"Kochałam męża i uważałam, że tworzymy idealną parę. Myliłam się. Przed porodem zrobiłam badanie, które dobitnie pokazało, że nasz związek nie był taki, jak mi się wydawało. Dowiedziałam się, że jestem nosicielką HIV. Tylko kto kogo zaraził?" Izabela, 32 lata
Ta straszna wiadomość dotarła do mnie, gdy byłam w ciąży. Chciałam rodzić w wodzie, bo dowiedziałam się, że tak mniej boli. Pojechałam do szpitala, żeby dowiedzieć się na miejscu, a nie z internetu, jak wygląda taki poród i czy muszę się do niego jakoś specjalnie przygotować. Położna wręczyła mi ulotkę i poleciła szkołę rodzenia.
– Tu ma pani dokładnie napisane, jakie trzeba zrobić badania. Niestety, trochę tego jest – uśmiechnęła się przepraszająco. Zdziwiłam się, że mam sobie zrobić badania na nosicielstwo wirusa HIV. Nawet mój ginekolog był tym zdumiony.
– W Polsce zarazić się HIV nie jest tak łatwo. No, ale jak każą, niech pani robi – dodał, podając mi adres przychodni.
Kilka dni później poszłam odebrać wynik. Pozytywny. W pierwszej chwili ucieszyłam się, bo myślałam, że wszystko jest dobrze. Ale wtedy dotarło do mnie, co to naprawdę znaczy. Byłam zarażona! Wyszłam na korytarz, z trudem łapiąc oddech. Mój Boże, nie sposób opisać, co czuje człowiek, kiedy dowiaduje się, że jest nosicielem... Po chwili dotarło do mnie, że to musiała być pomyłka. Paskudna wpadka źle opłacanego personelu. Poprosiłam o powtórzenie badania.
– Jak pani chce. W końcu prawie wszyscy powtarzają – powiedziała mi pielęgniarka. Z poczekalni zabrałam ulotki na temat AIDS i HIV. Postanowiłam nic nie mówić Krzyśkowi. W głowie miałam mętlik. „Załóżmy, że to prawda. Że jestem nosicielką. Moje dziecko jest zarażone. Zaraziłam męża. Ale skąd to świństwo? Przecież jesteśmy ze sobą trzy lata, nie jesteśmy narkomanami, jesteśmy sobie wierni... Wierni?
A przecież... rok po ślubie... Miałam kochanka, zdradzałam męża. Ale przecież Arek... był zdrowy. Był? A skąd to niby wiem? Pokazywał mi jakieś zaświadczenie? Do ciężkiej cholery, a ja jeszcze kwadrans wcześniej dałabym sobie uciąć rękę, że jestem zdrowa. Jak inaczej mogłam się zarazić? Nie przetaczano mi krwi, nie leżałam w szpitalu, nawet nie znieczulał mnie żaden dentysta, choć przecież tak zarazić się nie można. Więc? Arek!” Boże, świat zawalił mi się w jednej minucie. Musiałam usiąść. Pomyśleć spokojnie. „A jeśli to Krzysiek? Przecież mąż też mógł mnie zarazić”, zastanawiałam się. Tylko jakoś nie mogłam sobie wyobrazić, że mój poczciwy, spokojny Krzyś podrywa jakąś kobietę, a potem idzie z nią do łóżka. „Nie. Niemożliwe. Każdy inny, ale nie on”, powtarzałam sobie. Potem pomyślałam o Arku. „Muszę jak najszybciej go odnaleźć, porozmawiać z nim, zapytać, dowiedzieć się... Niech się przebada, niech mi coś powie, wyjaśni...”, myślałam.
Już nie cieszyłam się z macierzyństwa. Patrzyłam na swój brzuch i wiedziałam, że mieszka w nim człowiek, który nie ma szans na normalne życie. „Ile lat będzie żyło moje dziecko? Ile lat będziemy razem, zanim zachoruję na AIDS, bo to przecież tylko kwestia czasu?”, zastanawiałam się. Nie sposób opisać tych wszystkich uczuć, które mną wtedy targały. Ciągle myślałam, że najlepszym wyjściem będzie popełnić samobójstwo. „Skoczę z mostu, z wieżowca, nałykam się tabletek. Nie będę musiała odbierać wyników, które tylko potwierdzą, że mam HIV, nie będę musiała stanąć twarzą w twarz z Krzyśkiem i powiedzieć mu, że zdradziłam go, a potem zaraziłam wirusem... Jego i nasze dziecko. Boże, Boże, gdybym tylko mogła cofnąć czas”. Z trudem znalazłam numer do Arka. Telefon prawie wypadł mi z ręki, kiedy wystukiwałam cyfry. „Co ja mam mu, do cholery, powiedzieć? «Cześć, tu Iza, dawno się nie widzieliśmy, mam nadzieję, że mnie pamiętasz. Co u mnie? W sumie nic nowego, mam HIV i dlatego dzwonię. Idź się przebadaj, bo myślę, że zaraziłam się od ciebie». Tak mu miałam powiedzieć? Boże, to przecież jakieś szaleństwo...” Nie odbierał. Dzwoniłam jeszcze kilka razy. Telefon milczał.
Na miękkich nogach wróciłam do domu. Mąż był jeszcze w pracy. „Tylko spokojnie. Muszę się jakoś zebrać do kupy... Dopóki nie upewnię się, czy to prawda, będę trzymała język za zębami...”, tak sobie powtarzałam, kręcąc się po mieszkaniu jak obłąkana. Nie mogłam siedzieć, leżeć, jeść. Tylko chodzenie jakoś mnie uspokajało. Głaskałam się po odstającym brzuchu i czułam wstyd. Umierałam ze strachu. Myślałam o Arku. Co ja właściwie o nim wiedziałam? Był szalenie przystojny, poznałam go w knajpie. Jego uroda wzbudzała powszechny podziw, trącałyśmy się z Beatą łokciami, kiedy wszedł do pubu. Poprosił mnie do tańca i tak się jakoś zaczęło. Nie chciałam zdradzać Krzyśka, ale ten facet tak strasznie mnie kręcił... Wiedział, czego potrzebuje kobieta. Sypał komplementami jak z rękawa. Zapraszał na kolacje przy świecach, patrzył głęboko w oczy. A jak tak patrzył, robiło mi się gorąco. Przespałam się z nim kilka razy, lecz w końcu przyszło opamiętanie. Kochałam Krzysztofa. Chciałam mieć z nim dzieci. Powiedziałam Arkowi, że więcej się z nim nie spotkam. Nie był zdziwiony. Kiedy teraz o tym myślę, wiem, że musiał mieć kobiet na pęczki. Jedna mniej. Co za różnica? „Dlaczego nawet nie przyszło mi do głowy, że powinniśmy używać prezerwatyw, skoro tyle się o tym mówi? Przecież nie jestem kretynką, wiem, jak się zabezpieczać przed AIDS. Dlaczego wydawało mi się, że na to chorują tylko geje i narkomani?”, rozpłakałam się. „Boże, czemu ja? Za co taka kara? Wiem, że zrobiłam źle, już tyle razy w myślach przepraszałam Krzyśka. Tak bardzo się wstydziłam tej zdrady. A teraz to. Pamiątka na całe życie...”
Zachrobotał klucz w zamku. Krzysiek.
– Co się stało, kochanie? Coś z małym? – mocno mnie przytulił. – Czemu płaczesz?
– Wszystko w porządku, chyba mam jakąś ciążową depresję – wysiliłam się na uśmiech. – Nie przejmuj się mną...
– Już się przestraszyłem – powiedział.
Rozpłakałam się jeszcze bardziej. Uświadomiłam sobie, że Krzysiek jest na pewno zarażony. Teraz, kiedy przeczytałam, jakie są objawy zakażenia wirusem, wiedziałam, że ma HIV. Kaszlał, choć nie palił, miał zmiany na skórze, które nie chciały się leczyć, czasem skarżył się na biegunki i ciągle był zmęczony. Nawet lekarze, do których chodził, uważali, że to skutki przepracowania. Po kilku dniach udawania, że mój stan psychiczny wywołany jest ciążą i szalejącymi hormonami, odebrałam wynik. Pozytywny. Prosto z przychodni pojechałam do Arka. Wciąż nie odbierał telefonów. Drzwi były zamknięte. Zapukałam do sąsiadów. Otworzyła jakaś kobieta. Zapytałam ją o Arka.
– Dawno już tu nie mieszka. Chyba wyjechał za granicę, ale nie wiem na pewno... Przykro mi, nie mogę pomóc – uśmiechnęła się. – Dobrze się pani czuje? Usiadłam na schodach. Nie mogłam się ruszyć. „Co ja miałam teraz zrobić? Zabić się”, pomyślałam, bo tylko to przychodziło mi do głowy. Zrobiłabym tak, ale przecież nosiłam w sobie nowe życie. Maleńkiego człowieka, który, jak mi powiedziano w szpitalu, miał szanse urodzić się zdrowy.
Musiałam temu wszystkiemu stawić czoło. Porozmawiać z mężem. Powiedzieć mu o zdradzie... Wrócił wieczorem, jak zwykle zmęczony. Podałam mu zupę, drugie danie. Pomyślałam, że to nasz ostatni wspólny obiad, zanim dowie się, że...
– Kochanie, musimy poważnie porozmawiać – w gardle mi zaschło.
– Mam HIV – wyrzuciłam to z siebie jedym tchem, a potem zamarłam, czekając na jego reakcję.
– Iza... Powiedz, że to nieprawda – szeptał.
– Mam HIV – powtórzyłam wreszcie drżącym głosem. – My mamy... Rozumiesz?
Ukrył twarz w dłoniach.
– Boże, co ja zrobiłem? – zaczął szlochać. – Co ja najlepszego zrobiłem?! Nie rozumiałam, o co mu chodzi. To przecież ja go zdradziłam, ja jestem za wszystko odpowiedzialna. Nie on.
– To moja wina... – płakał. – Chryste! Jak mogłem?! Zaraziłem cię... Wybacz...
– Co ty mówisz?! – zapytałam wreszcie. – Pamiętasz, jak pojechałem na delegację jakiś rok temu? – nie patrzył na mnie, wzrok wbijał w podłogę. – Poszliśmy z chłopakami popić... I była tam taka jedna, królowa parkietu... Nie wiem sam, jak wylądowałem z nią w łóżku, niewiele pamiętam... Rano się przeraziłem, że obok mnie leży jakaś dziwka... Pomyślałem wtedy, że mogła być chora i mnie zarazić... Nawet chciałem zrobić badania, ale w końcu o tym zapomniałem... Teraz jestem pewien, że musiała być chora! Nazajutrz, w tej samej knajpie, barman mówił, że ona idzie do łóżka z każdym... Boże, Iza... Zabij mnie! Boże, Boże...
Byłam wściekła, że mój mąż, za którego wierność dałabym sobie uciąć rękę, zdradził mnie i to z prostytutką! Ale czy ja byłam lepsza? Czy miałam prawo robić mu awantury, skoro sama zachowałam się tak samo? Dziwka czy Arek, na jedno wychodzi. Byliśmy siebie warci. Nie powiedziałam mu o mojej zdradzie. Nie byłam pewna, czy Krzysiek zniósłby kolejny cios. Wiem, jestem świnią, nie miałam odwagi przyznać się do błędu. Wygodniej i łatwiej było mi wierzyć, że to on jest winny, nie ja.
Rozpoczęliśmy leczenie. Nie chcę pisać o tym, co spotyka pacjentów, którzy przyznają się do nosicielstwa. Większość lekarzy traktowała nas jak trędowatych, na każdym kroku dotykały nas dziesiątki upokorzeń. A przecież na nie nie zasłużyliśmy, bo w końcu, czy mało ludzi się zdradza? Tyle tylko, że nie każdego spotyka za to taka kara...
Kilka miesięcy później urodził się Wojtuś. Silny i zdrowy. Odetchnęliśmy z ulgą. Lekarze twierdzą, że jeśli tylko będziemy się leczyć, mamy realną szansę doczekać chwili, kiedy nasz synek dorośnie, a nawet kiedy jego dzieci dorosną. Nie każdy nosiciel HIV choruje na AIDS, ale leki trzeba brać do końca życia.
Postanowiliśmy nadal być razem – wybaczyłam Krzyśkowi. Wiem, że gdybym sama nie zdradziła, przyszłoby mi to znacznie trudniej. A przecież nie wiem, kto kogo zaraził. I nigdy się nie dowiem. Może tak jest lepiej? W końcu oboje zdradziliśmy i oboje jesteśmy współodpowiedzialni za widmo choroby, które wisi teraz nad naszymi głowami.