"Ja i mąż wszystkiego dorobiliśmy się sami. Doskonale pamiętam, co to znaczy biedować. Kiedy pewnego dnia zobaczyłam koło swojego sklepu zabiedzonego chłopaka, zrobiło mi się go żal. Postanowiłam mu pomóc… Niestety szybko sprawdziło się powiedzenie mojego męża, że jak się ma miękkie serce, to trzeba mieć twardy… charakter. " Gienia, 57 lat
Kiedy się pobieraliśmy z moim mężem, nie mieliśmy nic. Zaczynaliśmy od ciasnego wynajętego pokoiku i stoiska na placu. Teraz właśnie z dumą otwieraliśmy trzeci sklep na kolejnym osiedlu. Ale zanim to się stało, nieraz biedowaliśmy. Nigdy o tym nie zapomniałam i nie wbijam się w dumę tylko dlatego, że teraz stać mnie na to czy na tamto. Do bogaczy nam daleko i dobrze. Nie to było naszą ambicją. Mamy pracę i dajemy pracę. A i pomagamy, jeśli tylko możemy.
W drugim tygodniu działania sklepu na nowym osiedlu, zaczął się koło niego kręcić młody chłopak. Chudy taki, zabiedzony. Mógłby mieć i szesnaście lat, i może dwadzieścia. Widziałam, że nasz pracownik bacznie go obserwuje, ale chłopak nie robił niczego złego, oprócz tego, że źle wyglądał. Zwykle kupował chleb, jakiś ser do smarowania, z tych najtańszych, a jak pod koniec dnia obniżaliśmy ceny na warzywa czy owoce, wybierał sobie parę sztuk.
Po jakiś czasie przestaliśmy na niego zwracać uwagę. Jeśli nie kradnie i płaci, jest takim samym klientem jak inni. Zawsze tego uczyłam swoje dzieci i innych pracowników – każdy klient jest ważny. Czy robi zakupy za dziesięć złotych, czy za sto, ma być traktowany grzecznie i z szacunkiem.
Po jakimś miesiącu, gdy ludzie przyzwyczaili się do sklepu i zaczęli częściej przychodzić, chłopak zjawił się na zapleczu. A dokładnie zapukał do drzwi i czekał, aż ktoś mu otworzy. Akurat przeglądałam faktury, więc to ja usłyszałam pukanie. Myślałam, że to może jakiś dostawca i poszłam otworzyć.
Stał tak, w byle jakiej, chociaż czystej kurtce, i widać było, że jest mu zimno.
– Dzień dobry – przywitał się grzecznie. – Mam na imię Sebastian. Mieszkam tu, ale nie w tych nowych blokach, tylko tam, w tych domach…
Machnął ręką w nieokreślonym kierunku, ale domyśliłam się, że chodzi mu o kamienice, których parę zostało na obrzeżu osiedla. Rzeczywiście, w porównaniu ze świeżo odmalowanymi blokami nie wyglądały najlepiej. Na wielu balkonach widać było puste skrzynki i doniczki. Pewnie na wiosnę i w lecie dużo lepiej to się prezentowało.
– Rozumiem, a o co chodzi? – zapytałam.
– Nie byłoby jakiejś pracy dla mnie? – Spojrzał na mnie prosząco. – Mogę coś powynosić, posprzątać albo co tam pani każe…
Zadumałam się. Sklep miał kto posprzątać, ale ujęło mnie, że prosił o pracę, a nie o pieniądze.
– Słuchaj – powiedziałam – przyjdź jutro. Będą dostawy, a po nich zawsze jest bałagan na podwórku. Jak się sprawisz, to zobaczymy. Oczywiście za pracę ci zapłacę. To będzie taka próba, co ty na to?
– Dziękuję. Przyjdę. O której?
– Myślę, że na dziesiątą.
Miałam nadzieję, że się stawi. Bo w przeszłości różnie bywało. Raz przyszła do mnie dziewczyna, popłakała się, mówiła, że jest samotną mamą. A potem ani nie zjawiła się w pracy, ani nawet nie zadzwoniła. Nie lubię zostawiać niezałatwionych spraw, więc skontaktowałam się z nią i dowiedziałam się, że dostała lepszą ofertę. Dlatego staram się sprawdzić, czy ktoś jest słowny, czy mu zależy.
Sebastian zapukał do drzwi punktualnie o dziesiątej. Był cieplej ubrany. Dostał wytyczne i miotłę. Nie sprawdzałam go, miałam dość własnej pracy. O trzynastej znów usłyszałam pukanie do drzwi. Wyszłam na zewnątrz – było czysto.
– Bardzo dobrze – pochwaliłam go. – Wejdź.
Stanął w korytarzu, a ja poszłam po pieniądze.
– Proszę, zarobiłeś. – Podałam mu banknoty. Miał zimne ręce i widać było, że nie czuje się najlepiej.
– Może napijesz się gorącej herbaty? – zaproponowałam. – Możesz też zjeść drożdżówkę.
Pochłonął bułkę i wypił herbatę błyskawicznie. Żal mi się go zrobiło. Czemu był aż tak głodny? Może nawet nie zjadł śniadania? Zachęciłam go do rozmowy. Szybko wyciągnęłam z niego całą historię.
Nie pracuje, skończył szkołę. Mieszka z matką, rodzeństwem i ojczymem. Czemu nie pracuje? W wakacje po szkole wracali z kolegą z imprezy i mieli wypadek.
– No… ten kolega trochę był nietrzeźwy – przyznał Sebastian niechętnie. – Teraz wiem, że powinienem do autobusu pójść i z nim do auta nie wsiadać. No, ale tak się porobiło.
Od tej pory często mnie głowa boli i nie mogę do pracy iść. Matce pomagam. No i ojczymowi…
– A ojczym jest dla was dobry?
– Dla innych dzieci tak, ale mnie często wyzywa, że mu chleb jem. To się staram jakoś sam wyżywić, to tu, to tam, zawsze parę groszy na to jedzenie się zarobi…
– A ten kolega? Co się z nim stało?
– Poszedł siedzieć za wypadek – odparł chłopak.
„No tak. Tak się kończy głupota młodości”, pomyślałam. Podałam Sebastianowi jeszcze jedną drożdżówkę.
– Jeśli chcesz, możesz dostać u nas umowę zlecenie na sprzątanie podwórka. Trzy razy w tygodniu po dwie godziny. Stawka uczciwa – podałam mu kwotę. – To co? Pasuje ci?
Gdy powiedziałam o tym mężowi, pokiwał głową.
– Oj, Gienia, Gienia, ty to zawsze musisz kogoś ratować.
– To nie ratunek, za darmo nie pracuje. On coś daje i ja daję. I podwórko po dostawach będzie czyste.
– Żebyś się tylko nie zawiodła.
Liczyłam na to, że za dwa dni Sebastian wróci z wypełnionymi papierami, ale przyszedł z niczym.
– Przepraszam, głowy do tego nie miałem. Akurat młodsze siostry się pochorowały. Za dużo w domu hałasu i zamieszania. Ale ja mogę pracować dzisiaj! – zaoferował się od razu.
Westchnęłam.
– Chciałabym, żeby to wszystko było legalne, rozumiesz? Jeszcze dzisiaj wyjątkowo. Ale w sobotę masz przyjść przygotowany…
Koło dziesiątej w sobotę ktoś mocno załomotał w drzwi. Poszłam otworzyć. Stała za nimi kobieta. Mogła mieć ze trzydzieści pięć, może czterdzieści lat.
– Przyszłam w sprawie Sebastiana…
– Słucham? – Zrobiło mi się jakoś nieprzyjemnie.
– Niech pani mu nie daje pieniędzy!
– Kim pani jest? – zdenerwowałam się.
– Jego siostrą? A co on pani naopowiadał?
– A pani matka? Ojczym?
Dziewczyna zaśmiała się pogardliwie.
– Bujną ma wyobraźnię mój brat. No, ale to mnie nie dziwi. Nasi rodzice żyją oboje i mieszkają z dwieście kilometrów stąd.
– Słucham? A wypadek?
– Jaki wypadek? Pewnie coś pani nazmyślał. W tym to jest dobry. Sebastian ma problemy. Na automatach gra. Przez to zawalił szkołę. Już matka z ojcem nie mieli do niego siły. Wysłali go do mnie, żeby się ogarnął. Ma pokój, jedzenie i chodzi do szkoły dla pracujących. Robotę mu załatwiliśmy, żeby było wszystko pod kontrolą. Ale ostatnio mój chłopak go już dwa razy przyłapał na automatach. Jak widać kasę sobie potrafi na to zorganizować. Niech mu pani nie daje żadnych pieniędzy. Bo nigdy nie zrozumie, co robi źle.
– Nie wiedziałam… – odparłam na to.
– Ja pani nie winię. Ale teraz pani wie.
– Czy on tu jeszcze przyjdzie? – zapytałam.
– Nie sądzę, już wie, że jest spalony.
Jak się okazało, Sebastian wiedział to bardzo dobrze. Kilkakrotnie widziałam go na osiedlu, ale za każdym razem udawał, że mnie nie zna, i szybko znikał. Cóż, sprawdziło się powiedzenie mojego męża, że jak się ma dobre serce, to trzeba mieć twardy… charakter. Mogę mieć tylko nadzieję, że sposób siostry zadziała i Sebastian wróci na dobrą drogę. Bo mam wrażenie, że to nie jest zły chłopak, tylko pogubiony…