"Miałam wszystkiego dość. Gdzie się nie obróciłam, kłopoty. Tuż z granicą wojna, z dnia na dzień coraz większa drożyzna, niepewność w pracy, a na dodatek mój narzeczony ciągle był zajęty. Pomyślałam, że obserwowanie, jak miłość się kończy, to najokropniejsza rzecz na świecie..." Katarzyna, 28 lat
To było mniej więcej rok temu, na początku na początku marca... Tamtego popołudnia poczułam, że wszystko mnie przerasta. Bałam się, miałam dość! Dość wszystkiego! To, co się wokół działo, to było istne szaleństwo.
Nie wiedziałam, w co ręce włożyć, czułam się źle psychicznie i fizycznie. Działo się coś z gardłem, z sercem, z kolanami – i co? Zostałam sama ze wszystkim!
Marcina ciągle nie ma, bez przerwy zajęty, nie pamiętam, kiedyśmy ostatnio rozmawiali o czymś innym poza tym, co on ma do załatwienia. Nic innego do niego nie dociera. Nawet nie zapyta, jak ja się czuję! Cholerny egoista! Wystawił mnie!... Wielka miłość! Razem na zawsze! Kto, jak nie my! Od początku wiedziałam, że to wszystko jest zbyt piękne, żeby było prawdziwe! Sięgnęłam po następną chusteczkę i zaniosłam się płaczem.
Za oknem pogoda ewidentnie kontrastowała z moim nastrojem. Idiotycznie wesołe chmurki sunęły po błękitnym niebie, świeciło słońce. Irytujący widok zamiast podnosić na duchu, jeszcze bardziej mnie dołował. Jak dla mnie powinien padać śnieg z deszczem w najbardziej ponury, ciemny listopadowy dzień. I tak wszystko do dupy!
Ostatnie dwa lata to było jedno pasmo szczęśliwości. Marcin o mnie zabiegał, dbał, czułam się jak królewna. Randki, wycieczki, wspólne śniadania, spacery, rozmowy godzinami przez telefon. Wszystko nas cieszyło, mieliśmy tyle wspólnych tematów, wciąż nam było siebie za mało. Myślałam, że tak będzie zawsze. No, ale łatwo się zachwycać, jak nic poważnego się nie dzieje. Tak naprawdę jakość związku sprawdza się, kiedy przychodzą problemy. Niby oczywista prawda, no nie?...
Jasne, w ciągu tych dwóch lat też się zdarzały trudności, mój chłopak miał kłopoty w pracy, jakaś śmierdząca sprawa, szef chciał go wyrolować. I zawsze ja byłam do dyspozycji, żeby wysłuchać, pocieszyć, utulić, powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Pomagałam mu pisać pisma, trzymałam kciuki. Skończyło się dobrze. Potem zresztą Marcin w ogóle zmienił firmę i poszedł na swoje. A ja zyskałam miano tej dzielnej, co wspiera. I co mi z tego teraz? Guzik. Jak on potrzebował pomocy, to rzucałam wszystko i leciałam, a jak ja potrzebuję, to co? Zostałam na lodzie. Frajerka.
Skończyły mi się chusteczki i musiałam iść po papier toaletowy. W tym momencie zadzwonił telefon.
– Cześć – odezwał się mój ukochany bez śladu czułości. – Słuchaj, nie dam rady przyjechać dzisiaj na ten obiad, zrąbany jestem i gardło mnie boli, a jeszcze muszę tutaj pokończyć, no nie wyrobię się.
– Aha. Szkoda... – powiedziałam zgaszonym głosem. Mogłam się tego spodziewać. – Kiedy się zobaczymy? – zapytałam smętnie.
– Nie wiem jeszcze. Dam znać. To na razie.
Odłożyłam telefon bez słowa. No więc właśnie. To już koniec. Nie zależy mu! Kiedyś wykorzystywał każdą okazję, żeby się ze mną zobaczyć. Potrafił przyjechać z gorączką! I ten obcy głos... Nie zniosę tego! Obserwowanie, jak miłość się kończy, to najokropniejsza rzecz na świecie. Znów zaniosłam się płaczem.
Rozmazując sobie łzy po policzkach, sięgnęłam po telefon. Na wyświetlaczu miałam ustawione zdjęcie nas obojga na plaży. Wyglądało jak z innego życia. „Rozumiem, że to już koniec naszej tak zwanej wielkiej miłości?”, napisałam i wysłałam SMS-a. Pink! Przyszła odpowiedź: „Odbiło ci? Nie mam teraz czasu na głupie przepychanki”. Zmroziło mnie. „Nie narzucam się więc”, odpisałam. Nie to nie. Więcej się do niego nie odezwę.
Choć może powinnam mu powiedzieć, że nie jestem stacją benzynową, gdzie można sobie wpaść, żeby nabrać paliwa i jechać dalej. Kto się przejmuje uczuciami stacji benzynowej? No właśnie, nikt! To nie jest związek, to jest wykorzystywanie! A ja, frajerka, daję się nabrać na słodkie słówka! Nie ma nic gorszego niż sytuacja, kiedy ktoś kończy kłótnię przed czasem, gdy nie można mu wykrzyczeć w twarz tego wszystkiego, co powinien usłyszeć!
Chodziłam podminowana z kąta w kąt. „Moje uczucia to są dla ciebie głupie przepychanki?!” - powtarzałam w myślach. Co teraz? Jak sobie ułożyć życie? Moją głowę zalewały emocje, w uszach dzwoniło, nie zauważyłam nawet, że samochód zajeżdża pod dom.
– Herbaty bym się napił – powiedział Marcin, wchodząc do kuchni.
Popatrzyłam na niego. Był smutny, wymizerowany i nieogolony.
– Proszę cię bardzo – odparłam sztywno i włączyłam czajnik elektryczny.
– A coś ty taka zapłakana? Stało się coś? – zapytał.
On się pyta, co się stało!
– Nie no, nic się nie stało, zupełnie! – wybuchnęłam. – Jakbyś się mną czasem zainteresował, to byś wiedział! – dodałam niekonsekwentnie.
Narzeczony spuścił głowę i się zamyślił.
– Masz w nosie moje uczucia! Nie słuchasz, co mówię! Nie interesują cię moje sprawy! – darłam się. – Nic cię nie obchodzi poza twoim własnym pępkiem! Jak ty potrzebujesz wsparcia, to masz ode mnie wszystko! A jak ja jestem w dołku, to zostaję sama! Olewasz mnie!
– A nie jest przypadkiem odwrotnie?! – Marcin nie wytrzymał. – Jestem tu, tak? Chociaż padam na pysk i marzę tylko o odrobinie snu. Cały czas wydzwaniają ludzie! Dwa dni w tygodniu jeżdżę na granicę z transportami. W międzyczasie muszę ogarniać papiery w firmie, bo nam wlepią kontrolę. To są poważne sprawy. Nie mam teraz siły na kłótnie.
Zrobiło mi się głupio. Patrzyliśmy tak w milczeniu na siebie. Przypominało to pojedynek. Czajnik już dawno się wyłączył.
– Jadę do domu spać. – Marcin się podniósł. – Muszę wcześnie wstać.
Nagle poczułam, że od tego, co teraz zrobię, zależy bardzo wiele. Może wszystko. Podeszłam i objęłam go w pasie.
– Możesz położyć się tutaj – powiedziałam. – Obudzę cię rano.
Marcin objął mnie również i przytulił się do mnie. A potem spytał:
– Naprawdę? A jajeczniczka będzie?