"Kiedy mąż odszedł ode mnie pierwszy raz, mówił, że potrzebuje przestrzeni, czasu na przemyślenia, na swój rozwój. Rozpaczałam, bo ja potrzebowałam tak niewiele – tylko jego miłości. Za drugim razem było łatwiej, bo czułam, że Jurek znów do mnie wróci. Ale gdy odszedł trzeci raz, wiedziałam, że tym razem chodzi o coś więcej, niż potrzeba przemyśleń, że jestem już na straconej pozycji..." Jagoda, 43 lata
Byliśmy razem od czasów szkolnych. Razem chodziliśmy do LO, razem na studia do Gdańska. Ja na administrację, Jerzy na architekturę. Po obronie zdecydowaliśmy się wrócić do rodzinnego miasta. Tam, dzięki wstawiennictwu rodziców, dostałam pracę w urzędzie miejskim. Jurek także zahaczył się w jednym z wydziałów.
– No to się ustabilizowaliśmy – zacierał ręce z zadowolenia.
– Pracowo – podkreśliłam. – Bo jeśli chodzi o życie prywatne…
– Myślisz, że czas na ślub? – zdziwił się.
– A na co mamy czekać? Głupio się czułam, inicjując takie rozmowy, ale znaliśmy się tyle lat! Mogłam sobie pozwolić na szczerość.
Po hucznym weselu zamieszkaliśmy w mieszkaniu po mojej babci. Jak wygląda życie w małym mieście? Zwyczajnie. Praca, dom, obiady u rodziców, spotkania ze znajomymi. Można powiedzieć: stabilizacja. Ja nie narzekałam, Jurek wręcz przeciwnie. Coraz częściej był markotny, przybity.
– Trzeba było zostać w Gdańsku… – wyrwało mu się którejś niedzieli. Spacerowaliśmy właśnie po naszym maleńkim ryneczku… – A co byśmy tam robili? – prychnęłam.
– O, na pewno więcej rzeczy niż tutaj! – zatoczył ręką koło. Wiele razy zastanawiałam się, jak ożywić męża. Wyrwać go z tej melancholii. Odpowiedź była prosta.
– Chcę mieć dziecko – oznajmiłam. Jerzy się spłoszył.
– Hmm… chyba nie jestem gotowy – nie patrzył mi w oczy.
– Może wrócimy do tej rozmowy za jakiś czas?
– Nie chcę czekać – byłam stanowcza.
– Nie nadaję się na ojca – wystękał Jurek.
– Jestem za młody!
– Niedługo skończysz 30 lat! – zdenerwowałam się. – Jaki, cholera, za młody?!
– Wiesz, dawno chciałem z tobą o czymś porozmawiać. Uważam, że powinniśmy zrobić sobie przerwę – westchnął Jurek.
– Muszę dojrzeć do pewnych decyzji…
– Jaką przerwę? – nie dowierzałam.
– Wyprowadzę się. Na trochę – zaznaczył. – Do kumpla ze studiów. Do Gdańska. Wiesz, w dużym mieście będę miał więcej przestrzeni… Rozmawiałem już w pracy, dadzą mi dług urlop… „Boże, on już wszystko sobie zaplanował!”, dotarło do mnie.
– Wynoś się! – krzyknęłam. – Nie chcę cię widzieć na oczy! – odwróciłam się. Słyszałam, jak mąż się pakował i wciąż nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę.
Całymi dniami płakałam. „Koniec! Nie będę marnowała życia dla takiego gówniarza”, myślałam o Jurku. Tymczasem parę tygodni po wyprowadzce zaczęłam się źle czuć. Wszystko wskazywało na to, że jestem w ciąży! Pobiegłam po test. Zobaczyłam dwie kreski. Nie wiedziałam: cieszyć się czy płakać. Zadzwoniłam do Jurka… Wrócił jeszcze tego samego dnia. Z kwiatami.
– Przepraszam, kochanie, przepraszam – powtarzał. A potem wszystko było tak, jak sobie wymarzyłam. Urodziła się Gabrysia, a Jerzy oszalał na jej punkcie. Już nie marudził, że wiedziemy nudne życie… Bo całym jego światem stała się córka. Jurek nabrał wiary w siebie, założył firmę. Interesy szły mu świetnie.
Wydawało się, że już zawsze będzie dobrze, ale po kilku latach zobaczyłam w oczach męża tę samą pustkę, co kiedyś. Przeraziło mnie to. Bo podejrzewałam, czym się może skończyć.
– Postanowiłem się wyprowadzić – usłyszałam. – Wiesz, kiedy świętowaliśmy naszą 10 rocznicę ślubu, przeanalizowałem sobie nasze życie. Co w nim osiągnąłem? Czy jestem szczęśliwy…
– I? Do jakich wniosków doszedłeś?
– Muszę wyjechać. Na jakiś czas. Odetchnąć. Myślałem o Indiach… Tam odnajdę siebie…
Dlaczego pozwoliłam mu na tę podróż? Był przemęczony, może rzeczywiście potrzebował oddechu? Wyjechał. Ale nie było go… niemal rok. Owszem, przez ten czas kontaktował się z nami. Dzwonił do córki, raportował, co się z nim dzieje. Przez pierwsze miesiące odchodziłam od zmysłów, ale potem przyzwyczaiłam się do jego nieobecności. Dlatego kiedy w końcu zobaczyłam go w drzwiach domu, z walizką, po prostu się zdziwiłam.
– Wróciłeś… – skwitowałam. A on porwał mnie w ramiona, jakby nie dzieliły nas te wszystkie miesiące! Potem – odgrzewając obiad – przyglądałam mu się. Zmienił się. Wyszczuplał. Rysy twarzy się wyostrzyły. I ten bijący od niego spokój! Jakby mój mąż… wydoroślał.
Kobieta już po czterdziestce ma w sobie nieograniczone pokłady cierpliwości. I wyrozumiałości, dlatego dałam mu szansę. Kiedy po roku Jerzy kupił sobie motor, ucieszyłam się. „Może to bardziej przyziemny sposób odreagowywania kryzysu wieku średniego?”, łudziłam się. Lecz motocykl okazał się tylko wierzchołkiem góry lodowej. Na jednym ze zlotów poznał Ewelinę. Widziałam ją na zdjęciach…
– Piękna kobieta – powiedziałam nawet na widok atrakcyjnej trzydziestolatki.
– Piękna i szalona – zaśmiał się Jerzy.
Nie dociekałam, co miał na myśli. Bo co dojrzałą kobietę obchodzą szaleństwa jakiejś siksy? Wystarczyło mi, że muszę tolerować wyprawy Jurka ze znajomymi. Bieszczady na motorach? Proszę bardzo, tylko niech szybko stamtąd wróci! Myślałam, że motocyklowe fanaberie to jedyna rzecz, jaką muszę teraz znosić.
– Otwieramy hurtownię w Toruniu – pochwalił mi się tymczasem Jerzy pewnego wieczora.
– Świetnie, gratuluję – uśmiechnęłam się. – A co to znaczy dla nas? Będziesz miał więcej obowiązków?
– Będę musiał się przenieść do Torunia… – wyjaśnił lekko.
– Jak to? – zdębiałam.
– Wynajmę tam mieszkanie, a do domu będę wracał w weekendy…
– Znowu mnie zostawiasz?!
– Jakie: znowu? – jęknął. – Znowu to ty histeryzujesz! Na rodzinę chcę zarobić!
– Dobrze nam się wiedzie! Bardzo dobrze! – zaprotestowałam. – Ja nie potrzebuję niczego więcej.
– Ty nie – nie spuszczał ze mnie wzroku. – Ale ja chcę się rozwijać! Muszę! Nie mogę stać w miejscu!
– Może najwyższa pora gdzieś zapuścić korzenie? – spytałam zgryźliwie. – Wykazać się dorosłością?
– Będę miał na to czas. Na emeryturze. Na razie mi do niej daleko – prychnął.
Nie umiałam przemówić mu do rozsądku. Ale na początku naprawdę myślałam, że chodzi wyłącznie o pracę… Dopiero kiedy Jerzy nie wrócił na drugi weekend z rzędu, coś mnie tknęło. Zadzwoniłam do naszej wspólnej koleżanki. Pomagała mu rozkręcić tę hurtownię.
– Iza, co się dzieje? Ale powiedz szczerze… Czy on tam kogoś ma? – walnęłam prosto z mostu.
– Tak – przyznała.
– Kim ona jest? – zaschło mi w gardle.
– Poznali się na zlocie harleyowców… Jest dużo młodsza. Pochodzi z Torunia. Przypomniałam sobie śliczną brunetkę ze zdjęcia. I zachwyt w głosie Jerzego, kiedy mówił o niej „szalona”. Tym razem nie płakałam. Może dlatego, że to nie była kwestia „potrzeby czasu”, podróży czy dojrzewania. Ale zdrady. „On nigdy nie wydorośleje”, zrozumiałam. „Mogę się oszukiwać i czekać bez końca. Nic z tego nie będę miała. Nic. A przecież potrzebuję tak niewiele. Po prostu miłości” I zrobiłam to, co powinnam zrobić wiele lat temu. Poszłam do prawnika. Przygotować pozew rozwodowy…