"Jestem manikiurzystką. Moja szefowa nigdy nie była ze mnie zadowolona, chociaż miałam najwięcej klientek i wszystkie mnie chwaliły. Ciągle słyszałam, że jestem do niczego i przynoszę jej wstyd. Wiele razy płakałam i wracałam z pracy zdołowana. Wszystko się zmieniło po pewnym szkoleniu. Gdy powiedziałam szefowej, że odchodzę, o mało nie dostała zawału... Iza, 25 lat
– Masz szczęście, że ta kobieta była mało wymagająca – stwierdziła szefowa, gdy moja klientka zamknęła za sobą drzwi salonu.
– Przecież mówiła, że jest zadowolona, że nigdy wcześniej nie miała tak ładnego manikiuru – odpowiedziałam.
– To ja nie chcę wiedzieć, co ona miała wcześniej na paznokciach! – prychnęła. – Mówię ci, Iza, ty się musisz bardziej przykładać. W naszym fachu jest duża konkurencja, nie możemy sobie pozwolić na takie niechlujstwo – kontynuowała, a ja westchnęłam w duchu.
Było mi bardzo przykro. Naprawdę się starałam i wydawało mi się, że wyniki mojej pracy są zadowalające… Ale słowa szefowej sprawiły, że mój entuzjazm szybko ostygł. „Może faktycznie mogłam to zrobić lepiej”, pomyślałam. Wydawało mi się, że efekt mojej pracy był więcej niż dobry, ale zdawałam sobie sprawę, że jestem stylistką paznokci dopiero od kilku lat i pewnie nie dostrzegam wszystkiego.
– No nie martw się, jeszcze nauczę cię robić to lepiej. Tylko musisz mnie uważniej słuchać i… być bardziej pojętna – dodała ganiącym tonem, a ja pokiwałam głową.
Pani Iwona miała trudny charakter, często mnie krytykowała, rzadko była zadowolona z mojej pracy, ale była też świetnym fachowcem. Podziwiałam ją od dawna, a gdy udało mi się dostać u niej pracę, skakałam z radości. Od tamtego czasu starałam się od niej uczyć... Byłam jedną z jej najwierniejszych pracownic. Inne dziewczyny prędzej czy później odchodziły. Nie wszyscy potrafili znieść złośliwe docinki, bezpłatne nadgodziny, duże wymagania i potężną dozę krytyki.
„Ludzie są tacy niewdzięczni! Patrzą tylko, jak się nie narobić, a zarobić. Co to za parszywe czasy!”, zwykła mówić moja szefowa.
Ja przy niej trwałam. Rozumiałam, że praca to poważna sprawa i że obowiązek to rzecz święta. No i doceniałam fakt, że mam szansę pracować w tak renomowanym miejscu (nasz salon miał opinię jednego z najlepszych w mieście). A że nie zawsze było różowo? Wychodziłam z założenia, że nie ma miejsca, w którym zawsze jest dobrze.
Marzyłam, że kiedyś otworzę własny salon, ale wydawało mi się, że to bardzo odległa wizja. Zdawałam sobie sprawę, że jeszcze długa droga przede mną. Szefowa tylko utwierdzała mnie w tym przekonaniu.
– Iza, te wzorki były strasznie infantylne. W dodatku niechlujnie je wykonałaś. Mam nadzieję, że klientka nie pochwali się nigdzie, że zrobiła paznokcie akurat u nas, bo to aż wstyd – powiedziała mi kiedyś po tym, jak przez ponad godzinę malowałam na paznokciach klientki motyw roślinny. Sama zainteresowana wyszła zachwycona, ale to dla szefowej nie był żaden argument.
Innym razem twierdziła, że nieumiejętnie operuję frezarką i na pewno zrobię kiedyś komuś krzywdę, a jeszcze innym, że mam „wiejski gust” i mogłabym popracować nad swoim wyczuciem stylu. Przykłady mogłabym mnożyć. Niejednokrotnie wracałam z pracy podłamana, ale zaciskałam zęby, bo chciałam wytrwać i być coraz lepsza w tym fachu.
Kto wie, jak długo bym się jeszcze męczyła, gdyby nie wyjazdowe szkolenie... To był kurs dla stylistek paznokci, który organizowała pewna firma produkująca lakiery i akcesoria. Bardzo ceniona w branży. Marzyłam o tym, by wziąć w nim udział, ale wiedziałam, że nie dostanę zgody, a na pewno pieniędzy. Pani Iwona twierdziła, że to dla mnie zbyt wysokie progi. Byłam jednak bardzo zdeterminowana i po prostu wzięłam na ten dzień urlop, sama opłaciłam szkolenie i nie pisnęłam szefowej ani słowa o tym, że tam jadę. Było świetnie! Zachwyciła mnie fantastyczna atmosfera, poznałam świetnych ludzi, spotkałam nawet koleżankę, która kiedyś ze mną pracowała. Samo szkolenie też spełniło moje oczekiwania.
– Pani Izo, a pani długo już prowadzi swój salon? – zapytała mnie instruktorka podczas przerwy kawowej.
– Nie, ja nie mam salonu. Pracuję u kogoś. Nie jestem jeszcze gotowa na własną działalność – odpowiedziałam nieco speszona.
– Naprawdę? Moim zdaniem wręcz przeciwnie: jest pani świetna w tym, co robi! Właściwie z powodzeniem mogłaby mnie pani zastąpić w roli prowadzącej to szkolenie.
– To prawda, Iza jest świetna, ale sama o tym nie wie – wtrąciła się Weronika, która wcześniej pracowała ze mną w salonie.
– Bez przesady – bąknęłam.
– Wszyscy o tym wiedzą, Iza. Trwasz przy Iwonie, choć nie warto. Ona cię bez przerwy krytykuje i podcina skrzydła… Uwierz mi, to nie jest normalne. Pewnie się boi, że jak otworzysz własny salon, będziesz dla niej poważną konkurencją. Masz najwięcej klientek i świetną opinię. To się nie bierze znikąd – dodała.
Tego dnia usłyszałam jeszcze wiele pochwał na temat swojej pracy. Co tu kryć, zupełnie do tego nie przywykłam. I… coś się we mnie zmieniło.
Po powrocie przyjrzałam się sytuacji w pracy krytycznie. Faktycznie, miałam najwięcej klientek i to zadowolonych. Kobiety ceniły moje umiejętności. Gdy to do mnie dotarło, spojrzałam na siebie łaskawszym okiem. Nie było to łatwe, ale starałam się nie brać do siebie słów Iwony. Zaczęłam się jej uważniej przyglądać i dostrzegłam, że jej zachowania często są zwyczajnie toksyczne.
„Może Weronika miała trochę racji?”, zastanawiałam się. Jednak nie wiem, czy nabrałabym odwagi, by coś z tym zrobić, gdyby nie pewna propozycja. Dwa miesiące po pamiętnym szkoleniu zadzwoniła do mnie instruktorka.
– Pani Izo, nie ukrywam, że dzwonię z propozycją. Nasza firma otwiera sieć salonów partnerskich. Szukamy osób, które zechciałyby je poprowadzić. Moim zdaniem jest pani idealną kandydatką. Co pani na to? – zapytała, a mnie zamurowało.
Byłam w stanie jedynie poprosić o więcej szczegółów, a później o chwilę do namysłu. Gdy odkładałam słuchawkę, ręce trzęsły mi się z emocji! Czułam ich całą feerię! Od ekscytacji i radości, po strach, obawę i niedowierzanie. Właśnie pojawiła się szansa na zrealizowanie mojego marzenia! Tylko co, jeśli porywam się z motyką na słońce?
Po kilku dniach przemyśleń uznałam, że raz kozie śmierć. Taka okazja może się nie powtórzyć. Oczywiście bałam się jak diabli, ale wzięłam się z tym strachem za bary.
Reakcja Iwony na moje odejście tylko mnie utwierdziła w słuszności mojej decyzji.
– Dziewczyno, przecież ty sobie nigdzie indziej nie poradzisz! Nikt nie będzie miał dla ciebie tyle czasu i cierpliwości co ja – usłyszałam.
– Tak się składa, że sama sobie będę szefową – odpowiedziałam buńczucznie, a moja szefowa wyglądała, jakby miała zawału dostać!
– Ale jak splajtujesz po miesiącu, to ja cię nie przyjmę – zagroziła.
– Podejmę to ryzyko – odpowiedziałam.
Gdy wychodziłam z salonu, czułam ogromną ulgę. „Jak mogłam tak długo wytrzymywać z tą toksyczną kobietą?”, zachodziłam w głowę.
Dzisiaj mam własny salon i choć haruję jak wół, jestem szczęśliwa. Nie narzekam na brak klientek – praktycznie wszystkie przeszły za mną z salonu Iwony, zyskałam też wiele nowych. Jestem dobra w tym, co robię i ciągle doskonalę swoje umiejętności. Mam dwie pracownice, które staram się wspierać. Rozpiera mnie duma, gdy widzę, jak z każdym dniem są coraz lepsze w swoim fachu. Warto było pójść za marzeniem.