"Moja rodzina nie była szczęśliwa. Wspólne wakacje miały być dla nas ratunkiem..."
Fot. 123 RF

"Moja rodzina nie była szczęśliwa. Wspólne wakacje miały być dla nas ratunkiem..."

"Moja żona kogoś miała. A ja? Cóż, spędzałem w pracy po czternaście godzin dziennie i właśnie awansowałem, co dla mojej rodziny oznaczało więcej pieniędzy. Dzieci chodziły do najlepszych szkół i miały wszystko. Utrzymywałem rodzinę na wysokim poziomie i myślałem, że wszystkim to odpowiada. Gdzie zawaliłem?" Tomasz, 45 lat

Wpadłem na nich przypadkiem. Gdybym wtedy nie wyszedł z pracy, aby osobiście spotkać się z ważnym klientem, nigdy bym się nie dowiedział. Akurat skończyliśmy rozmowę. Klient się pożegnał, ja dopijałem kawę. I wtedy ich zobaczyłem. Siedzieli w ogródku kawiarni naprzeciwko. W pierwszej chwili pomyślałem, że to nie może być Sylwia, tylko podobna do niej kobieta. Przecież była z jakimś facetem, który czule gładził ją po policzku. Poczułem, jak mgła wściekłości zasnuwa mi oczy. A oni wstali. On wziął ją za rękę. Jakby była jego własnością. Co za tupet! Podeszli do rowerów przypiętych do latarni. Zaśmiałem się w duchu. Co za frajer. Nie stać go nawet na samochód? Stać go za to na uwodzenie cudzej żony! Chciałem odzyskać rezon, napić się trochę kawy, ale machnąłem ręką i rozlałem sobie resztkę na spodnie. Zakląłem. Obok mnie natychmiast wyrosła kelnerka.
– Może przyniosę wodę... pomogę... – Dam sobie radę – warknąłem wściekły, że zwraca na mnie uwagę. Jeszcze tego brakowało, żeby tamci mnie zauważyli. Jak tu siedzę, a kelnerka wyciera mi spodnie. Co za upadek! Co za... ból... Pełen poczucia winy, dałem potem tej kelnerce suty napiwek... Poszedłem do biura, lecz nie cieszyło mnie to, że klient podpisał umowę, że znów odniosłem sukces.

Zastanawiałem się, gdzie popełniłem błąd

Moja żona kogoś miała. A ja? Cóż, średnio spędzałem w pracy czternaście godzin dziennie, prowadziłem trzy ważne projekty naraz i właśnie awansowałem, co dla mojej rodziny oznaczało więcej pieniędzy. Dzieci chodziły do najlepszych szkół i miały wszystko, czego chciały. Miałem plan – ciężko pracować, utrzymywać rodzinę na wysokim poziomie i wszyscy mieli być szczęśliwi. Gdzie zawaliłem? Czemu to zrobiła? Jak mogła?! Dręczyłem się tym tydzień. Za każdym razem, gdy przed oczami stawał mi ten facet, głaszczący moją żonę po policzku, miałem ochotę kogoś zabić. Musiałem coś zrobić. Zadziałać. Wykupiłem więc wakacje. Najlepsze, jakie do tej pory mieliśmy.
– Tak wcześnie wróciłeś? – zdziwiła się Sylwia, gdy wpadłem do domu już po osiemnastej. Zauważyłem, że ma podkrążone oczy. Płakała? Przez niego czy przeze mnie?
– Czasem trzeba przecież wrócić wcześniej. Dzieci są? – odpowiedziałem pytaniem na pytanie. Ostatnio nie zbliżaliśmy się do siebie. Byłem zmęczony i w sumie mi to pasowało. Ona jakoś też szybko zasypiała. Myślałem, że jak odpocznę, skończę z projektami... A więc, czy to moja wina? Ten facet? Czy oni... nie, nie chciałem o tym myśleć!
– Dzieci? Są – odparła moja żona oschle. – Zawołać? Puściłem tę jej oschłość mimo uszu. Madzia i Szymon przyszli na kolację. Drobniutka 11-latka i wysoki 18-latek. Oboje zdziwieni.

Pomysł wakacji spodobał się tylko córce

– Mam dla was wspaniałą wiadomość – oznajmiłem, nakładając sobie ziemniaki na talerz. Sylwia dziubała widelcem w sałatce. Bardzo ostatnio schudła. Magda wsuwała jak zwykle, Szymon tak sobie, jak na chłopaka, którego mięśnie wciąż jeszcze rosną. Obiecałem sobie o to zadbać, na wakacjach na wszystko będzie czas. Naprawimy to. Będę walczyć!
– Jaką wiadomość? – chciała wiedzieć córka.
– Tatuś pewnie znów awansuje – powiedziała cierpko Sylwia. – I będzie jeszcze więcej pracować.
Przez moment miałem ochotę walnąć pięścią w stół. Powstrzymałem się. Nie, muszę się opanować, dać radę. Inaczej przegram.
– A właśnie nie. Nie o to chodzi. Jedziemy... na wakacje! Dziesięć dni na pięknej wyspie! Zobaczyłem trzy pary oczu wpatrzone w siebie z niedowierzaniem.
– Chyba żartujesz? – wydusiła Sylwia – Ja... ja nie mogę teraz wziąć urlopu.
– Mamo, daj spokój, jedziemy na wakacje! – sprzeciwiła się Madzia. – Na wakacje! Hurra! Szymon nic nie powiedział.
– Nie cieszysz się, synu? – spytałem. – No – odparł i spytał, czy może już iść do siebie.
– Co to za pomysły? – spytała ostro moja żona, gdy dzieci już poszły do swoich pokoi.
– Po prostu chcę z rodziną pojechać na urlop – odparłem i rozciągnąłem się. – Idę pod prysznic. Miałem ciężki dzień. Nie skomentowała, poszła do kuchni. Pomyślałem, że na rozmowy będzie czas na wyspie. Tam wszystko naprawimy.

Miałem na to plan. Nie mogło się nie udać...

Dwa tygodnie później siedzieliśmy już w samolocie. Chmurna Sylwia, ponury Szymon ze słuchawkami na uszach i jedyna rozradowana para – ja i Madzia. Z tym, że ja robiłem dobrą minę do podłej gry, a ona, moje kochane słoneczko, cieszyła się naprawdę.
– Popatrz, tatusiu, jakie widoki, patrz, jakie góry, morze, lasy – ciągle kazała mi patrzeć przez okienko. Jakby leciała samolotem pierwszy raz. „Za rzadko bywałem z nimi na wakacjach”, uświadomiłem sobie. Zwykle ja pracowałem, a Sylwia z nimi latała. I to pewnie był jeden z moich błędów. Chciałem to naprawić. Pierwsze dni upłynęły nam dość miło. Co prawda Sylwia była nadąsana i odsunęła swoje łóżko od mojego, nawet się nie tłumacząc, ale Madzia za to tryskała radością i zachwytem. Codziennie rano razem pływaliśmy w basenie. Żałowałem, że Szymka nie da się na to namówić. Wolał siedzieć w cieniu ze słuchawkami na uszach. Trzeba będzie z chłopakiem pogadać... Nadszedł czwarty dzień. Poszedłem z Madzią pozwiedzać miasteczko, zjedliśmy lody i kupiliśmy jakieś pamiątki dla jej przyjaciółek ze szkoły. Gdy wróciłem do pokoju, Sylwia leżała na leżaku na balkonie. Patrzyłem na jej brązową skórę i pomyślałem, że nadal ją kocham i że... tak... po prostu podejdę do niej. Okażę jej, że... że jest dla mnie ważna.

Zabolało mnie to, co usłyszałem

– Zwariowałeś? – syknęła na mnie, gdy podniosłem ją z leżaka i chciałem przytulić.
– To nie można już przytulić żony? – zażartowałem, ale odskoczyła ode mnie.
– Przestań się wygłupiać. Myślisz, że kto się na to nabierze?! – zawołała. – Nie ja!
– Co ty mówisz? Jesteśmy tu razem, są wakacje...
Są wakacje, ale i co z tego. Chcę rozwodu! – krzyknęła.
– Nie ma takiej opcji! – powiedziałem, czując, jak zaschło mi w gardle.
– Bo co?
– Kocham cię! – krzyknąłem, zraniony do żywego.
– Kochasz? Ty w ogóle wiesz, co to znaczy? Całymi dniami siedzisz w pracy! Mam dość.
Nie wytrzymałem. Czułem, jakby mi ktoś żywcem łamał serce i wbijał noże w brzuch.
– Ale tego faceta nie masz dosyć? W jej oczach zobaczyłem wielki żal.
– Nie chodzi o to – powiedziała. – Do niczego nie doszło. Możesz mi wierzyć lub nie. Jest mi już wszystko jedno. Ja... tak chciałam, żebyś wreszcie zwrócił na mnie uwagę. Ale zawsze wszystko było ważniejsze. I wtedy on... był taki miły, naprawdę miły, ale... ja nie mogłam. Wiesz dlaczego?! – krzyknęła. – Bo też cię kocham! Ale to nie wystarczy. Jestem zmęczona...
– A więc czemu nie spróbować jeszcze raz? – poczułem wilgoć w oczach.
– Ale czego? Dość już byłam samotna! – po policzkach Sylwii spłynęły łzy. – Chcę mieć męża. Prawdziwego męża. I przyjaciela, kochanka, partnera! Ty nim nie jesteś!
– Ale mógłbym być! – oświadczyłem.

Zamarliśmy z Sylwią ze zgrozy

W tym momencie drzwi do naszego pokoju otworzyły się z hukiem i wpadł przez nie Szymon. Zwykle powłóczący noga za nogą był teraz wściekły.
– Może jeszcze głośniej się drzyjcie! Przez was Magda właśnie płacze!
– O Boże! – jęknęła Sylwia.
– Co Boże? – fuknął na nią syn. – A co, myślicie, że jestem ślepy? Ty wiecznie zajęta nie wiadomo czym, a ty – wskazał mnie palcem – w pracy. A ja... – głos mu się załamał – nie mam już siły.
– Co się dzieje, synu?...
– Widzisz to, tato?... – wyciągnął do mnie rękę z buteleczką. Nie przeczytałem nazwy, ale to były jakieś... leki.
Dreszcz mnie przeszedł. Co jeszcze działo się w naszej rodzinie? Co jeszcze?
– Sam poszedłem do lekarza. Mam osiemnaście lat, nie dawałem już rady. A ktoś z was się zainteresował? Mam depresję. Leczę się – wypalił Szymon.
Zamarliśmy z Sylwią ze zgrozy. Tak... jacy z nas rodzice, skoro do tego doszło?... Na to wszystko weszła zapłakana Madzia. Podbiegła do mnie i do matki. Z całej siły ścisnęła nas razem. Poczułem jej ramiona. Była taka drobna, taka mała, a jednak jej ręce w tej chwili miały wielką siłę.
Nie chcę, żebyście się rozwodzili! Nie chcę, żebyście się kłócili! Macie coś zrobić! – prosiła.
Czułem, że miękną mi kolana, a jednocześnie olśniło mnie, że wiem, co mam robić.

Będę walczył. O rodzinę. O miłość żony...

...O zdrowie syna. O córkę. O uśmiech na jej twarzy.
– Możemy coś zrobić. Jesteśmy tutaj razem. Mamy jeszcze sześć dni, żeby rozmawiać, zanim wrócimy... zanim wrócimy do domu.
– Ale o czym? – powiedziała Sylwia. Chciała może i gniewnie, ale nie wyszło jej to przekonująco, gdy stała wtulona we mnie, trzymana kurczowo przez córkę.
– O nas. O nas wszystkich – wyciągnąłem rękę do syna
– Chodź tu, Szymek.
Potem były niekończące się rozmowy. Wiele płaczu, mnóstwo złości, wzajemne żale i pretensje. Nie poddawałem się. Wyznaliśmy sobie wszystko, więc mogliśmy zacząć od zera.
Postanowiliśmy z Sylwią, że pójdziemy na terapię. Obiecaliśmy Szymkowi, że zajmiemy się jego depresją i że nie zostanie z tym sam. A ja postanowiłem, że od tej pory pracę kończę jak inni o 17.00. Mam teraz najważniejszy projekt do wykonania – projekt Rodzina.

 

Czytaj więcej