"Kiedy straciłam pracę, zostałam z trójką dzieci bez środków do życia. Wtedy z pomocą przyszedł nasz nowy proboszcz. Niedawno zmarła jego dotychczasowa gospodyni, więc zaproponował mi pracę na parafii, w jego gospodarstwie. Bardzo się ucieszyłam. Wtedy jeszcze nie przypuszczałam, że moja nowa posada tak bardzo przybliży mnie do księdza Tadeusza. Sama nie wiem, dlaczego nie zrobiłam czegoś, by zapobiec temu, co się później wydarzyło..." Anna, 34 lata
Miałam trzydzieści lat, gdy mój mąż zginął w wypadku w kopalni. Byłam zrozpaczona i gdyby nie nasze dzieci, nie wiem, czy bym sobie czegoś złego nie zrobiła.
To się stało na wiosnę, tuż przed Pierwszą Komunią najstarszego syna, Dawida. Pragnęłam, by mimo niedawnej tragedii był to radosny dla nas dzień. Pewnego wieczora niespodziewanie ktoś zapukał do naszych drzwi. W progu mieszkania stał nowy proboszcz, który przybył do parafii miesiąc przed śmiercią mojego męża.
– Szczęść Boże! – powitał mnie. – Przepraszam, że panią niepokoję o tej porze i tak zupełnie bez zapowiedzi, ale chciałem porozmawiać o kilku sprawach. Czy mogę wejść? – zapytał.
Byłam zaskoczona, ale ucieszyłam się z wizyty księdza Tadeusza.
– Mam jedno zasadnicze pytanie – rozpoczął rozmowę. – Wiem, że została pani sama z trójką dzieci.
– Jakoś sobie radzę... – odparłam.
– Chciałem po prostu spytać, czy nie potrzebuje pani wsparcia w przygotowaniach do uroczystości. Jeżeli mógłbym w czymś pomóc...
– To miło, że ksiądz o mnie pomyślał, ale naprawdę nie ma potrzeby...
Podziękowałam mu ze wzruszeniem i obiecałam, że gdy będzie mi trudno, na pewno się do niego zgłoszę.
Nadszedł dzień Pierwszej Komunii. Przyjęcie wypadło wspaniale, tym bardziej, że uświetnił je swoją obecnością proboszcz. Zaprosiłam go po mszy na obiad, ale nigdy bym nie pomyślała, że skorzysta z propozycji. Jakież było moje zdziwienie, gdy zjawił się u nas.
– Skusiłem się i przyszedłem – powiedział na powitanie.
Poczułam się bardzo wzruszona.
Od tamtej pory ksiądz Tadeusz często nas odwiedzał. Interesował się dziećmi, ich postępami w nauce. Pytał, jak sobie radzę z utrzymaniem domu i wychowaniem synów. Sąsiedzi nie zwracali uwagi na nasze spotkania. Wciąż traktowali mnie jak zrozpaczoną wdowę, która ciężko pracuje, by utrzymać trójkę dzieci i potrzebuje czasem duchowego wsparcia.
Sytuacja zmieniła się, gdy straciłam pracę i znalazłam się na zasiłku... Wtedy znów przyszedł mi z pomocą. Niedawno zmarła jego dotychczasowa gospodyni, więc zaproponował mi pracę na parafii, w jego gospodarstwie.
– To nie jest ciężkie zajęcie, a parę groszy można dorobić – tłumaczył.
To była wspaniała propozycja. Wtedy jeszcze nie przypuszczałam, że moja nowa praca tak bardzo przybliży mnie do... księdza Tadeusza. Z każdym dniem nasze kontakty stawały się coraz cieplejsze. Często ze sobą rozmawialiśmy na różne tematy, rozumieliśmy się doskonale. Przeszliśmy nawet na „ty”. Nagle zrozumiałam, że Tadeusz przestał mi być obojętny. Sama nie wiem, dlaczego nie zrobiłam czegoś, by zapobiec temu, co się później wydarzyło... Mogłam przecież zrezygnować z pracy, dzięki czemu uniknęłabym spędzania większej części dnia w jego towarzystwie. Zauważyłam, że on też patrzy na mnie inaczej... Nigdy mi tego nie powiedział, ale jego zachowanie wobec mnie zdradzało to, co nie zostało głośno wypowiedziane. Coraz więcej czasu spędzałam na plebanii. Potrzebowałam obecności Tadeusza. Przestawałam traktować go jak księdza. A on odkrył we mnie prawdziwą kobietę. Byłam zagubioną, szarą myszką z trojgiem dzieci i mnóstwem pracy. On pokazał mi, że nie jestem gorsza od innych kobiet.
Doceniał moją pracowitość i wytrwałość. Czułam się przy nim potrzebna i dowartościowana. Z czasem nasza przyjaźń przestała mi wystarczać. W końcu zrozumiałam, że zakochałam się w nim bez pamięci.
Którejś niedzieli po mszy Tadeusz szedł na plebanię. Tak nieszczęśliwie pośliznął się i upadł, że złamał nogę. Leżał przez pewien czas w szpitalu, a potem w domu. Sam nie mógł nic zrobić, dlatego zostawałam z nim do późna. Pewnego wieczoru pomagałam mu ułożyć się do snu. Gdy nachyliłam się, by poprawić poduszkę, nagle pocałował mnie w usta.
– Przepraszam. Nie mogłem się powstrzymać – wyznał zawstydzony.
Nie odpowiedziałam, tylko odwzajemniłam jego pocałunek, no i stało się... zaczęliśmy się kochać.
Tak było prawie codziennie. I wszystko może trwałoby nadal, gdybym pewnego dnia nie zajrzała do starej komody w gabinecie Tadeusza...
Robiłam właśnie gruntowne porządki. Kiedy już kończyłam, zobaczyłam, że z jednej z szuflad wystają jakieś papiery. Otworzyłam ją, żeby je wsunąć z powrotem. W tym momencie cała jej zawartość wypadła na podłogę. Nagle dojrzałam dużą, szarą kopertę, z której wysypały się jakieś zdjęcia. Na wszystkich fotografiach były młode, uśmiechnięte kobiety!
„Jedynemu Tadeuszowi, zawsze kochająca Bożena”, przeczytałam dedykację na odwrocie pierwszego zdjęcia. „By nasza miłość wiecznie trwała. Kochająca Celina”, widniało na drugim. „Tadeuszowi – na pamiątkę wspaniałych chwil, spędzonych razem, Ala.” Potem wpadło mi jeszcze w ręce zdjęcie Tadeusza na plaży, w objęciach długowłosej blondynki. Z podpisem: lato 2020.
Nie mogłam w to uwierzyć. Zaczęłam nerwowo przeglądać pozostałe papiery. Sama nie wiedziałam, czego tak naprawdę szukam. To, co zobaczyłam, powinno mi było wystarczyć. Znalazłam mnóstwo karteczek, jakieś zasuszone kwiaty, korale, bursztynowy kolczyk, a także listy, związane czerwoną tasiemką. Wyciągnęłam z koperty jeden z nich i przeczytałam: „Nie wiem, czy masz w ogóle ochotę wiedzieć, jak chowa się Twój syn. Mimo to przesyłam Ci, Tadku, jego fotografię...” Wyjęłam z koperty zdjęcie. Zobaczyłam na nim małego chłopczyka. Był bardzo podobny do Tadeusza. Odwróciłam zdjęcie i przeczytałam datę. To nie było wcale tak dawno! Przez chwilę przypatrywałam się roześmianemu dziecku. „Trzy lata temu tak wyglądał jego syn”, pomyślałam. Drugi list też był od jakiejś kobiety. „Drogi Tadku!”, czytałam. „Wiem, że nie chcesz, bym do Ciebie pisała, ale sytuacja zmusza mnie do tego. Proszę Cię o finansowe wsparcie. Nie rób tego dla mnie, zrób to dla swojej córeczki!...”
Odłożyłam list na bok. Nie byłam w stanie dalej go czytać. Nie miałam też zamiaru przeglądać reszty papierów. Bałam się, że poznam jeszcze gorsze rzeczy o człowieku, którego uważałam za najuczciwszego na świecie.
Pozbierałam fotografie i zeszłam z nimi na dół. Weszłam powoli do pokoju Tadeusza i położyłam je na łóżku.
– Co to jest? – zapytał przerażony.
– Ty chyba wiesz najlepiej, co to takiego – odparłam ironicznym tonem.
– Czemu przeglądałaś moje prywatne rzeczy?! – zdenerwował się.
– To był przypadek – wyjaśniłam mu. – Ale dobrze, że to znalazłam. Przynajmniej wiem, z kim mam do czynienia.
– Kłamiesz! Zrobiłaś to specjalnie! Jak mogłaś, miałem do ciebie zaufanie! – zaczął na mnie krzyczeć.
– Ja do księdza też... – rzuciłam, wzięłam swoje rzeczy i wyszłam z plebanii.
Usłyszałam za sobą jego rozpaczliwe wołanie. Bał się chyba, że go wydam. Niepotrzebnie. Nie miałam zamiaru nikomu opowiadać tej historii. Bo i czym miałabym się chwalić? Tym, że miałam romans z księdzem?
Po tygodniu Tadeusz wyjechał z miasta. Pewnie poprosił o przeniesienie do innej miejscowości. Nowy proboszcz wyjaśnił, „że ze względu na zły stan zdrowia, ksiądz Tadeusz musiał opuścić parafię”. Ale ja wiem, dlaczego stąd uciekł... bał się naszej tajemnicy.