Przez dziesięć lat byłam partnerką Darka, właściciela lokalu, w którym wcześniej pracowałam jako barmanka. Nie ożenił się ze mną, więc kiedy postanowił wrócić do żony, zostałam z niczym. – Jakoś sobie poradzisz, Karinka... – powiedział. Ale jak miałam sobie poradzić, nie mając niczego? Co mi więc pozostało? Z podkulonym ogonem, wśród kpiących spojrzeń sąsiadów wróciłam do rodzinnego domu na wsi, z którego wcześniej uciekłam... Karina, 33 lata
Letni poranek rzucił na moje łóżko pierwsze promienie słońca, za oknem rozćwierkały się wróble. Gdzieś w oddali słychać było klangor żurawi. Spojrzałam na zegarek. Była 4.30. Jeszcze nie tak dawno o tej godzinie kładłam się spać, gdy wychodziłam z mojego lokalu. No, może nie do końca mojego, ale choć formalnie tylko tam pracowałam, to przecież, gdy już kończyłam robotę, kładłam się w łóżku obok prawowitego właściciela…
Tak się złożyło, że przez 10 z 14 lat, które spędziłam w tej knajpie, byłam partnerką Darka. Najpierw odwiedzałam lokal jako stała bywalczyni cosobotnich dyskotek, potem załapałam się do roboty na barze. Wtedy Darek był jeszcze żonaty i, jak mi się wydawało, za stary dla mnie. Ja miałam dopiero 19 lat, a on przekroczył trzydziestkę. Nawet dziwiłam się jego żonie. Bo miała niewiele więcej wiosen niż ja, a wzięła sobie takiego starucha. Ale szybko się zorientowałam, że ten staruch dał jej dostatnie, w miarę spokojne życie. Też o takim marzyłam. Chciałam się wyrwać z domu, w którym zapracowana, zahukana matka kuliła się pod spojrzeniami wiecznie niezadowolonego, grzmiącego ojca. To ją obwiniał za liczne potomstwo, które musieli wyżywić z niewielkiej gospodarki. Od tego przaśnego życia uciekałam w świat zabawy. Lubiłam dyskoteki, szczególnie jedną, w nieodległej miejscowości. A jak już się tam zaczepiłam jako barmanka, w pracy czułam się jak ryba w wodzie. Dawałam z siebie wszystko. Może to dlatego Darek zwrócił na mnie uwagę? A może z tego powodu, że nosiłam krótkie sukienki i długie włosy, co on uwielbiał?
– Ty, Karinka, masz fryzurę jak należy – chwalił, gdy odgarniałam grzywkę. – Wiolka też kiedyś takie miała, ale po dzieciach włosy jej osłabły i ścięła. Zbrzydła przez to – oceniał wygląd żony.
Widać nie tylko fryzura mu w niej przeszkadzała, bo niedługo potem się rozeszli. Wiola wyjechała z dziećmi do rodziców, do Niemiec, a Darek został sam. Nie na długo...
Wkrótce ja wprowadziłam się do niego i choć ludzie różnie o mnie mówili, czułam się panią jego domu i partnerką w interesach. Przez kilka lat szło nam świetnie, ale potem dyskoteki przestały być modne. A jak nie było dyskotek, nie było też kasy. Wielki biznes zmienił się w bar dla okolicznych pijaczków. Coraz gorzej działo się też między mną a Darkiem. Odsunął się ode mnie.
– Jadę do Niemiec. Wiolka ma tam dla mnie robotę. No i będę bliżej dzieci. Może spróbujemy odbudować rodzinę – wyznał w końcu pewnego dnia.
– A co ze mną? – Byłam zdruzgotana tym, co usłyszałam.
– Jakoś sobie poradzisz, Karinka…
Ale jak miałam sobie poradzić, nie mając niczego? Z tych kilku lat życia została mi jedynie sterta znoszonych ciuchów. Reszta była Darka… Co mi więc pozostało? Z podkulonym ogonem, wśród kpiących spojrzeń sąsiadów wróciłam do rodzinnego domu. Nie był już taki, jak kiedyś. Nie krzątała się po nim pokorna matka, zmarła kilka lat wcześniej, rodzeństwo dawno poszło na swoje, a ojciec już nie grzmiał, bo rak krtani odebrał mu potężny głos. Siły zresztą też. Hodował już tylko drób. Ziemię oddał w dzierżawę. Żył biednie.
„Teraz i moje życie będzie tak wyglądać”, myślałam, wstając wreszcie z łóżka. Na rozmyślaniu o tym, co straciłam, zmarudziłam niemal godzinę. Było już po 5.00. Musiałam wstać i przygotować się do pracowitego dnia. Najpierw pomóc ojcu, potem coś zjeść, wziąć wiadro i wyruszyć do lasu. Na jagody. Tylko tak mogłam zarobić jakieś pieniądze. Innej roboty dla mnie nie było.
Tuż po 6.00 wyszłam z domu. Sądziłam, że o tej godzinie przemknę przez wieś niezauważona, tymczasem na każdym podwórku już ktoś się krzątał. Kilka osób podążało dokądś na rowerach. Oczywiście wszyscy przyglądali mi się z uwagą. „Pewnie w duchu cieszą się z mojego upadku”, pomyślałam i ze wstydu spuściłam głowę.
– Cześć, Karina! – usłyszałam nagle.
– Cześć – odpowiedziałam odruchowo i uniosłam wzrok, by zobaczyć, komu.
To był Wojtek. Mój dawny adorator.
– Słyszałem, że wróciłaś do ojca – zagadywał. – Ale myślałem, że to plotka.
– Nie, nie plotka – odburknęłam.
– To się chwali, że pomyślałaś o chorym tacie… – wypalił.
– Też od ludzi usłyszałeś?
– No, tak gadają… A nie po to wróciłaś?
– Też – przytaknęłam, bo prawda jakoś nie mogła mi przejść przez usta.
– Fajnie – uśmiechnął się. – Miło będzie znów cię spotykać… – dodał.
Pożegnaliśmy się i każde poszło w swoją stronę. Chwilę później pochylałam się nad krzewinkami jagód. Gdy drobne owoce spadały do zawieszonego przy pasku słoika, pomyślałam o przewrotności losu. Kiedyś nie znosiłam zbierać jagód. A teraz przeznaczenie mnie dopadło. I mało tego. Stwierdzałam, że to zajęcie ma na mnie kojący wpływ. Wśród szumu drzew dobrze się rozmyślało. Myślałam o mamie, ojcu, domu, trochę o Darku i… Wojtku.
Poranne spotkanie przywołało wspomnienia, do których nie sposób było się nie uśmiechnąć. Kiedyś, gdy byłam nastolatką, Wojtek się we mnie podkochiwał. Wszyscy to wiedzieli, ja też, choć nigdy nie odważył się wyznać uczuć. Ale patrzył na mnie maślanym wzrokiem, przyczepił się do paczki moich znajomych, by tylko być blisko. Miał motorynkę, na której potrafił kilkanaście razy dziennie przejechać obok mojego domu. Wtedy też często coś mu się w niej psuło, zazwyczaj wtedy, gdy opalałam się w ogródku… Trochę bawiły mnie te jego zaloty, ale nie traktowałam ich poważnie. Miałam inne, bardziej rozrywkowe towarzystwo. Zresztą, wkrótce pochłonął mnie świat Darka i Wojtek zupełnie zniknął z mojego życia. „Ciekawe, jak jemu się powiodło?”, zastanawiałam się. A na samą myśl, że być może żyje szczęśliwie z żoną i dziećmi, poczułam zazdrość. Pewnie dlatego, że sama miałam poczucie przegranego życia i zmarnowanej szansy na szczęście. Niekoniecznie z Wojtkiem, ale tak w ogóle…
Gdy kilka godzin później wracałam z pełnym wiadrem do domu, znów natknęłam się na kolegę.
– Co, fajrant? – zagadał.
– Jeszcze muszę to sprzedać – westchnęłam.
– Ja wezmę wszystko – rzucił.
– Daj spokój. – Nie chciałam jego litości.
– Zaraz jadę do roboty, baby z kadr wezmą z pocałowaniem ręki – dodał.
Tak się dowiedziałam, że Wojtek pracuje w fabryce okien. I że panie z miasta chętnie wezmą każdą ilość jagód. Wojtek załatwił mi robotę na najbliższe dwa tygodnie! A potem… A potem wdzięczne panie przychylnie spojrzały na moje podanie o pracę w fabryce. To Wojtek namówił mnie, bym je złożyła.
– Nie wiedziałam, że taki fajny z ciebie chłopak – powiedziałam, gdy siedzieliśmy w moim ogródku.
W ramach wdzięczności za pomoc często zapraszałam go na kawę.
– A ja zawsze wiedziałem, że fajna z ciebie dziewczyna – odpowiedział miękko. – Jak nazywają się te kwiatki? – Wskazał na dziką rabatkę.
– Onętki, kojarzą mi się z mamą…
– A mnie z tobą leżącą wśród nich na kocu. Żałuję, że wtedy nie miałem odwagi o ciebie walczyć. Może dziś byłbym szczęśliwy? – zamyślił się.
– Jeszcze wszystko przed tobą – pocieszyłam go, bo wiedziałam, jak doskwiera mu starokawalerstwo.
Tak. Wojtek się nie ożenił i nie miał dzieci. Nie miałam mu czego zazdrościć. Chyba że tej szansy na szczęście…
– Tak, ale do tego tanga trzeba dwojga – odezwał się znowu. – A czy ty…
– Kto wie, kto wie… – ubiegłam jego pytanie.
Cóż, i ja o tym myślałam. Wojtek był naprawdę w porządku. Zrobił się z niego dojrzały, ciepły facet. Taki, o jakim może marzyć kobieta, która już co nieco o życiu wie. I wie, że mogłaby z nim być szczęśliwa. A to szczęście tak kusi…