"Patryk i ja nie byliśmy praktykującymi katolikami. Według kościoła żyliśmy w grzechu, ale my nie mieliśmy z tym problemu. Postanowiliśmy pobrać się w urzędzie. Tak było uczciwiej, bo przecież wiedzieliśmy, że podczas przedmałżeńskiej spowiedzi żadne z nas nie będzie szczerze żałowało za wcześniejsze życie w konkubinacie. Dla nas ślub cywilny to też ślub...!" Maja, 27 lat
Kiedy Patryk zaprosił mnie do restauracji, byłam przekonana, że idziemy świętować jego awans. Jednak gdy kelner zaprowadził nas do małej, ustronnej salki, przemknęło mi przez myśl, że być może chodzi o coś więcej...
Nie pomyliłam się. Zanim przyniesiono nam deser, mój chłopak sięgnął do kieszeni marynarki, wydobywając z niej małe pudełeczko. – Maju, czy zostaniesz moją żoną? – zapytał po prostu, choć głos lekko mu drżał. Nie wahałam się ani sekundy. Mieliśmy takie same poglądy na przyszłość, wyznawaliśmy podobne wartości i przede wszystkim bardzo się kochaliśmy.
Z jednej strony chciałam jak najszybciej pochwalić się pierścionkiem rodzicom, ale z drugiej wiedziałam, że jednocześnie będę musiała przyznać się do tego, że rezygnujemy ze ślubu kościelnego. Tata zrozumie, co do tego nie miałam wątpliwości, ale dla mamy będzie to spore zaskoczenie. Nawet nie chciałam myśleć, jak zareagują babcia Kazia i jej siostry... Nie zamierzałam jednak zmieniać zdania...
Patryk i ja nie byliśmy praktykującymi katolikami, według kościoła żyliśmy w grzechu, ale nie było nam z tego powodu jakoś szczególnie przykro. Rozmawialiśmy na ten temat i zgodnie doszliśmy do wniosku, że podczas przedmałżeńskiej spowiedzi żadne z nas nie umiałoby wykrzesać choćby odrobiny żalu za wcześniejsze życie w konkubinacie. Postanowiliśmy pobrać się w urzędzie. Mama Patryka poznała nasze plany znacznie wcześniej i w pełni nas popierała. Natomiast z wizytą u moich rodziców zapowiedzieliśmy się na najbliższą niedzielę. Pierścionek był skromny, nie rzucał się w oczy, więc rodzice nie od razu zorientowali się, że przyjeżdżamy z nowiną.
Kiedy zjedliśmy obiad, uznałam, że nadszedł właściwy moment.
– Mamo, tato... – Wyciągnęłam dłoń w ich kierunku. – Patryk mi się oświadczył. Ojciec wyglądał na zadowolonego. Wstał od stołu, pogratulował nam obojgu i uznał, że należy uczcić wydarzenie nalewką. Mama była wzruszona.
– Dzieci, tak się cieszę, tak się cieszę! – Wycałowała mnie i Patryka. – Ustaliliście już datę ślubu? „Oho, mama od razu przechodzi do konkretów”, pomyślałam. Odetchnęłam głęboko.
– Tak, pobieramy się we wrześniu. Kolega Patryka jest restauratorem, więc zamówiliśmy już salę. Nabrałam powietrza, by kontynuować, ale mama nie dała mi dojść do słowa.
– We wrześniu?! To już niedługo... – Na palcach policzyła, że do ślubu zostało mniej niż pół roku. – Niecałe sześć miesięcy, czy wy zdążycie? Sala to się zawsze jakaś znajdzie, ale kościół trzeba zamówić. Sprawdzałaś, czy są wolne terminy? Byłaś u nas w parafii? Wrzesień to już końcówka sezonu, ale nigdy nie wiadomo. Jeśli nie będzie nic wolnego, to się nie martwcie. Najwyżej pobierzecie się w parafii babci Kazi. Ona załatwi to ze swoim proboszczem. Znają się od ponad trzydziestu lat, na pewno znajdzie dla was termin – mama przerwała chyba tylko dlatego, że straciła oddech.
Patryk wykorzystał tę chwilę, by wejść jej w słowo. Wcześniej szybko łyknął zawartość nalanego przez tatę kieliszka.
– Pani Tereso, nie bierzemy ślubu kościelnego. Pobieramy się w urzędzie. Termin już mamy ustalony, więc proszę się nie martwić. Tata po tych słowach szybko uzupełnił kieliszek Patryka. Wiedział, że przyda mu się kolejna porcja.
– Jak to nie bierzecie ślubu kościelnego?! Kto to widział w ogóle? Co ludzie powiedzą? – mama mówiła wysokim głosem, jak zawsze, gdy coś szło nie po jej myśli.
– Jacy ludzie? – trochę zaczepnie zapytał Patryk.
– Noo... – mama znów nabrała powietrza, ale tym razem w słowo wszedł jej ojciec.
– Daj spokój, Teresa, taka jest decyzja młodych i wypadałoby ją uszanować.
– I ty tak spokojnie o tym mówisz? Decyzja młodych? Co powie moja mama na to, że jej jedyna wnuczka wybiera życie w grzechu? Tym razem tata przechylił kieliszek, a Patryk przewrócił oczami. Oboje nie lubiliśmy takich sformułowań na wyrost. Byliśmy dobrymi ludźmi, kochaliśmy się i żadnego grzechu w tym nie było. Nalewka chyba dodała mojemu ojcu odwagi. Zazwyczaj ustępował mamie, bo nie lubił kłótni. Jednak za mną potrafił się wstawić.
– Co powie twoja mama? Twoja mama chodzi do kościoła, żeby się dowiedzieć, która sąsiadka kupiła sobie nowy płaszcz, i przy okazji dokłada z emerytury do mercedesa księdza. Widziałaś przecież, czym jeździ proboszcz z jej parafii. Całe życie nie możemy się takiej fury dorobić, a on co kilka lat zmienia auto! – Tata aż dostał wypieków.
– No wiesz! – prychnęła mama i obrażona odeszła od stołu. To zazwyczaj oznaczało, że skończyła dyskusję.
Siedziałam zasmucona tą sceną, więc Patryk objął mnie ramieniem.
– Nic się nie martw, córuś. Mamie przejdzie, bo cię kocha. – Tata również postanowił mnie pocieszyć. – Nie daj się też fochom babci Kazi. To wasza decyzja i macie moje wsparcie. – Uzupełnił kieliszki. – Dziękuję panu, to wiele dla nas znaczy. Reszta wieczoru minęła w lepszej atmosferze, choć mama nie zdecydowała się do nas przyłączyć. Zadzwoniła nazajutrz.
– Wpadniesz po południu, porozmawiamy? – zapytała już zwykłym głosem.
– Mamuś, jeśli zamierzasz mnie namawiać na zmianę decyzji, to nie wpadnę. A jeśli chcesz pooglądać katalogi z modą ślubną, to mogę być u ciebie za pół godziny – odparłam i w telefonie zapadła cisza.
– Spakuj te magazyny, wstawię wodę na kawę – usłyszałam. Spędziłyśmy razem kilka godzin, spokojnie wytłumaczyłam mamie powody naszej decyzji. Nie do końca była przekonana, ale uszanowała nasz wybór. To wiele dla mnie znaczyło. Na koniec poprosiłam ją, by nie poruszała tego tematu z babcią Kazią. Chcieliśmy z Patrykiem porozmawiać z nią osobiście, choć wiedziałam, że nie będzie to łatwa przeprawa.
Babcia to osoba nieznosząca sprzeciwu, potrafi być też niemiła. Jest zupełnym przeciwieństwem dziadków od strony ojca. Oboje już nie żyją, ale pamiętam, że byłam ich ukochaną wnuczką. Babcia Basia, choć dużo pracowała, zawsze miała dla mnie czas i czekoladową niespodziankę przy każdej wizycie. Z kolei babcia Kazia, która szybko została wdową i nie musiała pracować, bo żyła z pokaźnej emerytury po dziadku, nie garnęła się do opieki nade mną. Czekoladę dla mnie miała jedynie od święta.
U babci zapowiedzieliśmy się dwa tygodnie później. Domyśliła się, w jakim celu się u niej zjawimy, bo nigdy wcześniej nie byliśmy u niej tylko we dwoje. Ale Patryka miała okazję poznać przy okazji rodzinnych świąt. W dzień wizyty byłam bardzo zdenerwowana.
– Nic się nie martw, rozmowę z babcią biorę na siebie – narzeczony uśmiechnął się, by dodać mi otuchy.
– No chwal się, chwal – powiedziała babcia w progu. Wyciągnęłam dłoń w jej kierunku.
– Mały trochę – zwróciła się do Patryka, ledwie patrząc na pierścionek. – A podobno awans dostałeś – dodała złośliwie. – Mojej przyszłej żonie bardzo się podoba, a dla mnie liczy się tylko jej zdanie. – Patryk nie dał się wyprowadzić z równowagi. Jego odpowiedź, jak widziałam po minie, nie spodobała się babci.
– Zapraszam do salonu, zaraz podam kawę – powiedziała cierpkim tonem. Chwilę później, wnosząc poczęstunek, zapytała, na kiedy ma szykować sukienkę.
– Pobieramy się we wrześniu.
– A gdzie wy do września kościół znajdziecie? Córka sołtysa, jak w ciążę zaszła, to mnie prosiła, żebym jej termin u mojego proboszcza Bolesława wyprosiła. Aaa, wy pewnie też w tej sprawie, co? – Babcia lubiła, gdy coś od niej zależało.
– Nie – wyjaśnił Patryk. – Bierzemy ślub cywilny. Wszystko już mamy umówione. Proszę, chcieliśmy wręczyć zaproszenie. Wyciągnął w stronę babci elegancką kopertę z kokardką.
– Czy on mówi poważnie? – Babcia zignorowała dłoń Patryka z zaproszeniem i spojrzała w moją stronę.
– On ma na imię Patryk, siedzi obok i tak, mówi poważnie. Zdecydowaliśmy się na ślub cywilny. – Zachowałam spokój.
– Cywilny się nie liczy! To w ogóle nie ślub. Jak ja się ludziom na oczy pokażę? – Złapała się za głowę. „No tak, bo w ten dzień najważniejsza jest babcia i opinia jej znajomych”, pomyślałam ze smutkiem.
– Wszystkie wnuczki Janki i Reginy szły, jak Bóg przykazał, do ołtarza. A wy mi takie coś robicie? – lamentowała dalej.
– Babciu, niczego ci nie robimy, to nasz dzień i tak go zaplanowaliśmy – stwierdziłam. Przemilczałam fakt, że jedna z moich kuzynek szła do ołtarza w ósmym miesiącu ciąży, druga wytrwała w małżeństwie niecałe trzy lata, a trzecia wpada do kościoła tylko przy okazji pogrzebów.
– Proszę. – Patryk ponownie wyciągnął rękę z zaproszeniem.
– Zabierzcie to, ja na żaden ślub cywilny nie idę – babcia, podobnie jak niedawno mama, zaczęła mówić nieprzyjemnie wysokim głosem.
– W porządku. – Patryk wsunął kopertę z powrotem do teczki. – Ślub i wesele to nie są imprezy przymusowe. – Obdarzył babcię swoim najsłodszym uśmiechem. – Jeśli jednak zmieni pani zdanie, to serdecznie zapraszamy, będzie nam bardzo miło. My już się chyba pozbieramy, prawda, kochanie? – zwrócił się w moją stronę.
– Babciu, zależy nam na twojej obecności. – Położyłam dłoń na jej kolanie, ale nawet na mnie nie spojrzała. Siedziała z zaciętą miną aż do naszego wyjścia. Nie odpowiedziała też na pożegnanie.
Chwilę później zadzwoniła mama. Seniorka już się z nią skontaktowała.
– Babcia jest niepocieszona. Zapiera się, że do urzędu nie przyjdzie i twierdzi, że będzie rozmawiać z księdzem Bolesławem, żeby przemówił wam do rozumu. Może warto to przemyśleć? Rozzłościłam się, że mimo naszej długiej rozmowy mama nadal próbuje na mnie wpłynąć.
– Mamo, księdzu powtórzę to, co mówiłam już tobie. Zresztą myślałam, że nas zrozumiałaś.
– Ja przecież zrozumiałam – oburzyła się. – Ale babcia ma swoje zasady.
– Babcia ma swoje zasady, a my z Patrykiem swoje i nie damy się szantażować!
– Zaraz tam szantażować... – burknęła. Stanowczość w moim głosie chyba ją zaskoczyła, bo przestała drążyć temat. Skończyłam rozmawiać i wyłączyłam telefon. Wiedziałam, że babcia zdążyła obdzwonić co najmniej połowę rodziny. Spodziewałam się kolejnych umoralniających telefonów. Tamtego dnia nie miałam już ochoty tłumaczyć się nikomu ze swojej decyzji.
Niestety, co się odwlecze, to nie uciecze. Telefon rozdzwonił się nazajutrz.
– W końcu odbierasz! – Ciocia Janka nie bawiła się w serdeczności.
– Tego się po tobie nie spodziewałyśmy, Maju. Zrobiłaś babci i nam wielką przykrość.
Zarówno ciotkę Jankę, jak i drugą siostrę babci poprosiłam o uszanowanie naszej decyzji. One przynajmniej nie groziły, że nie przyjdą na ślub, choć żadna nie dostała jeszcze zaproszenia.
Wieczorem zadzwoniła Ola, kuzynka, która rozwiodła się tuż przed swoją trzecią rocznicą ślubu. Kto jak kto, ale ona nie powinna mieć żadnych uwag. I rzeczywiście nie miała. Na początku pogratulowała zaręczyn, co bardzo mnie ucieszyło. Była drugą, zaraz po moim ojcu, osobą z rodziny, od której usłyszałam miłe słowo.
– Majka, gratuluję ci odwagi. Wiem, jakie męczące potrafią być nasze babcie, gdy coś jest nie po ich myśli. Ja w ogóle nie zamierzałam wychodzić za Jarka. Czułam, że nasz związek się sypie. On chciał mnie zatrzymać i oświadczył się przy całej rodzinie. Zresztą pamiętasz tę Wigilię. Babcia z mamą oszalały ze szczęścia i machina ruszyła. Dziś żałuję, że nie umiałam się postawić. No, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło – zaśmiała się. Ola spotykała się z prawnikiem z kancelarii, która przeprowadzała jej rozwód...
Rozmowa z kuzynką utwierdziła mnie w przekonaniu, że dobrze robię, nie ulegając presji rodziny. Przez kolejne miesiące mierzyliśmy się z Patrykiem z niezadowoleniem całej rzeszy krewnych. Na szczęście kiedy przyszedł nasz wyczekany dzień, wszyscy gromadnie stawili się w urzędzie. Babcia trzymała nas w niepewności przez całe trzy miesiące. Kiedy zrozumiała, że nic nie wskóra, odpuściła. Cała sytuacja kosztowała nas wiele nerwów, ale była też świetną lekcją, jak walczyć o swoje zdanie i jak nie pozwalać innym decydować o naszym życiu.