"Miałam dość tego, że każdy prezent niby dla mnie był tak naprawdę przeznaczony dla domu. Czy młynek do kawy albo zestaw szczotek do sprzątania uszczęśliwi kobietę? Mnie na pewno nie! Mój mąż musiał to w końcu zrozumieć..." Monika, 32 lata
Zbliżały się moje urodziny, więc korzystałam z każdej okazji, by napomknąć mężowi, o jakim prezencie marzę. Oczywiście nie robiłam tego wprost. Damian jednak nigdy nie potrafił domyślić się, o co chodzi, ale wystarczyło, żebym poskarżyła się na przykład na młynek do kawy i... już zostałam obdarowana nowym. A przecież wcale nie o takim podarku marzyłam...
Początkowo, gdy urządzaliśmy mieszkanie, cieszyłam się z tych praktycznych upominków. Naprawdę były potrzebne, ale z czasem zaczęło mnie to denerwować. Każdy prezent przeznaczony był „dla domu”, a nie dla mnie. Na liście urodzinowych, imieninowych i rocznicowych podarunków znajdowało się kilka książek kucharskich, młynek do kawy, maszynka do mięsa, pojemniczki na przyprawy, obrus, komplet szklanek, a ostatnio zestaw szczotek i mop do czyszczenia podłóg! „Czy ja mu się kojarzę jedynie z gotowaniem i sprzątaniem?”, denerwowałam się w duchu.
Damian był takim tradycjonalistą... Świat dzielił na męski i babski. Faceci mieli kumpli (on zawsze zapraszał na urodziny kolegów), kobiety – rodzinę (do mnie przychodzili rodzice i teściowa). Ten podział i ta jego praktyczność doprowadzały mnie do szału. Dlatego gdy jakieś urządzenie się psuło, nie wspominałam o tym mężowi, bo wiedziałam, że przy najbliższej okazji dostałabym nowe.
– Najbardziej bym się cieszyła, gdyby zrobił pyszną kolację przy świecach i dał mi bukiet róż – wyznałam mojej koleżance w pracy. – Przecież w okresie narzeczeństwa często otrzymywałam kwiaty... – westchnęłam.
– Przyzwyczaiłaś go do tego, że cieszysz się ze wszystkiego – stwierdziła przyjaciółka. – Sama jesteś sobie winna.
W końcu nadszedł dzień moich urodzin. Wcześniej parę razy mimochodem wspomniałam, że mam ochotę na romantyczną kolację tylko we dwoje. Sądziłam więc, że Damian stanie na wysokości zadania. Specjalnie zostałam w pracy trochę dłużej, by miał więcej czasu na przygotowanie. O osiemnastej weszłam do mieszkania. Już w progu usłyszałam głosy moich rodziców i mamy Damiana. Mina mi zrzedła. „No i nici z kolacji we dwoje...”, westchnęłam zrezygnowana.
– Kochanie – przywitał mnie Damian. – Jaka szkoda, że tak długo trzymali cię w pracy... Teraz będziesz musiała szybko coś przygotować, a w lodówce pustki – dodał z wyrzutem w głosie. Aż się zatrzęsłam ze złości.
– Mam dzisiaj urodziny – odpowiedziałam obrażona. – I nie zamierzam sterczeć przy garach!
– Tylko się nie denerwuj! – syknął Damian. – Zajmij się rodzicami, a ja pobiegnę do sklepu. Co mam kupić? „Jak zwykle”, myślałam zła.
– Ze dwa rodzaje ciasta – odparłam.
– A kolacja? Przecież coś trzeba zjeść! – zauważył zupełnie trzeźwo.
– Zamówimy pizzę – odpowiedziałam.
Damian szybko wyszedł z mieszkania. Zawsze od razu schodził mi z drogi, kiedy miałam zły humor.
– Dzień dobry! – weszłam do pokoju, żeby przywitać się z gośćmi.
– Oj, Moniczko, przepracowujesz się! – mama zaczęła biadolić. Siedzieliśmy przy kawie. Po kilkunastu minutach wrócił Damian. Wszedł do pokoju, pochylił się nade mną i polecił mi szeptem:
– Pokrój ciasto. Jest w kuchni. Wstałam od stołu zdenerwowana. „Przecież sam mógł to zrobić!”, wściekałam się, zawiązując fartuch. Po chwili wróciłam z półmiskami. Kiedy postawiłam je na stole, goście odśpiewali mi „Sto lat” i zaczęli składać życzenia. Od mamy Damiana dostałam bombonierkę i kwiaty. Od moich rodziców minispódnicę. Z napięciem czekałam na prezent od męża. Damian wyszedł z pokoju, a po chwili wrócił z dużym, ładnie opakowanym kartonem.
– Spełniam twoje marzenia! – powiedział, patrząc na mnie z uśmiechem. Zaciekawiona zaczęłam rozpakowywać pudło. I... a niech to diabli... Waza na zupę!!! I chochelka!!!
– Co to jest?! – zapytałam, nie starając się nawet ukryć rozczarowania.
– Mówiłaś kiedyś, że tamta chochla jest do niczego... I że przyda się waza... „Jeden, dwa, trzy... tylko spokojnie, tylko spokojnie”, powtarzałam sobie.
– Piękna – powiedziałam przez zaciśnięte zęby i szybko wpakowałam sobie do ust wielki kawał ciasta.
To był koszmar. Myślałam, że za chwilę wybuchnę płaczem. A wszystko przez to, że nie potrafiłam mu powiedzieć, że nienawidzę jego prezentów. Damian zauważył, że coś jest nie tak, więc kiedy rodzice wyszli, zapytał:
– Miałaś trudny dzień w pracy?
– Nie! – wrzasnęłam i dodałam ze złością: – Miałam koszmarny dzień w domu!
– O co ci chodzi? – był zdziwiony. – A może nie podoba ci się prezent? – zapytał.
– Nie! Nie podoba się! – krzyknęłam ze złością. – Kwiaty chciałam, do cholery! Rozumiesz? Ja też będę ci kupować praktyczne prezenty!
– Ja nigdy nie mam do ciebie pretensji o prezenty! – odparł urażony.
Jasne, że nie miał. Ja przygotowywałam zawsze świetną kolację dla jego znajomych. W prezencie dostawał coś do ubrania lub książkę. Po prostu wiedziałam, co sprawi mu radość i zawsze trafiałam w jego gust. On nigdy!
– Więc naprawdę uważasz, że waza jest odpowiednim dla mnie prezentem?
– No przecież ja nie korzystam z wazy i chochelki – tłumaczył mi spokojnie.
– To może powinieneś zacząć! – krzyknęłam i uciekłam do łazienki. Siedziałam, pochlipując, na brzegu wanny. „Traktuje mnie jak kurę domową...”, łkałam. Najgorsze było to, że sama do tego doprowadziłam.
W domu zapanowały „ciche dni”. W końcu jednak ileż można się gniewać? Kochałam Damiana i jakoś przebolałam urodzinowy prezent. Zrozumiałam, że nie mam co liczyć na jego domyślność. „Następnym razem po prostu powiem mu, co chcę”, stwierdziłam.
Zbliżały się imieniny męża. Zastanawiałam się właśnie nad prezentem dla niego, gdy nagle wpadłam na pewien pomysł. „Dam mu nauczkę”, pomyślałam mściwie. W dniu imienin przygotowałam wystawną kolację i czekałam na niego i jego gości. Kiedy pojawili się wszyscy, wręczyłam mężowi prezent. Damian niecierpliwie rozpakował paczkę, a wtedy wszyscy zobaczyli... dużą teflonową patelnię! Mój mąż osłupiał. Goście zresztą też. Zrobiło się cicho.
– No, no, no... – odezwał się w końcu Krzysiek. – Nigdy się nie chwaliłeś, że umiesz gotować! – dodał, ale widząc purpurową twarz solenizanta, umilkł.
– Co to jest? – spytał mnie Damian.
– Patelnia. Przecież uwielbiasz zrazy, steki, kotlety. To idealny prezent dla ciebie – odparłam z niewinną minką.
Koledzy Damiana zaczęli się przekrzykiwać, podając mu swoje przepisy. No patrzcie. Sami mistrzowie kuchni!
Gdy goście wyszli, Damian zapytał mnie z wyrzutem:
– Jak mogłaś mi to zrobić? Co oni o mnie pomyślą?
– To, co wszyscy zawsze myślą o mnie, gdy widzą prezenty do ciebie – odpowiedziałam. – Waza na zupę, chochelka, młynek, że już o zestawie szczotek nie wspomnę... – wyliczałam.
Tego wieczoru mąż nie odezwał się do mnie, ale za to następnego dnia, kiedy wróciłam z pracy, czekały na mnie... kolacja i kwiaty!
– Moniczko, zrozumiałem, przepraszam – powitał mnie Damian.
– No, lepiej późno niż wcale – uśmiechnęłam się.
– A na imieniny...
– Sama sobie wybierzesz prezent, kochanie – wpadł mi w słowo mąż.