"Nie miałam pojęcia, że w małżeństwie Karola i Ani źle się dzieje. Ania kochała mojego syna nad życie, a ja zawsze uważałam, że jest dobrą żoną i matką. Byłam zrozpaczona, gdy syn oznajmił pewnego dnia, że zakochał się w innej. A jeszcze większy szok przeżyłam, gdy zadzwoniłam do synowej..." Barbara, 60 lat
Mój syn z żoną niedługo po ślubie wyjechali do innego miasta. Tam znaleźli pracę, kupili mieszkanie, tam urodziły się ich dzieci: Janek i Nina. Nie widywaliśmy się zbyt często, ale gdy mnie odwiedzali, wyglądali na szczęśliwych. Wszystko zmieniło się rok temu...
Któregoś dnia Karol przyjechał sam. I to bez uprzedzenia. Wpakował się do mieszkania, taszcząc ze sobą kilka wielkich pudeł.
– Czy mogę to u ciebie przechować? To tylko książki, płyty i trochę ciuchów – wyjaśnił.
– Robicie remont?
– Nie, wyprowadziłem się z domu. Rozwodzę się z Anką – rzucił od niechcenia.
– Ale jak to? – nie wierzyłam.
– Jakiś czas temu poznałem wspaniałą kobietę. Ma na imię Martyna. Kochamy się.
– Co ty mówisz? A co z dziećmi, z Anią? Przecież jej przysięgałeś!
– Anka wie o wszystkim. I sobie poradzi. A na dzieci będę płacił. Nie jestem przecież potworem!
– Ależ synku to jakieś szaleństwo… Zastanów się jeszcze…
– Oj mamo! Wszystko już postanowione, papiery rozwodowe wkrótce pójdą do sądu. No to co z tymi rzeczami? Mogę je zostawić? Martynka ma małe mieszkanie…
– Dobrze, zostaw – przerwałam mu. Nie miałam ochoty wysłuchiwać opowieści o Martynce. Gdyby wpadła mi wtedy w ręce, to bym ją chyba zamordowała.
Przez następne dni nie potrafiłam spokojnie zasnąć. Synowa kochała Karola nad życie. W końcu zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam do niej.
– Słyszałam, co się stało… Bardzo mi przykro… Nie tak wychowywałam Karola… Mam jednak nadzieję, że między nami nic się nie zmieni - zaczęłam, gdy podniosła słuchawkę.
- To znaczy?
– Że nadal będziemy się widywać. Zawsze uważałam, że jesteś wspaniałą żoną i matką. No i jest jeszcze Nina i Janek. Przecież to moje wnuki. Nie wyobrażam sobie bez nich życia…
– To będziesz musiała sobie wyobrazić! – przerwała mi.
– Nie rozumiem…
– Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego! Tak jak twój synalek wylatujesz z mojego życia. Nie dzwoń, nie pisz, nie próbuj kontaktować się z Niną i Jankiem…
– Ależ Aniu…
– Żadne Aniu! Taką decyzję podjęłam i jej nie zmienię. Koniec kropka – wysyczała i się rozłączyła. Próbowałam dodzwonić się do niej jeszcze raz, ale odrzuciła połączenie.
Myślałam, że jak Ania trochę ochłonie, to zrozumie, że potraktowała mnie niesprawiedliwie. Ale nie. Mijały kolejne dni, tygodnie, a ona milczała. Moją troskę zauważyła sąsiadka.
– Basiu, co ci jest?
– A mam taki jeden problem – westchnęłam i opowiedziałam jej o tym, co przeżyłam w ciągu ostatnich tygodni.
– Co ta twoja synowa wyprawia najlepszego! Przecież krzywdzi nie tylko ciebie, ale też dzieci. Wnuki pewnie za tobą tęsknią. Musisz jej przemówić do rozumu!
– Ale jak?
– Pojedź do niej!
– E tam, na pewno nie otworzy drzwi – jęknęłam.
– Mimo to spróbuj! Jeśli tego nie zrobisz, będziesz żałować do końca życia! – zapewniła gorąco.
Sąsiadka miała rację. Kilka dni później, pełna obaw, pojechałam do synowej.
Tak ja się spodziewałam, nie chciała mnie wpuścić. Udawała, że jej nie ma. Ja jednak czułam, że mnie słyszy. Nabrałam odwagi i wyznałam wszystko, co czułam, przez zamknięte drzwi. Że rozumiem jej rozgoryczenie i żal, że jestem wściekła na Karola za to, co zrobił, że bardzo tęsknię za Jankiem i Niną, że chciałabym się z nimi czasem widywać, rozmawiać przez telefon. Bo to przecież moje wnuki.
– Nie zamierzam cię do niczego zmuszać. Jeżeli dalej będzie trwać przy swojej decyzji, uszanuję to i więcej się do ciebie nie odezwę. Ale zanim odpowiesz, przemyśl wszystko na spokojnie. O nic cię więcej dzisiaj nie proszę – powiedziałam na zakończenie i podreptałam na dworzec.
Wróciłam do domu i z niecierpliwością czekałam na wiadomość. Ale mijały kolejne dni, a Ania się nie odzywała...
Kiedy już prawie straciłam nadzieję, nagle zadzwoniła.
– Co mama robi w najbliższy weekend?
– Nic, siedzę w domu – odparłam.
– No to może przyjechałaby mama do nas w odwiedziny? Ale koniecznie z sernikiem! Nie prosiłabym, ale dzieciaki mi spokoju nie dają. Ciągle słyszę babcia i sernik… No to jak?
– Przyjadę, oczywiście, że przyjadę. I upiekę największą blachę! – krzyknęłam uradowana. Od tamtej pory minęły cztery miesiące. Dogadałyśmy się z Anią. Nie obyło się bez płaczu i pretensji, ale nam się udało. A Karol? No cóż… Nadal mieszka z tą swoją Martynką. Ale chyba nie najlepiej im się układa, bo jak do mnie dzwoni, to jest jakiś taki markotny. Kto wie, co będzie dalej. Sprawa rozwodowa jeszcze się nie odbyła…