogiem, by patrzeć, jak idą do przedszkola, obserwowałam, jak po południu dziewczynka huśta się na placu zabaw, podczas gdy matka otula się płaszczem, mimo że na dworze panował upał.

Niedługo później małą zaczęła odprowadzać inna kobieta, może sąsiadka, a dziewczynka machała w stronę okna, ale nie widziałam, żeby ktoś jej odpowiadał. Buźka Karolinki wygięta w podkówkę na długo została mi w pamięci. Któregoś dnia nie zobaczyłam żadnej z nich. Za oknem nie było ruchu, nie paliło się światło, nikt po dziewczynkę nie przyszedł. Przychodziłam pod dom jeszcze kilka razy, ale nic się nie zmieniło. Aż w końcu zadzwoniłam pod numer A.K.

Odebrała jakaś kobieta. – Anna nie żyje – powiedziała zmęczonym głosem. A więc jednak... – A Karolina? – spytałam. – Jest w domu dziecka! Dlaczego pani pyta? Kim pani jest? Rozłączyłam się. Nie żyła Anna, nie żył Piotr, a ja czułam irracjonalną zazdrość, że gdzieś tam są razem... I jednocześnie radość. Umarła. Dobrze jej tak! Została tylko dziewczynka. Karolina. Długo nie mogłam zapomnieć jej oczu, tak bardzo znajomych...

Po dwóch latach znów zobaczyłam Karolinkę

Minęły dwa lata. Było zimowe popołudnie. Zbliżały się święta, zły czas dla samotnych. Mimo zimna przysiadłam na ławce przy placu zabaw. Nie było tam nikogo prócz niej. Huśtawka skrzypiała, sypał śnieg, a ona w kusej kurteczce kołysała się jakby nigdy nic. Od razu ją poznałam.

Wyglądała na jeszcze bardziej smutną niż ja. Przez dziurawe rajstopki prześwitywała skóra. Patrzyła przed siebie niewidzącym wzrokiem, dopóki mocne szarpnięcie nie ściągnęło jej z huśtawki. – Ile razy mam cię wołać, bękarcie głupi?! – energiczna kobieta pociągnęła ją za sobą jak lalkę. A ona nawet nie jęknęła. Posłusznie podreptała za kobietą wraz z trójką zaniedbanych dzieci.

Później, przechodząc tamtędy, za każdym razem szukałam jej wzrokiem. Przed świętami widziałam ją jeszcze dwa razy. Zawsze smutną. Któregoś dnia kiwnęłam, by podeszła. Zawahała się, rozejrzała, a potem zbliżyła ostrożnie. – Jesteś Karolinka, prawda? – uśmiechnęłam się. – Poczęstujesz się? – wyciągnęłam w jej stronę garść krówek. – Nie wolno brać jedzenia od nieznajomych – potrząsnęła główką.

– Racja – pochwaliłam. – Ale ja cię znam. – Skąd? Chciałam wyznać, że znałam jej tatę, ale pomyślałam, że to ją jeszcze bardziej przygnębi. – Mieszkam niedaleko twojego przedszkola – skłamałam. – Aha – zawahała się. – To mogę jednego... – wzięła cukierka. Zaraz potem zobaczyła opiekunkę i pobiegła w jej stronę. Kiedy odchodziły do domu, odwróciła się i pomachała mi na pożegnanie.

Czułam, że jestem coś winna Karolince

Później widywałam ją często. Uśmiechałyśmy się do siebie, a czasem rozmawiałyśmy. Nie zastanawiałam się, dlaczego to robię. Po prostu polubiłam te spotkania. Obserwowałam, jak mała buja się na huśtawce, jak zrywa kwiatki, jak zerka w moją stronę, upewniając się, że ją widzę. Potrzebowałyśmy swojej uwagi, bo obie wracałyśmy do domów, w których nikt na nas nie czekał.

Te krótkie spotkania były wszystkim, co miałyśmy. A ja czułam, że jestem coś winna Karolince. Była córką Piotra. To, co po nim zostało, powinno należeć do niej... Zaczęłam szukać informacji na temat adopcji, a potem działać. Okazało się, że to niełatwe. Byłam samotna, musiałam przejść tysiące upokarzających rozmów, wywiadów i śledztw dotyczących mojego życia. Karolinka nie nosiła nazwiska Piotra, a to nie ułatwiało sprawy. Ale im więcej piętrzyło się przede mną trudności, tym bardziej byłam zdeterminowana.

Sympatia, jaką dziewczynka okazywała mi przy spotkaniach, wynagradzała wszystko. Minęło jedenaście miesięcy, zanim przekroczyła próg mojego domu. Od razu poczuła się jak u siebie. – Kto to? – zapytała, wskazując zdjęcie Piotra. Serce zatrzepotało mi w piersi. Nie rozpoznała go. Była za mała... – To mój mąż. Nie żyje. – Moja mama też nie żyje – odparła, patrząc mi w oczy, a potem wsunęła rączkę w moją dłoń. – Nie martw się. Jak chcesz, to możesz być moją ciocią. Chcesz? – Bardzo chcę.

***

Nigdy się nie dowiem, dlaczego Piotr mnie zdradzał. Byliśmy dobrym małżeństwem... Czasem chcę wierzyć, że zamierzał mi o wszystkim powiedzieć, że uwikłał się w romans i nagle pojawiała się Karolina, jej matka zachorowała, a on szukał wyjścia z tej sytuacji... Nie znalazł, nie zdążył, bo jakiś tir zajechał mu drogę. Ale teraz to już nie ma znaczenia.

Zaczęłam nowe życie. Dzięki Karolinie odnalazłam sens. Nigdy nie powiedziałam jej o Piotrze, nie miałam odwagi. Wiem, że życie jest dużo bardziej skomplikowane, niż byśmy chcieli. Ale co z tego? Najważniejsze, że jesteśmy razem od dziesięciu lat. I ona mówi do mnie: mamo. 

 

Czytaj więcej