"Kiedy patrzę w przeszłość, żałuję, że postawiłam na niewłaściwego mężczyznę. Mogłam być z Marcelem, który mnie kochał, a postanowiłam zdobyć swojego szefa, który mnie zafascynował. Nie wiem, czy byłam w nim zakochana, czy wyrachowana. Po prostu uwierzyłam, że to szansa na spełnienie moich marzeń. Ale ta historia nie ma happy endu…" Andżelika, 35 lat
Dorastałam w małej biednej wsi. Większość mężczyzn spędzała całe dnie pod sklepem, pijąc piwo, tanie wino i dyskutując, nierzadko przy pomocy pięści. Rodziny żyły z emerytur swoich dziadków. Sama z domu rodzinnego pamiętam tylko biedę i kłótnie pijanych rodziców.
Marzyłam, żeby kiedyś wydostać się z tego środowiska, skończyć szkołę, studia, mieć normalną pracę, dużo pieniędzy i szacunek ludzi. Wiedziałam jednak, że szanse na spełnienie tego marzenia są minimalne. Chyba że poznałabym bogatego faceta i wyszła za niego za mąż, ale gdzie miałabym go poznać na wsi? To były marzenia nierealne, ale postanowiłam, że studia jednak skończę i powalczę o swoją przyszłość. Zamierzałam znaleźć jakąkolwiek pracę w mieście. Mogłabym nawet sprzątać biura lub mieszkania, byle tylko zarobić na naukę. Tymczasem w maturalnej klasie los się do mnie uśmiechnął...
– Andżelika – zwrócił się do mnie ojciec. – W sklepie słyszałem, że jakiś miastowy uczony kupił tę starą chałupę nad rzeką i szuka kogoś, żeby mu posprzątał i ugotował, może byś tam poszła?
Za to jedno w życiu jestem ojcu wdzięczna, że przekazał mi tę informację.
„Miastowy” miał na imię Marcel, był pracownikiem naukowym w instytucie biologii jednego z prestiżowych uniwersytetów. Kupił nieduży dom w naszej wsi, aby tam spędzać wolny czas i obserwować przyrodę. Był kawalerem, dlatego potrzebował pomocy domowej.
Przyjął mnie od razu. Pamiętam, jak patrzył z zachwytem na swój wysprzątany dom, jak zajadał z apetytem zupę i domowe ciasto, które upiekłam już pierwszego dnia pracy. Czułam, że to jest dla mnie szansa na zarobienie pieniędzy w uczciwy sposób, więc się starałam. Dla niego zbierałam z gazet przepisy kulinarne i uczyłam się dobrze gotować, bo u nas w domu jedliśmy skromnie.
Z czasem poznaliśmy się z Marcelem lepiej i polubiliśmy. Rozmawialiśmy przy kawie o różnych sprawach, zwierzałam mu się ze swoich problemów.
– Jesteś uparta, ambitna i pracowita, poradzisz sobie – przekonywał mnie.
Gdy był w swoim mieście, nie mogłam się doczekać, kiedy przyjedzie na wieś. Nasze spotkania były dla mnie odskocznią od szarej rzeczywistości, a sam Marcel szansą na spełnienie marzeń o życiu w dostatku i normalnym otoczeniu.
Nie byłam w Marcelu zakochana, nic z tych rzeczy. Bałam się miłości. Jedyny wzorzec małżeństwa, jaki miałam, to byli moi wiecznie pijani, kłócący się rodzice. Obawiałam się, że mnie też to czeka. Dlatego wolałam w ogóle nie kochać. Ale Marcela naprawdę lubiłam i w tamtym czasie był najbliższą mi osobą. To on namówił mnie, bym zdawała na studia dzienne, obiecał, że gdy się dostanę, to mi pomoże. Bezinteresownie. Wierzyłam mu. Dlatego gdy dowiedziałam się, że zostałam przyjęta na ekonomię, nie wahałam się. Od razu poszłam do Marcela i przedstawiłam mu swoją ofertę.
– Chciałabym wynająć pokój w twoim miejskim mieszkaniu. W zamian będę dla ciebie sprzątać i gotować, nie mam kasy, żeby ci zapłacić za mieszkanie. Na życie jakoś sobie dorobię – powiedziałam jednym tchem i z przejęciem czekałam na jego odpowiedź.
– Pakuj się i jedziemy – usłyszałam. I podskoczyłam z radości. Byłam szczęśliwa. Otwierało się przede mną nowe życie, spełniały marzenia.
Miałam wiele obowiązków, ale byłam przyzwyczajona do harówki. Wstawałam o czwartej rano i szłam do pracy (sprzątałam w biurowcach), o dziewiątej biegłam na uczelnię, a po zajęciach prałam, gotowałam, porządkowałam. Uczyłam się wieczorami. Czasem, gdy miałam mniej zajęć, popołudnia spędzałam z Marcelem. Rozmawialiśmy, żartowaliśmy, wychodziliśmy na spacer albo do kina. To on pomógł mi znaleźć praktyki zawodowe w urzędzie miasta. Lubiłam go coraz bardziej. Nikt wcześniej nie był dla mnie taki dobry. Dzięki niemu zapomniałam o przykrym dzieciństwie w rodzinnym domu i spełniałam marzenia o lepszej przyszłości. On też patrzył na mnie z czułością.
To ja pierwsza go pocałowałam. Pojechaliśmy na wycieczkę nad jezioro. Było fajnie, wokoło mnóstwo zakochanych par. Poczułam, że pragnę przytulić się do Marcela, poczuć dotyk męskich dłoni. Tamtej nocy kochaliśmy się pierwszy raz i było cudownie. Od tej pory zostaliśmy parą. Miałam do Marcela dużo sympatii, ale nie darzyłam go głębszym uczuciem. Po prostu byłam mu wdzięczna za pomoc i troskę.
W czasie praktyk poznałam Jana, znanego lokalnego biznesmena. Dorabiałam u niego w wakacje. Obiecał, że po skończeniu studiów dostanę etat w jego firmie. Janek był przystojny, zaradny i szarmancki wobec kobiet. Zakochałam się w nim. A może tylko widziałam szansę na wygodne i dostatnie życie? Nie wiem, ale to uczucie mnie zaślepiło. Postanowiłam, że doprowadzę do tego, aby rozwiódł się ze swoją żoną i ożenił ze mną. Tak właśnie zamierzałam zrobić. Wiedziałam, że Marcel mnie kocha. Powtarzał mi to wiele razy. Ale Janek był młodszy, bardziej interesujący, no i więcej zarabiał. W końcu go uwiodłam.
W dniu obrony mojego licencjatu Marcel zaprosił mnie na kolację i wręczył pierścionek zaręczynowy. Był przekonany, że się zgodzę.
– Przepraszam, ale ja nie mogę – powiedziałam, choć było mi go żal. – Nie kocham cię – dodałam, a potem szczerze opowiedziałam mu o Janku. Tak skończyła się nasza znajomość....
Wyprowadziłam się od Marcela, bo Jan kupił dla nas mieszkanie. Rozwiódł się z pierwszą żoną i ożenił ze mną. Zaczęłam pracować w jednej z jego firm, choć on zapewniał mnie, że sam potrafi mnie utrzymać.
– Nie, kochany, ja muszę pracować, rozwijać się zawodowo – powiedziałam. Nie oszczędzałam i to był mój błąd. Jan utrzymywał dom. Ja swoje pieniądze z pensji przeznaczałam na zakupy. Dbałam o ładny wygląd, chciałam się podobać mężowi. Nie mieliśmy dzieci, bo Janek nie chciał.
– Mam już dwoje i to wystarczy, mam dość wrzeszczących bachorów – postawił sprawę jasno. Było mi szkoda, bo chciałam zostać mamą, ale nie nalegałam, za dużo miałam do stracenia.
Nasze małżeństwo trwało trzy lata, gdy zauważyłam, że już nie jest tak jak na początku. Gdzieś zniknęła namiętność. Mąż coraz rzadziej bywał w domu. Pewnego dnia bez zapowiedzi weszłam do jego gabinetu i zamarłam. Janek uprawiał seks ze swoją sekretarką!
– No, skoro już się wydało, to nie ma sensu dłużej ciągnąc tej komedii – powiedział. – Co? Myślałaś, że będziesz jedyna? Pierwsza żona też tak myślała – drwił. – Ale co ja zrobię, że mam słabość do ładnych pracownic?
Jego cynizm mnie przytłoczył.
W ciągu kilku tygodni straciłam męża i zostałam bez niczego. Jan udowodnił w sądzie, że nasze mieszkanie i inne cenne rzeczy kupił sam jeszcze przed ślubem. Musiałam sobie jakoś poradzić. Znalazłam pracę na stanowisku księgowej. Nie jest źle, ale większość pensji wydaję na czynsz za wynajem mieszkania, opłaty i jedzenie. Nie wystarcza już mi na zakupy w drogich butikach. Przypominam sobie smak życia w niedostatku. Chociaż i dostatek nie przyniósł mi szczęścia. Bo w gruncie rzeczy, mając wszystko, wcale nie czułam się spełniona. Wiodłam życie bogate, ale puste.
Od tamtego czasu minęło ponad pięć lat, a ja jestem sama. Coraz częściej wracam myślami do czasu, kiedy byłam z Marcelem. On mnie kochał, myślę, że nigdy by mnie nie zdradził, nie zostawił. Żałuję, że go wtedy odtrąciłam. Może z czasem przyszłaby miłość. Marcel zawsze pragnął dzieci…
Przez moment, krótko po rozwodzie z Jankiem, wydawało mi się, że gdybym zadzwoniła do Marcela, przeprosiła, jeszcze moglibyśmy być razem. Ale szybko zrozumiałam, że nie mam prawa tego zrobić. Skrzywdziłam go. A wszystko przez to, że tak rozpaczliwie trzymałam się marzeń o życiu u boku bogatego męża. Uwierzyłam, że mogą się spełnić. Dziś już nie mam nawet złudzeń…