"Leń i maruda – taki był Maciek. Dopóki żyłam tylko z nim, dawałam radę. Ale gdy przedstawił mi swoją rodzinkę, przeżyłam szok. Doszłam do wniosku, że nie chcę mieć nic wspólnego – ani z nimi, ani z nim!" Nina, 29 lat
Może w następny weekend pojechalibyśmy do mojej rodziny do Tomaszowa? – rzucił jakby od niechcenia Maciek. Siedzieliśmy przy sobotnim śniadaniu, mój partner patrzył na mnie z ponurą miną i grzebał łyżeczką w kubku. Ledwie się powstrzymałam, żeby nie zanucić starej piosenki: „A może byśmy tak, najmilszy, wpadli na dzień do Tomaszowa?”. On oczywiście spojrzałby po swojemu i po swojemu burknął: „Właśnie o tym mówię!”.
Nie mam pojęcia, gdzie on był, kiedy rozdawali ludziom poczucie humoru, ale myślę, że musiał być gdzieś daleko. Nie znał się na żartach i wszystko traktował z jednakową powagą: pęknięte sznurowadło i oblany egzamin. Natomiast bardzo chętnie wygłaszał wykłady na temat mojego wrodzonego braku rozsądku. Mylił się, biedak. Gdybym była aż tak nierozsądna, jak on uważał, nie wytrzymałabym z nim czterech lat. Przyplątał się do mnie jeszcze w czasie studiów i został, bardziej z przyzwyczajenia niż z miłości.
– Co ty widzisz w tym glusiu? – pytała moja przyjaciółka Anka. – Wymień bez zastanowienia choć jedną jego zaletę!
– Bez zastanowienia nie mogę – broniłam się. – Ale on ma zalety, jak każdy. O, choćby wierność! Nie ogląda się za innymi babkami, bo jest ze mną.
– Nie bądź śmieszna! – zgorszyła się Anka. – Przecież on nie ma szans nawet u ślepej Cyganki z bazaru.
Nie tylko Anka nie lubiła Maćka, inne koleżanki również go unikały. Był nudny, marudny, ale był. I to nieprawda, że nie miał zalet. On mi przypominał wysoki pień ściętego drzewa. Zawsze można się o taki pień oprzeć, choć on ani nie szumi, ani nie szeleści, tylko sobie stoi. Po romantycznej historii miłosnej, jaką przeżyłam na pierwszym roku, potrzebny mi był taki niewzruszony pień. I właśnie dlatego nie uważałam się za dziewczynę nierozsądną. Świadomie wybrałam stałość, nie bacząc na wady mojego partnera.
Wzmianka o weekendzie w Tomaszowie uzmysłowiła mi, że Maciek zdecydował się przedstawić mnie swoim rodzicom. – Jesteś pewien, że twoi staruszkowie chcą tej wizyty? – spytałam ostrożnie.
– Muszą cię kiedyś poznać, jeżeli zamierzamy się pobrać – bąknął Maciek.
– A zamierzamy? – zdziwiłam się.
– Ty jak coś palniesz, to nie wiadomo: śmiać się, czy płakać – obruszył się i wygłosił długi wykład na temat życia rodzinnego.
Maciek zarabiał, ale niemal wszystko wysyłał rodzicom. Żyliśmy z mojej pracy, a zwłaszcza z praktyki w prywatnym gabinecie stomatologicznym. Nigdy jednak nie czyniłam mu wyrzutów z powodu finansów. Byliśmy razem, on miał zobowiązania, których ja nie miałam, więc posyłał do Tomaszowa tyle, ile uważał za stosowne.
– Czy rodzina w ogóle się dla ciebie liczy? – spytał Maciek. – Czy ty wiesz, co to znaczy więź z matką i ojcem? Zdenerwowałam się, bo całkiem niepotrzebnie poruszył sprawy, które go nie dotyczyły. Moi rodzice rozwiedli się i pozakładali nowe rodziny. Nasze wzajemne kontakty były raczej koleżeńskie. Dzwoniliśmy do siebie, czasem ich odwiedzałam, czasem oni wpadali do mnie. Maciek natomiast bardzo lubił napuszone słowa o rodzinie, tyle że przez cztery lata wspólnego życia nie zdołałam poznać jego rodziców. Oni nie przyjeżdżali do Warszawy, my nie jeździliśmy do Tomaszowa. Nie miałam pojęcia, w jaki sposób mój chłopak podtrzymywał więzi rodzinne, o których rozprawiał z wielkim znawstwem.
– Dobrze, jeśli zechcesz, za tydzień pojedziemy – powiedziałam, zbierając ze stołu filiżanki.
Maciek przez cały tydzień przygotowywał się do wyjazdu. Wybierał prezenty, szykował swoją garderobę i dopytywał się, w czym ja zamierzam wystąpić.
– Goła na pewno nie pojadę, bo w naszym klimacie to zbyt ryzykowne – parsknęłam śmiechem, a on natychmiast z poważną miną i odcieniem wyższości w głosie pouczył mnie, że jadę do mieszczańskiego domu o starych tradycjach, z których nie wypada żartować. Obowiązkowo powinnam mieć na sobie żakiet i spódnicę, ani za długą, ani za krótką. Nie miałam pojęcia, że on w ogóle wie, co to jest spódnica. Jakoś wcześniej nigdy nie zauważał, w co się ubierałam.
Pojechaliśmy wreszcie do tej mieszczańskiej rodziny o starych tradycjach. Przedwojenna kamienica, drugie piętro, dwa pokoje z kuchnią, wszystko strasznie zagracone bibelotami, serwetkami i wazonikami. Takie ciasne pomieszczenia działają na mnie przygnębiająco. Uśmiechnęłam się jednak promiennie i wręczyłam matce Maćka – jak na mój gust zbyt ozdobny – olbrzymi bukiet kwiatów. Maciek wybrał go w kwiaciarni osobiście.
– A, to ty! – powiedziała mama Maćka i ponieważ musiała dopilnować ziemniaków, przestała się mną zajmować. Na odległość zaczęła mnie wypytywać, czy umiem ugotować ziemniaki i czym je kraszę. Nie chciałam wrzeszczeć, więc poszłam do kuchni.
– Po twoich rękach nie widać, żebyś lubiła gotować – powiedziała.
– Jestem stomatologiem, nie kucharką – odpowiedziałam pogodnie.
– Phi! Nie mam dobrego zdania o dentystach. Zniszczyli mi wszystkie zęby. Ale chyba nie zechcesz wysyłać Maćka na obiady do restauracji?
Jadaliśmy z Maćkiem obiady w bardzo eleganckiej stołówce i nie zamierzałam niczego zmieniać. Nie chciałam też spierać się z przyszłą teściową. Pod drobnym pretekstem wycofałam się do pokoju. Było to zawieszenie broni. Za chwilę jednak zaczął się obiad.
– Od ilu lat twoi rodzice nie żyją ze sobą? – spytała „urocza” gospodyni. Pytanie spadło na mnie znienacka, niczym prawy sierpowy.
– Naprawdę to panią interesuje?
– Oczywiście – powiedziała.
– A dlaczego?
– Podobno chcesz zostać żoną Maciusia. Skoro wejdziesz do naszej rodziny, muszę się czegoś o tobie dowiedzieć. Posłałam Maćkowi piorunujące spojrzenie, ale go nie zauważył. Z apetytem wsuwał rosół.
– Rozwiedli się, kiedy miałam dziesięć lat – powiedziałam. – Jestem z nimi w stałym kontakcie, akceptuję ich nowe rodziny, lubimy się, to wszystko.
– Na weselu nie wyobrażam sobie dwóch rodzin – rzuciła z przekąsem.
– Ja też nie muszę być na swoim weselu! Wystarczy mi ślub. Z przyjemnością spojrzałam na jej wpółotwarte usta, które wyrażały najwyższe zdumienie. Nic nie mogłam poradzić na to, że kobieta wywoływała u mnie ogromną niechęć. Prędzej chyba odgryzłabym sobie język, niż nazwała ją mamą.
Ojciec Maćka sprawiał wrażenie nieco sympatyczniejszego, lecz niewiele miał do powiedzenia. Jadł obiad i przytakiwał żonie. A ona ruszyła do ataku. Zasypała mnie gradem pytań, ale dopiero po ostatnim teatralnie zawiesiła głos.
– Czy to, że przed ślubem mieszkasz z mężczyzną, nie kłóci się z twoją moralnością?
– Nie, nie kłóci się, ponieważ był to pomysł Maćka – powiedziałam z satysfakcją. – Przekonał mnie, że prowadząc wspólne gospodarstwo, więcej zaoszczędzimy. Spojrzałam na Maćka. Siedział z nosem w talerzu, czerwony jak pomidor.
„Co ja tu właściwie robię?”, pomyślałam z niesmakiem. Ten drań powinien mnie uprzedzić, co mnie czeka. Matka Maćka nie mogła przetrawić mojej ostatniej odpowiedzi. Zamilkła na moment, pozbierała myśli i zaatakowała z podwójną mocą. Dowiedziałam się, że wywodzę się z podejrzanej rodziny i usiłuję zawładnąć jej jedynakiem wychowanym w tradycyjnym domu. On był człowiekiem z przyszłością, miał to, czego mi brakowało – mieszkanie, samochód, stanowisko.
– Jest pani w błędzie, przynajmniej co do naszego stanu posiadania – powiedziałam, korzystając z momentu ciszy. – Mieszkanie kupiła mi mama, samochód dostałam od ojca i to ja utrzymuję dom, nie Maciek. Dlaczego to robię? Odkąd usiedliśmy do obiadu, próbuję odpowiedzieć sobie na to pytanie i przyznaję uczciwie: nie wiem. Nie mam z Maćka żadnego pożytku. Nic nie umie zrobić, tylko by leżał na kanapie i czytał książki. Najwyraźniej państwa syn wychodzi z założenia, że mężczyzna nie musi się starać. Wystarczy, że jest i marudzi. Teraz przynajmniej wiem, po kim odziedziczył tę skłonność do marudzenia. Naprawdę, jestem pani ogromnie wdzięczna, że mnie pani ostrzegła. Rzeczywiście nie mam czego szukać w waszej rodzinie. Milczeli, patrząc na mnie z otwartymi ustami, a ja wstałam od stołu i wyszłam, by nigdy więcej nie przekroczyć progu tego mieszczańskiego domu. Wróciłam do siebie samochodem i zanim położyłam się do łóżka, szybko spakowałam rzeczy Maćka. Po wizycie w Tomaszowie zaczęłam się cieszyć, że zostanę sama.