"Pewnego dnia, na parkingu przed marketem znalazłam czapkę. Wełnianą, typu rasta, ręcznie robioną, o czym świadczyły oryginalne sploty. Pewnie komuś wypadła, gdy wysiadał z auta. Szkoda, żeby tak tu leżała, skazana na zniszczenie. Położyłam ją na daszku śmietnika. Może właściciel się znajdzie, pomyślałam. Nie przypuszczałam wtedy, że w moim życiu zaczyna się właśnie piękna miłosna historia..." Weronika, 32 lata
Parking przed marketem tonął w pośniegowej brei. Nie cierpię zimy, na szczęście są kalosze. Brodziłam z wdziękiem czapli w stronę wejścia, kiedy mój wzrok przyciągnęła plama zieleni. Była jak kleks nadziei w przygnębiającej szarości. Podeszłam bliżej i podniosłam… czapkę. Wełnianą, typu rasta, ręcznie robioną, o czym świadczyły oryginalne sploty. Fajna czapka, choć unurzana. Pewnie komuś wypadła, gdy wysiadał z auta. Szkoda, żeby tak tu leżała, skazana na zniszczenie. Położyłam ją na daszku śmietnika. Może właściciel się znajdzie...
Kiedy po godzinie wracałam, pchając przed sobą wózek, coś przyhamowało przednie kółko. Zerknęłam w dół. Zielona czapka, ta sama! Jakoś ze śmietnika przywędrowała tutaj. Cóż, widać byłyśmy sobie pisane. Zresztą znalezione nie kradzione. Wrzuciłam czapkę, a potem zakupy do bagażnika.
W domu czapkę wyprałam, wysuszyłam i przymierzyłam. Ładnie mi w niej było. Pasowała do okrągłych policzków, zielonych oczu i kasztanowej grzywki. Nie stroniłam od lumpeksów, więc mi nie przeszkadzało, że wcześniej ktoś jej używał. Lubię wynajdywać różne ciekawe, niepowtarzalne rzeczy. Czuję się wtedy niczym poszukiwacz skarbów, tropiciel okazji. Szukam nie tylko w second handach. Wyrzucając śmieci, nie krępuję się sprawdzić, czy ktoś nie zostawił czegoś interesującego. Tak stałam się posiadaczką cudnego zegara kominkowego i pokaźnych rozmiarów fikusa. A kiedyś włamałam się do pojemnika na makulaturę, bo dostrzegłam przez otwór książkę, której od dawna poszukiwałam. Zlecenie na nią miałam. W ogóle, z racji zawodu, często odwiedzam okoliczne skupy makulatury. Skończyłam polonistykę, ale zarabiam na życie jako książkowy łowca. Po wstępnej selekcji skupuję od ludzi ich zbiory – spadkowe, odkryte w piwnicy albo kurzące się na półkach – a potem odsprzedaję antykwariatom, bibliotekom oraz kolekcjonerom. Na tych ostatnich, najmniej licznych, najwięcej zarabiam, bo są gotowi sporo zapłacić za pierwsze wydanie ukochanej książki albo brakującą pozycję z serii.
Toteż chodzenie w czapce znalezionej na parkingu naprawdę mi nie uwłaczało. Zwłaszcza że dobrze w niej wyglądałam, a po odwilży znowu przyplątał się przymrozek.
W kolejne piątkowe popołudnie tradycyjnie odwiedziłam market, by zrobić zakupy na cały tydzień. Tym razem parking przypominał wielkie lodowisko. Moje antypoślizgowe podeszwy chyba też zamarzły, bo ślizgałam się na nich jak na łyżwach. Miałam nadzieję dobrnąć do wózków, ale nie zdążyłam. Wyłożyłam się jak długa, aż mi czapka spadła. Kiedy zaczęłam się niezdarnie podnosić, z pomocą pospieszył mi jakiś mężczyzna. Wysoki i szczupły, który mocnym chwytem postawił mnie na nogi. Lubię takich facetów: uprzejmych i silnych. Czapkę też podniósł. I zastygł, wpatrując się w nią uważnie. Miał własną, granatową, podobną do mojej, może dlatego tak się zapatrzył. Wyciągnęłam dłoń.
– Dziękuję bardzo. Spadła mi.
Podał mi zgubę z wyraźnym ociąganiem. Dziwne. Założyłam czapkę czym prędzej, a on przyglądał mi się taksująco, przekrzywiając głowę, wreszcie uśmiechnął się.
– Okej, niech tak będzie. Pani w niej ładniej niż mnie – zawyrokował.
– Przepraszam… – nie bardzo zrozumiałam.
– Nie ma za co. – Uśmiechnął się szerzej. – Naprawdę wyjątkowo uroczo wygląda pani w mojej czapce.
– Jak to: w pańskiej czapce? – obruszyłam się. A potem przypomniałam sobie, że ją znalazłam, właśnie na tym parkingu, i zmieniłam taktykę. – Skąd pewność, że jest pańska? Dużo może być podobnych, choćby ta, którą pan nosi.
– Właśnie. To najlepszy dowód. Obie zrobiła moja mama, żeby mi było ciepło w głowę i uszy. Od dawna jestem dorosły, ale matki już tak mają. Martwią się. Dlatego gdy zgubiłem tę zieloną, udziergała mi drugą smerfną czapkę.
– Ach, tak – bąknęłam. – Mam ją panu… zwrócić?
Niechęć w moim głosie była bardzo wyraźna.
– Znalezione nie kradzione. Moja strata, pani zysk. Niech służy na zdrowie. Mama się ucieszy, że ktoś docenił jej talent. To co, idziemy na zakupy? – Wysunął łokieć. – Służę wsparciem. Ślisko jest jak diabli.
Nie paliło mi się do kolejnej wywrotki, więc ujęłam podane ramię i ruszyliśmy w stronę wózków, a potem do sklepu.
Dowiedziałam się, że ma na imię Piotr, pracuje jako informatyk i podobnie jak ja raz na tydzień robi tu zakupy. Zdążyliśmy nawet przejść na „ty”. Spodobałam mu się. Z wzajemnością. Liczy się dla mnie pierwsze wrażenie, a Piotr wydawał się sympatyczny, otwarty, życzliwy. Może nie był powalająco przystojny, ale miał czarujący uśmiech i bardzo miły głos. Flirt kwitł na całego. Spacerowaliśmy po markecie, rozmawiając, jakbyśmy znali się od lat. Zapowiadała się obiecująca znajomość…
Póki nie zepsuł wszystkiego przy dziale z książkami. Ledwie rzucił okiem.
– Nie czytasz książek?
– Nie – odparł, kręcąc głową. – Ani karteczki. Całymi dniami tkwię przed ekranem, co męczy oczy. Gdy wracam do domu, daję im wolne. Wolę słuchać. Mam świetny sprzęt – pochwalił się.
– Ach tak…
Każdy ma prawo do własnych zainteresowań. Niemniej nadzieja na bliższą znajomość właśnie prysła.
Po początkowej fascynacji przychodzi szara rzeczywistość i o czym z takim gadać? O jego nudnej pracy, o jego hobby, które nie było moim?
– Straciłem punkty – domyślił się. – Bo jestem tępym informatykiem, który nie czyta książek. Są inne możliwości.
– Nie obraź się – przerwałam mu – ale nie wierzę w przyciąganie przeciwieństw. Wiem z praktyki, że para musi dzielić wspólne zainteresowania. Inaczej związek się nie udaje.
– Związek? – Uniósł kpiąco brew. – Teraz ty wybacz, ale dopiero co się poznaliśmy i nawet na kawę cię jeszcze nie zaprosiłem. Albo ty mnie, jestem otwarty.
Zarumieniłam się.
– Przepraszam, zagalopowałam się, ale po prostu wiem, że nie po drodze mi z kimś, kto nie lubi czytać, kto nigdy nie zrozumie, jak ważne są dla mnie książki. To moja pasja i praca. Ja oddycham książkami! Dlatego wolałam cię uprzedzić, na wszelki wypadek, byśmy oboje uniknęli rozczarowań. Taka miła, niewymuszona pogawędka z kimś zupełnie obcym aż kusi do kontynuowania znajomości, ale – wzruszyłam ramionami – nic z tego nie będzie. Wiem z doświadczenia.
– Przykro mi, że miałaś dotąd pecha. Ale nic straconego, o ile dasz mi szansę. Nie piszą w tych twoich książkach, że to niehonorowo skreślać kogoś z góry? Nie dyskryminuj biednego informatyka. Może przy tobie zacznę czytać. Okulary pewne, ale czego się nie robi dla kobiety… – Jego uśmiech wyprawiał dziwne rzeczy z moim sercem. – Po zakupach zapraszam cię do kafejki. Zgoda?
Nawet jeśli okaże się niewypałem.
Przy dużym cappuccino i szarlotce z bitą śmietaną zaproponował mi pracę. Jego tata uwielbiał pewien cykl przygodowy i do skompletowania całej zabytkowej serii brakowało mu jednego jedynego tomu.
– Lekko nie będzie, ale postaram się.
Siedzieliśmy w tej kafejce parę godzin. Nasze kolana dotykały się pod stołem, nasze dłonie szukały się na blacie. Odprowadził mnie potem do auta, pomógł wpakować zakupy do bagażnika, na koniec spojrzał mi głęboko w oczy i pochylił się. Nie protestowałam. Musiałam sprawdzić, przekonać się, czy zaiskrzy. Usta miał chłodne i słodkie. Pocałunek był delikatnie namiętny. Taki w sam raz. Nie pokaleczył mi warg, nie zawstydził zbytnią intymnością i pozostawił po sobie pragnienie na więcej.
Umówiliśmy się w kolejny piątek, na wspólne zakupy. Wymieniliśmy się też numerami komórek. Bardzo rozsądnie, bo poszczęściło mi się i już dwa dni później trafiłam na książkę, którą Piotr chciał sprezentować ojcu na urodziny. Zadzwoniłam do niego z pytaniem, czy mogę wpaść wieczorem. Zdziwiła mnie i zaniepokoiła jego odpowiedź.
– Planowałem jeszcze trochę się poukrywać, ale... okej, czekam!
Moja bujna wyobraźnia pracowała na pełnych obrotach. Ma żonę i dzieci? Bałagan w domu? A może wciąż mieszka z rodzicami? To byłoby jeszcze gorsze niż nieczytanie książek.
Z duszą na ramieniu przekroczyłam próg czystej, ascetycznie urządzonej kawalerki. Piotr informatyk okazał się pedantem. Zero kurzu na półkach, żadnych zdjęć i żadnych książek. Za to zbiór płyt CD posiadał imponujący. Podeszłam bliżej, przebiegłam wzrokiem po grzbietach okładek i odkryłam, że tylko na jednej półce znajdowały się albumy muzyczne. Pozostałe tytuły brzmiały znajomo. Więcej, znałam je wszystkie. Piotr faktycznie nie czytał książek. On ich słuchał! Miał setki audiobooków. Zażartował sobie ze mnie, a teraz uśmiechał się jak chłopiec, któremu udał się figiel.
Wtedy się zakochałam.