"Gdy powiedziałam Grześkowi, że za niego wyjdę, uszczęśliwiony zamknął mi usta pocałunkiem. Smak jego warg sprawił, że się rozpłakałam. Bo to nie były usta, których pragnęłam i za którymi tak bardzo wciąż tęskniłam. – Będzie dobrze – pogładził mnie po głowie. – Wiem – odparłam, choć sama w to nie wierzyłam..." Barbara, 42 lata
Jak tam? Bardzo zdenerwowana? – zapytał Grzegorz.
W jego zwykle kojącym głosie wyczułam napięcie. To był dobry, empatyczny człowiek i doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co przeżywam.
– Jest OK – skłamałam, modląc się, żeby nie wyczuł obłudy w moim głosie.
– Czyli do zobaczenia w kościele. – Roześmiał się cicho. – Kocham cię, wiesz?
Wiedziałam. Ale przez gardło nie przeszłoby mi odwzajemnienie tego wyznania.
Rozłączyłam się i popatrzyłam w lustro. Nie prezentowałam się najlepiej. Wyglądałam okropnie, na pewno nie tak, jak panna młoda. „Trzeba było posłuchać koleżanek i zaangażować makijażystkę”, stwierdziłam. Za godzinę miał przyjechać ojciec, żeby poprowadzić mnie do ołtarza, a ja czułam się kompletnie nieprzygotowana. Pomyślałam o swoim przyszłym mężu Grzegorzu, który pewnie zdenerwowany przechadzał się po swoim mieszkaniu. Wtedy wyobraziłam sobie naszą noc poślubną i… Przerwałam wklepywanie podkładu w policzki, bo nagle zesztywniały mi palce. Tak jak całe ciało…
– Nie, nie… – Potrząsnęłam głową.
„Po prostu powinnam przestać się na tym koncentrować. Za to wypić dużo wina i dać nam szansę. Jakoś to będzie. Z czasem na pewno wszystko się ułoży”, dodawałam sobie otuchy.
– Przecież go lubię – szepnęłam.
Pierwszy raz zobaczyłam go na rozmowie kwalifikacyjnej w firmie, w której oboje pracujemy do dziś. Grzesiek zakochał się we mnie od pierwszego wejrzenia, ale długo nie wyjawiał swoich uczuć. Po prostu był obok i czekał, aż się do niego przekonam. Szczerze wyznał mi miłość parę lat temu, ale wtedy sądziłam, że spotka jakąś fajną babkę i da sobie spokój. W końcu nie byłam klasyczną pięknością i nie czułam między nami żadnej chemii. Uwielbiałam Grześka jako przyjaciela i to wszystko. W tym czasie spotykałam się z różnymi facetami i miałam przelotne przygody, z których nic nie wychodziło. Grzesiek nigdy tego nie komentował ani nie dawał odczuć, że jest zazdrosny.
Po moim którymś kolejnym nieudanym związku usiedliśmy przy butelce wina i rozmawialiśmy o swoich uczuciach.
– Samotność mi doskwiera – wyznałam. – Chciałabym mieć rodzinę i kogoś, z kim mogłabym się dzielić troskami – westchnęłam.
– Przecież zawsze możesz ze mną.
– Wiem… – Uśmiechnęłam się smutno. – I właśnie to robię, tyle że…
– To nie to samo. – Grzegorz pokiwał głową. – A wszystko tak łatwo mogłoby się zmienić.
– Jak niby? – zapytałam.
– Powinniśmy się pobrać. Nawzajem zaopiekować się sobą. Młodsi nie będziemy, a starość w pojedynkę będzie straszna.
Zamilkłam. Grzesiek miał rację, mnie też przerażała przyszłość. Przecież oboje dobijaliśmy czterdziestki…
Nie odpowiedziałam wtedy na te nietypowe oświadczyny, ale to, co powiedział, dało mi do myślenia. Może mnie nie pociągał, ale był dobrym człowiekiem, który jak nikt inny chciał, bym była szczęśliwa. Cieszyłam się, że jest blisko mnie. Jednak w momencie, kiedy zastanawiałam się nad tym, czy nie ułożyć sobie życia z Grześkiem, spotkałam Pawła.
Wpadłam na niego przypadkiem, gdy wychodziłam z zakupami z centrum handlowego.
– Baśka? – Stanął przede mną i chwilę trwało, zanim zorientowałam się, skąd się znamy.
– Paweł! – Rozpromieniłam się, bo w tym wysokim, barczystym mężczyźnie rozpoznałam kolegę z podstawówki.
Niegdyś skrycie się w nim kochałam…
– No nie mogę, ale numer! – Śmiał się, lustrując mnie uważnie. – Gdyby dorobić ci warkoczyki, wyglądałabyś dokładnie tak jak wtedy, gdy miałaś dwanaście lat – żartował.
– Daj spokój – zawstydziłam się, gdy łakomie prześlizgnął wzrokiem po mojej sylwetce.
– Mówię serio… Jesteś tak samo piękna… – Popatrzył mi w oczy.
Powietrze między nami zadrgało. Nagle poczułam coś niesamowitego. Motyle w brzuchu, rumieniec na policzkach.
– Porywam cię na kawę. – Paweł przejął moje siatki i zaniósł je do auta.
Nie protestowałam. Mimo że miałam w planie wieczorem trochę popracować i posprzątać w mieszkaniu.
Po kawie wypiliśmy drinka, później kolejnego. Ciągle rozmawialiśmy, między nami iskrzyło. Kiedy Paweł przypadkiem musnął moje ramię, poczułam dreszcz podniecenia. Zastanawiałam się, czy nie zwariowałam. Chichotałam idiotycznie, język zaczął mi się plątać, a świat jakby nagle przestał istnieć. Byłam tylko ja i on…
Na parkingu zamiast do własnego auta, wsiadłam do zamówionej przez Pawła taksówki. Pod domem zaproponowałam, żeby wszedł na górę. Miałam bałagan, ale kompletnie mnie to nie obchodziło. Jego też nie… Ubranie zdjął ze mnie już w przedpokoju…
Następne dni były szalone, a ja chodziłam jak nieprzytomna. Podekscytowana po pracy biegłam na spotkanie z Pawłem. Pożądałam go jak żadnego innego mężczyzny. Kochaliśmy się u mnie, u niego, w hotelu, w parku, w samochodzie, ciągle nie mając siebie dość. Byliśmy wciąż głodni dotyku… Chciałam każdego centymetra jego ciała, nie potrafiłam się z nim rozstać. Wciąż zajmował moje myśli, poza nim nie liczyło się już nic innego. Z niemal czterdziestką na karku zachowywałam się jak nastolatka.
– Jesteś jakaś inna – zauważył Grzesiek. – Poznałaś kogoś? – dopytywał.
– Tak, i to po raz drugi. Kolegę z podstawówki. – Roześmiałam się. – Chyba nigdy tak nie zwariowałam na czyimś punkcie jak teraz – wyznałam szczerze, bo w końcu był moim przyjacielem i powiernikiem tajemnic.
– Fajnie. – Uśmiechnął się, choć jego oczy pozostały smutne.
Nie zastanawiałam się jednak nad tym, co czuje. W tamtym momencie mogłam myśleć wyłącznie o swojej największej miłości, najskrytszym pragnieniu.
– Co z nami będzie? – zapytałam Pawła, gdy leżałam obok niego w łóżku.
– Już nigdy się nie rozstaniemy i zawsze będziemy razem – wyszeptał mi do ucha, a później obsypał pocałunkami.
Mogłabym umrzeć w jego ramionach. Czułam się taka spełniona.
– Boże, dlaczego wtedy nie umarłam? Czemu nie zabrałeś mnie razem z nim? Za jakie grzechy każesz mi wciąż żyć? – Popatrzyłam w swoje odbicie w lustrze, ocierając toczące się po policzkach łzy.
Teraz mogłam być pewna, że makijaż nic nie pomoże… Mój ukochany Paweł, moja największa miłość, moje wszystko…
Wracaliśmy z kina, weszłam do sklepu po wino i makaron na kolację. Paweł kończył palić papierosa na chodniku. Zobaczył staruszkę, która sprzedawała czerwone róże po przeciwnej stronie ulicy. Podbiegł do niej i kupił mi kwiatka. Gdy wyszłam z zakupami, przebiegał przez jezdnię, machając do mnie różą. Później usłyszałam tylko pisk opon i przeraźliwy huk, który do dziś słyszę w koszmarach.
W jednej chwili wszystko się skończyło, runęło jak domek z kart. Tak szybko, że czasami miałam wrażenie, że Pawła tak naprawdę nigdy nie było. Może tylko mi się przyśnił… Tyle że nie chciałam i nie mogłam się z tego snu wybudzić. Rozpacz odczuwałam każdą komórką ciała. Tęskniłam, szlochałam, nie spałam, nie jadłam…
Na szczęście Grzesiek był obok. Wspierał, gdy w dniu pogrzebu kładłam Pawłowi czerwoną różę na grobie. Późnej zajmował się mną jak małą dziewczynką. Podawał chusteczki, robił zakupy, karmił, woził na terapię. Po trzech miesiącach wyciągnął na miasto, do ludzi i życia, które wciąż toczyło się obok mnie, jakby nic się nie stało. Nieobecność Pawła nikogo nie obchodziła. Nikt nie zauważył, że skończył się świat. Tylko mnie dławił smutek, to ja oddychałam cięższym od innych powietrzem.
Aż pewnego dnia pojawił się ten potworny strach przed samotnością. Tak przenikliwy, że byłam w stanie zrobić wszystko, by zniknął. Wtedy poprosiłam Grześka, żebyśmy się pobrali i przeszli przez resztę życia razem.
– Jesteś pewna swojej decyzji? – zapytał delikatnie.
Spojrzałam mu w oczy, w których zobaczyłam miłość. Właściwie zawsze w nich była, tylko że ja nie chciałam jej dostrzec i wciąż lekceważyłam uczucia przyjaciela.
– Czy ty na pewno myślisz racjonalnie? Jesteś jeszcze w żałobie – obawiał się.
– Pragnę, żebyśmy żyli razem, wzajemnie się sobą opiekowali, wspierali i aby nigdy nie zabrakło nam…
Grzesiek zamknął mi usta pocałunkiem. Smak jego warg sprawił, że się rozpłakałam. Bo to nie były usta, których pragnęłam i za którymi tak bardzo wciąż tęskniłam…
– Będzie dobrze. – Grzesiek pogładził mnie po głowie.
– Wiem – odparłam, choć sama w to nie wierzyłam.
Już po tygodniu wyznaczyliśmy datę ślubu. Wzięliśmy pierwszy wolny termin i w pośpiechu załatwialiśmy formalności: salę, ubranie, kwiaty, menu, zaproszenia. Rzuciłam się w wir przygotowań, jakby od nich zależało moje życie. W pewnym sensie tak właśnie było. Organizacja wesela sprawiała, że nie miałam czasu użalać się nad sobą i wypłakiwać oczu.
I oto nadszedł dzień ślubu. Miałam wyjść za dobrego człowieka, który kochał mnie od lat. Przyrzekłam sobie, że będę dla niego dobrą żoną, bo na to zasługiwał. „Ale czy podołam?”, trapiły mnie wątpliwości. Popatrzyłam w lustro. Byłam zapuchnięta i zapłakana. „Nie pokażę się tak w kościele”, stwierdziłam. „Przecież ja nie mogę za niego wyjść! To byłoby nieuczciwe”, rozpłakałam się jak dziecko. Kiedy doszłam do siebie, sięgnęłam po telefon i wybrałam numer Grzegorza. Odebrał natychmiast.
– Wiem, co powiesz… Właściwie na to czekałem… – zawiesił głos.
Nie zaprzeczyłam. Nie mogłam wydusić z siebie nawet słowa.
– To był głupi pomysł, białym welonem nie otrzesz łez i nie zakryjesz tęsknoty – stwierdził Grzegorz. – Nie jesteś gotowa, wciąż go kochasz. Dlatego skończmy to. Zanim jeszcze nie jest za późno.
Chwilę milczeliśmy.
– Przepraszam… – wykrztusiłam w końcu i przerwałam połączenie.