"W szkole skrzywdziłam koleżankę. Po latach przekonałam się, że karma wraca"
W pracy ciągle się myliłam. Nie wiedziałam, że... stoi za tym moja koleżanka i sprawa z przeszłości.
Fot. 123RF

"W szkole skrzywdziłam koleżankę. Po latach przekonałam się, że karma wraca"

"Koleżanka w nowej pracy wyraźnie mnie nie lubiła, a ja nie wiedziałam dlaczego. Kiedy poznałam prawdę, byłam w szoku..." Honorata, 39 lat

Kiedy po rozwodzie wróciłam do rodzinnego miasta, musiałam znaleźć jakąś pracę. Wcześniej pomagałam mężowi prowadzić hurtownię. Siostra powiedziała mi, że zwolniła się posada urzędniczki w urzędzie miejskim. – Praca pewna, bez nadgodzin – kusiła Ewelina. Nie zastanawiałam się długo, tym bardziej że alternatywą była robota na stacji benzynowej albo w całodobowym sklepie sprzedającym alkohol. Bez wahania wybrałam magistrat.

Lodowate powitanie

Pierwszego dnia włożyłam skromną garsonkę i upięłam włosy. Zależało mi na tym, żeby nie odróżniać się od innych pracowników. Domyślałam się, że moje przyjście poprzedziły plotki. Pewnie ludzie wiedzieli, że wcześniej mieszkałam w dużym mieście i byłam współwłaścicielką hurtowni. Nie chciałam, żeby ktokolwiek pomyślał, że zadzieram nosa. Z lekką tremą przekroczyłam próg urzędu.
– Dzień dobry, jestem Honorata. Od dziś będziemy pracowały razem – powiedziałam do kobiety siedzącej przy sąsiednim biurku. Odniosłam wrażenie, że skądś ją znam, ale może tylko mi się wydawało? Miasto było niewielkie. Nie mogłam wykluczyć, że chodziłyśmy razem do szkoły albo mijałyśmy się na ulicy. Wyprowadziłam się wiele lat temu. Od tego czasu na pewno sporo się zmieniło. Nawet nie próbowałam zgadywać, skąd znam tę kobietę. Tym bardziej że ona najwyraźniej mnie nie poznawała, ledwie uniosła głowę znad papierów.
– Dobry – mruknęła.
Zdziwiłam się. Nie spodziewałam się fanfar, ale to przywitanie wydało mi się wyjątkowo chłodne.
– Jestem Honorata – powtórzyłam i się uśmiechnęłam.
– Wiem, jak się pani nazywa – kobieta zaakcentowała słowo „pani”. – I po co pani tu przyjechała. Proszę się wziąć do pracy – dodała lodowatym tonem, zupełnie jakby była moją przełożoną.
Postanowiłam nie zawracać sobie tym głowy. Być może moja nowa koleżanka, Alina, potrzebowała więcej czasu, żeby się z kimś zapoznać, a może po prostu miała gorszy dzień. Na szczęście pół godziny później przyszła nasza kierowniczka, która od razu zaczęła mnie szkolić.

Gdzie jest mój notes?

Wbrew temu, czego się spodziewałam, nowa praca okazała się dość skomplikowana. Istniało wiele zasad i procedur, które musiałam zapamiętać. Zapisywałam więc pilnie każde słowo szefowej w grubym notesie, który zostawiłam w biurku. Następnego dnia od razu więc sięgnęłam po niego, ale ku mojemu zdziwieniu notesu nie było. Przeszukałam całe biurko, jednak daremnie. Bezradnie spojrzałam na zalegającą na blacie korespondencję. Wiedziałam, że miałam ją poukładać w odpowiednich segregatorach, ale zupełnie nie pamiętałam, gdzie umieścić które pismo. Właśnie takie informacje były w tym notesie.
– Nie widziałaś gdzieś takiego grubego zeszytu w brązową kratkę? – spytałam Alinę, patrząc na nią z nadzieją. Ale ona tylko wzruszyła ramionami, a na jej usta wypełzł pełen satysfakcji uśmiech.
– Zaczynasz pracę w nowym miejscu, a nawet nie potrafisz upilnować swoich rzeczy – rzuciła złośliwie.
Westchnęłam i zaczęłam układać pisma tak, jak wydawało mi się, że oczekiwała tego przełożona. Dwie godziny później szefowa weszła do pokoju.
– Gdzie jest list ze starostwa? – rzuciła od progu. W panice usiłowałam sobie przypomnieć, do którego segregatora włożyłam korespondencję. Sięgnęłam po pierwszy z brzegu. Niestety, listu tam nie było. Sięgnęłam po drugi, czując na sobie coraz bardziej zniecierpliwiony wzrok kierowniczki.
– Przepraszam, to mój drugi dzień w pracy – powiedziałam z poczuciem winy. – Postaram się lepiej zorganizować. – Byłoby pani łatwiej, gdyby korzystała pani z notatek, które robiła pani wczoraj na szkoleniu – stwierdziła cierpko szefowa, patrząc na mnie z rozczarowaniem. – Wydawało mi się, że dobrze się zrozumiałyśmy. To jest urząd, nie prywatna inicjatywa, proszę pani. Tu porządek w dokumentach jest bardzo ważny.
– Oczywiście, zdaję sobie z tego sprawę – jęknęłam. – Tylko gdzieś mi zginął notes...
– Mam nadzieję, że już nic nie będzie pani ginęło – westchnęła ciężko przełożona, kierując się do drzwi. – A na razie proszę, żeby włączyła się pani w przygotowania obchodów Dnia Kombatanta w naszym mieście. Na szczęście zostawiam panią pod opieką bardziej doświadczonej osoby. Pani Alino... – kierowniczka zwróciła się teraz do mojej koleżanki z pokoju, która podniosła głowę znad papierów z uprzejmym uśmiechem.
– Proszę zlecić pani Honoracie jakieś zadanie związane z obchodami. Myślałam o przygotowaniu zaproszeń.
– Oczywiście – przytaknęła skwapliwie. – Zaraz przygotuję listę osób, którym trzeba wysłać zaproszenia.
Przez chwilę bałam się, że Alina ze zwykłej złośliwości nie przygotuje mi tej listy. Na szczęście koleżanka widocznie rozumiała, że obowiązki są ważniejsze od jej niechęci, bo po kilkunastu minutach zobaczyłam wydruk nazwisk i adresów na swoim biurku.
– Musisz tylko zapakować zaproszenia do tych kopert i wysłać je do właściwych ludzi – powiedziała szorstko. Uznałam to za łatwe zadanie. W hurtowni byłego małżonka wysyłałam sporo korespondencji. Często robiłam to osobiście, bo uważałam, że tak będzie znacznie pewniej i szybciej. Oczywiście nigdy się nie pomyliłam. Szybko przygotowałam wysyłkę i wyszłam na pocztę.

Pomyłka za pomyłką

Jakież było moje zdumienie, gdy kilka dni później do naszego pokoju wpadła zdenerwowana kierowniczka. Nawet nie próbowała kryć swojej irytacji.
– Pani Honorato, zatrudniając panią, byłam przekonana, że ma pani kompetencje do tej pracy! – powiedziała podniesionym głosem. – Teraz zaczynam żałować swojej decyzji.
– Ale dlaczego? Co się stało? – jęknęłam zaskoczona. Szczerze mówiąc, sama zaczęłam wątpić w swoje kompetencje. W ostatnich dniach przydarzyło mi się sporo pomyłek i powoli dochodziłam do wniosku, że chyba nie nadaję się do pracy w urzędzie. Wszystko robiłam na opak. Wysyłałam klientów do niewłaściwych działów, gubiłam ich pisma, odpowiadałam nie z tej skrzynki pocztowej... Co jeszcze mogło się przydarzyć?!
– Przecież mówiłam pani, jak ważne są dla nas zbliżające się obchody Dnia Kombatanta – wycedziła kierowniczka, mierząc mnie wściekłym spojrzeniem. – Większość rzeczy została już dawno przygotowana przez naszych pracowników. Pani miała tylko proste, jak mi się wydawało, zadanie rozesłania zaproszeń do specjalnych gości.
– I właśnie to zrobiłam – wydukałam. – Od razu tego samego dnia poszłam na pocztę...
– Na pocztę może i pani poszła – przerwała mi kierowniczka, nie siląc się nawet na uprzejmość. – Ale co pani powysyłała?! To wstyd na cały powiat! Pomachała mi przed twarzą plikiem zaproszeń. Spojrzałam ze zgrozą na pierwszą z brzegu przesyłkę. „Senator Kazimierz W.”, przeczytałam na kopercie. Adres został podkreślony kilka razy czerwonym długopisem. Obok ktoś postawił wiele wykrzykników i znaków zapytania.
– Wie pani, czyj adres jest na kopercie? – krzyknęła kierowniczka, nie panując nad sobą. – Senatora Kazimierza W.? – spytałam cicho, przeczuwając jednak, że gdyby tak było, szefowa nie stałaby z tym listem przede mną, a adres senatora nie zostałby podkreślony czerwonym flamastrem.
– Nic podobnego! – krzyknęła. – To adres pani Wioletty, dawnej sprzątaczki w urzędzie miasta. Po prostu wysłała pani zaproszenie do senatora na adres pani Wioletty! Co gorsza, takich listów jest więcej! Wszystkie adresy są pomieszane. Zaproszeni goście dostali nie swoje zaproszenia, a niektórzy nie dostali zaproszeń w ogóle! Co za wstyd! Ostatnie słowa wypowiedziała bardzo głośno. Miałam ochotę schować się z zażenowania do mysiej dziury. „Przecież to niemożliwe”, myślałam gorączkowo. „Każde zaproszenie sprawdzałam z listą”.
– Masz jeszcze tę listę, według której wysyłałam zaproszenia? – spytałam Alinę po wyjściu kierowniczki. Spojrzała na mnie z pogardą.
– Oczywiście, że nie. Dawno ją wyrzuciłam! – prychnęła. – Jak można się pomylić w tak prostej rzeczy? – Przewróciła oczami.

Podejrzenia

I wtedy przyszło mi do głowy, że Alina celowo wpisała na liście złe adresy. Bo z jakiegoś nieznanego mi powodu zależało jej, żeby goście nie dostali swoich przesyłek. Ale dlaczego miałaby to robić? Z zazdrości? Tylko czego mogłaby mi zazdrościć? A może przychodząc do pracy w urzędzie, zajęłam miejsce jakiejś jej znajomej? Kątem oka zerknęłam na koleżankę. Jak zwykle siedziała pochylona nad biurkiem w swojej zapiętej pod szyję garsonce. Uświadomiłam sobie, że ta kobieta nie ma żadnego życia prywatnego. Nigdy nie dzwoni do niej telefon, nikt po nią nie przychodzi... Po chwili jednak uprzytomniłam sobie, że moje życie również jest w rozsypce. Rozwiodłam się z mężem i z podkulonym ogonem wróciłam do rodzinnej miejscowości. Nie miała mi czego zazdrościć. A jednak czułam, że coś jest na rzeczy. „Muszę to sprawdzić”, postanowiłam. Tego dnia pracowałam wyjątkowo pilnie. Alinę widocznie to zainteresowało, bo w pewnym momencie spytała:
– Co tam tak piszesz?
– Kierowniczka poprosiła mnie o niezwykle ważny raport – skłamałam. Alina wzruszyła ramionami. „Tylko się znowu nie pomyl”, mówił jej wzrok. Pod koniec dnia wydrukowałam gruby plik kartek i chwyciłam je pod pachę.
– To naprawdę ważny raport – powiedziałam głośno, żeby to na pewno nie umknęło uwadze Aliny. – Szefowa mnie zamorduje, jeśli go nie dostanie. Po tych słowach wyniosłam „raport” na korytarz i włożyłam do szafy na dokumenty. Wiedziałam, że sięgał tu urzędowy monitoring. Zamknęłam szafę i wyszłam.

Dlaczego ona to robi?

Przez pół nocy nie mogłam spać. Bardzo chciałam, żeby moje podejrzenia okazały się nieprawdziwe, ale intuicja mówiła mi co innego. Gdy rano weszłam do urzędu, zobaczyłam, że „ważnego raportu” nie było tam, gdzie go zostawiłam.
– Nie widziałaś mojego raportu? – spytałam Alinę, ale ona tylko wzruszyła ramionami. – Niedługo zgubisz własną głowę – odburknęła z satysfakcją w głosie. „Jeszcze zobaczymy”, pomyślałam, drżąc ze zdenerwowania. Niewiele myśląc, zeszłam do biura ochrony.
– Zginął mi ważny raport. Chciałabym zobaczyć nagrania z monitoringu – powiedziałam stanowczo. Ochroniarz bez protestów pokazał mi taśmę. Widać było na niej wyraźnie, jak Alina, rozglądając się ostrożnie na boki, wyjmuje z szafki mój „raport” i chowa go do teczki... „Jaka ty jesteś głupia”, stwierdziłam. „Zapomniałaś, że tu jest monitoring? Byłaś tak pewna siebie?”
Miałam wszystko, czego potrzebowałam. Nie wiedziałam tylko jednego. Dlaczego Alina to zrobiła. Weszłam do pokoju, trzymając w rękach płytę z nagraniem. Alina nawet nie podniosła głowy znad papierów. Odwróciła się dopiero, kiedy stanęłam tuż przy niej.
– Dlaczego to zrobiłaś? – spytałam, patrząc jej prosto w oczy. Koleżanka bezczelnie udawała, że nie ma pojęcia, o co mi chodzi, ale nie zamierzałam ustępować. Pomachałam jej przed twarzą płytą z nagraniem.
– Dlaczego zabrałaś mój raport? Dlaczego oczerniałaś mnie przed kierowniczką? Podejrzewam, że te adresy na liście też ty pomieszałaś...

Pośmiewisko całej szkoły

– Naprawdę nie wiesz? – Alina spojrzała na mnie z nienawiścią. W tej chwili znowu odniosłam wrażenie, że gdzieś się już kiedyś widziałyśmy... Tylko za nic nie mogłam skojarzyć, gdzie i kiedy to było.
– Ala Głupia Lala, pamiętasz? Zapomniałaś, jak w trzeciej klasie zdjęłaś mi na boisku getry razem z majtkami, bo za wolno biegłam w sztafecie? A w piątej klasie przykleiłaś mi gumę do włosów. Naprawdę nie pamiętasz? Mam mówić dalej?
Poczułam, jak na czoło występuje mi zimny pot. Jak mogłam zapomnieć?! Ala Głupia Lala, tak ją przezywaliśmy. Pośmiewisko całej szkoły. Zmieniła imię na Alina, dlatego nie skojarzyłam. Zresztą, to się zdarzyło wieki temu...
– Przecież to prehistoria – szepnęłam. – Naprawdę wciąż to pamiętasz?
– Musiałam zmienić szkołę. Przez ciebie i twoje koleżanki. Bałam się was. Wymiotowałam przed każdymi lekcjami – syknęła. – A potem dowiedziałam się, że dobrze wyszłaś za mąż i jesteś bogata. Ludzie w miasteczku gadali, że twój mąż ma firmę... Że na rękach cię nosi...
– A nie mówili, że mnie zdradził i zażądał rozwodu? – zapytałam, ale to nie zmieniło nastawienia Aliny.
„Ona mnie nienawidzi”, pomyślałam. „I nic na to nie poradzę”. Poza tym czułam, że ją rozumiem... Początkowo chciałam o wszystkim powiedzieć kierowniczce, ale później zmieniłam zdanie. Uznałam, że to, co zrobiła Alina, było karą za moje postępowanie. Zasłużyłam sobie na to. Kilka dni później złożyłam wymówienie i znalazłam etat w sklepie. Mam wrażenie, że kierowniczka odetchnęła z ulgą. I nie tylko ona. Gdy ostatniego dnia pracy wychodziłam z pokoju w urzędzie, czułam na sobie lodowaty wzrok dawnej koleżanki. Skrzywdzonej dziewczynki, która po latach wzięła odwet. 

 

Czytaj więcej