"Kiedy skończyłam dwadzieścia lat, zrozumiałam, że są dwa sposoby na to, aby być bogatym. Pierwszy – urodzić się w zamożnej rodzinie. Drugi – znaleźć sobie zamożnego męża. Pierwszy sposób odpadł, bo moi rodzice byli biedni, ale drugie rozwiązanie wydało mi się całkiem niegłupie. I tak zaczęłam poznawać facetów z pieniędzmi..." Marcelina, 25 lat
Dość miałam liczenia się z każdym groszem, a obserwując rodziców, doszłam do wniosku, że ciężka praca rzadko jest dobrze nagradzana. Postanowiłam rozpocząć poszukiwania. Wiedziałam, że czeka mnie niełatwe zadanie. Bo ja chciałam wyjść za mąż również z miłości. Idealny partner musiał być zatem bogaty, a przy tym przystojny, inteligentny, miły...
– Hmm... – kręciła głową Aśka, moja przyjaciółka, zakochana w pewnym sympatycznym, ale biednym chłopcu. – Sądzę, że masz niesamowicie wysokie wymagania...
– Eee, no nie przesadzaj. Po prostu wiem, czego chcę od życia. Zobaczysz, za rok, góra dwa stanę na ślubnym kobiercu, a potem wsiądę do mercedesa i pojadę do willi z basenem... – zażartowałam. – Tylko nie mam pojęcia, gdzie znaleźć taki ideał.
– Musisz seksownie się ubrać, pójść do jakiegoś modnego pubu lub kawiarni, usiąść przy stoliku i rozsyłać uwodzicielskie spojrzenia – poradziła mi Aśka. – Pomysł dobry. Ale sama nie pójdę nigdy w życiu. Idziesz ze mną – zadecydowałam.
Tak zrobiłyśmy. A właściwie zrobiliśmy, bo towarzyszył nam Jarek, chłopak Aśki. Przekonywałam ją, że będzie odstraszał potencjalnych kandydatów. Ale ona się uparła, że sobotnie i piątkowe wieczory zawsze spędzają razem. Kilka godzin przesiedzieliśmy w pubie, ale dopiero po północy do naszego stolika podszedł przystojny mężczyzna.
– Bardzo przepraszam, czy mogę na chwilkę? Wypiję tylko kawę i zmykam – stał z filiżanką w ręce.
– Prosimy – odparł Jarek.
– Dokąd się można spieszyć o pierwszej w nocy? – zainteresowała się Aśka.
– Jak to? Oczywiście do pracy – westchnął mężczyzna i się uśmiechnął.
– Co to za praca? – zdziwiłam się.
– Mam własną firmę – odparł. – Niestety, jak sam wszystkiego nie dopilnuję... – machnął ręką. – Nie jest lekko...
Tak poznałam Marcina. Zaczęliśmy się spotykać i przekonałam się, że właśnie takiego faceta szukałam. Sympatyczny, inteligentny i przystojny, do tego mający mnóstwo pieniędzy, luksusowy samochód i duże, gustowne mieszkanie. Był tylko jeden problem – jego firma. Marcin spędzał w pracy przynajmniej dwanaście godzin dziennie.
– Przyjadę po ciebie o dwudziestej – obiecywał, a kiedy się spotkaliśmy, dodawał: – Mamy godzinę. Na jutro muszę... – i tu dowiadywałam się, że musi dokończyć jakieś rozliczenie czy przejrzeć oferty. Ciągle mi się wydawało, że rozmawiając ze mną, zastanawia się nad tym, ile czasu właśnie zmarnował. Kiedyś zaproponowałam, żebyśmy wyjechali na kilka dni.
– Teraz?! – zapytał przerażony. – Niemożliwe. Moja firma...
Wytrzymałam z nim cztery miesiące.
– No i co? Szukamy następnego męża z posagiem? – Aśka wydawała się rozbawiona.
– Jasne. Byle nie w pubie... Postanowiłyśmy wybrać się do klubu. Poszłyśmy oczywiście w towarzystwie Jarka. Po godzinie przekonałam się, że klub to znakomity pomysł. Bo szybko jeden z mężczyzn przypadł mi do gustu. On chyba też zwrócił na mnie uwagę.
– Chętnie – odpowiedziałam, gdy zaproponował wypicie czegoś w barze. Patryk tak mnie zainteresował, że pozwoliłam odwieźć się do domu taksówką.
– Zadzwonię jutro wieczorem – oznajmił, kiedy wysiadałam przed blokiem. – Zabiorę cię na wytworną kolację.
I faktycznie, zadzwonił. Zrobiłam się na bóstwo. Przyjechał punktualnie pięknym volvo. Udaliśmy się do bardzo drogiej restauracji, do której Patryk wszedł, wymachując kluczykami od samochodu.
– Dzisiaj zaszalejemy – stwierdził. – Mam zamiar wydać kupę szmalu. Rzeczywiście zaszaleliśmy. Szkoda tylko, że mój towarzysz zajęty był głównie sobą. Szastał pieniędzmi, poniżał kelnerów, a mnie traktował jak atrakcyjną maskotkę.
– Przy mnie się wyrobisz, mała. Poznasz wielki świat – obiecywał wielkodusznie.
„Wyrabiałam się” cztery godziny. O jedenastej wyszłam do toalety i już nie wróciłam.
– Kolejny niewypał – żaliłam się Aśce. – Co jest z tymi facetami?
– Może zastosowałaś niewłaściwe kryterium? – odparła z przekąsem.
– Kryterium jest właściwe. Tylko miejsce wybrałyśmy nie najlepsze.
– To wymyśl lepsze – powiedziała.
– Już wymyśliłam. Ponieważ facet oprócz pieniędzy musi mieć także coś do powiedzenia, trzeba szukać tam, gdzie chodzą ludzie kulturalni i wykształceni. Na przykład – powiedziałam – na wernisażu.
Następnego dnia wkroczyłyśmy do galerii. Muszę przyznać, że chociaż wybrałam się tam z zamiarem poznania kogoś interesującego, szybko przestałam o tym myśleć. Wiszące na ścianach zdjęcia sprawiły, że zapomniałam o całym świecie.
– Widzę, że jest pani zafascynowana – usłyszałam nagle za plecami. Odwróciłam się i zobaczyłam eleganckiego, młodego mężczyznę.
– Te zdjęcia są fantastyczne! – Zwłaszcza to jest ciekawe – wskazał na jedną z fotografii. – Niezwykłe ujęcie. – Pan się na tym zna? – spytałam.
– Jak się pracuje w reklamie, to trzeba się na tym znać – uśmiechnął się. I w moim życiu pojawił się Wiktor.
– Jest niezwykły – uszczęśliwiona zwierzałam się Aśce. – Kulturalny, inteligentny, bogaty... – wymieniałam.
Po jakimś czasie przekonałam się, że Wiktor rzeczywiście byłby ideałem, gdyby nie jego... gospodarność.
– On jest skąpy! – poprawiała mnie przyjaciółka. I miała rację. Pierwszy raz zorientowałam się, że coś jest nie tak, kiedy zaprosił mnie na obiad do restauracji.
– Ile?! – wykrzyknął, gdy kelner przyniósł rachunek. – Proszę mi natychmiast podać kartę – zażądał. A kiedy kelner wręczył mu menu, wyjął kalkulator i zaczął liczyć. – Hmm... Zgadza się – stwierdził wcale nie speszony. – Ale zdzierstwo! Wyjął sto złotych i poczekał, aż kelner wyda mu... pięćdziesiąt groszy. Kiedy w kinie proponowałam, że zapłacę za siebie, przystawał na to z ochotą. Myślę, że jeszcze bardziej by się cieszył, gdybym płaciła również za niego. Nigdy nie przyniósł mi nawet kwiatka. Zerwałam z nim po trzech miesiącach. Bo cóż z tego, że miał mnóstwo pieniędzy, skoro nie było z nich żadnego pożytku. „Gatunek męski się degeneruje”, pomyślałam ze smutkiem.
Pewnego deszczowego dnia, chcąc poprawić sobie humor, poszłam kupić coś słodkiego. Zapłaciłam i wyszłam ze sklepu.
– Proszę poczekać – usłyszałam za sobą głos.
– To pani? – nieznajomy, młody mężczyzna trzymał w ręku mój portfel.
– Tak... – odpowiedziałam, spoglądając na niego z wdzięcznością. – Jestem panu winna kawę... Chętnie zgodził się na moją propozycję i... już po kilku spotkaniach byłam w nim zakochana bez pamięci, a po roku postanowiliśmy się pobrać.
Aśka spojrzała na mnie zaskoczona, gdy powiedziałam jej o planowanym ślubie.
– Nie sądziłam, że nauczyciel historii w szkole podstawowej jest dla ciebie dobrą partią – śmiała się. – Wiesz, co robisz?
– Przecież sama powtarzasz, że pieniądze nie są najważniejsze... – machnęłam ręką.
– Niby nie, ale na Hawaje to on cię chyba nie zabierze. Co najwyżej do Włoch... Tych pod Warszawą – dodała.
– Nie zgadłaś. Miodowy... tydzień spędzimy na Mazurach. Na Hawajach jest za gorąco. Poza tym zbieramy na Fiata Pandę. Myślę, że jak zaciśniemy trochę pasa, za dwa lata będziemy mieli własne auto – odparłam uszczęśliwiona i pobiegłam na spotkanie z Krzyśkiem.