"Nasz Szymek ma 28 lat. To dobry chłopak, ale niecierpliwy i nerwowy. Jak coś nie idzie po jego myśli, natychmiast się wkurza, dlatego ciągle zmienia pracę. W końcu wpadł na pomysł, że otworzy swojej dziewczynie salon fryzjerski, ale nie miał na to pieniędzy. Myślał, że rozwiążemy mu ten problem..." Anna, 60 lat
Szymon nie może dłużej zagrzać miejsca w żadnej pracy. Gdzie nie pójdzie, to się zaraz sam zwalnia albo go wyrzucają. Teraz siedzi na stacji benzynowej, ale tam też już mu się nie podoba. Ma inny pomysł. A wszystko przez Klaudię, jego dziewczynę...
Z Klaudią są parą od dwóch lat, a niedawno zamieszkali razem. Lubię Klaudię. To grzeczna dziewczyna. I ambitna. Wychowała się w nieciekawym środowisku, a mimo to wyszła na ludzi. Jest fryzjerką. Kocha to, co robi. Od kilku lat pracuje w jednym z najlepszych salonów w mieście. Klientki bardzo ją chwalą. Poprzednia szefowa Klaudii doceniała jej pracę, ale pół roku temu przekazała salon swojej córce i wszystko się zmieniło. Ta obcięła jej pensję, a jak dziewczyna zaprotestowała, powiedziała jej, że zawsze może odejść. Klaudia aż się popłakała. Jak Szymon się o tym dowiedział, potwornie się wkurzył.
– Wyobrażasz to sobie? To dzięki Klaudii ten salon tak świetnie prosperuje! – opowiadał, gdy wpadł do nas w odwiedziny.
– Na miejscu Klaudii przeniosłabym się do innego zakładu. Z takim talentem wszędzie ją przyjmą – odparłam. Syn się skrzywił.
– Mamo, to bez sensu. Wszędzie jest to samo. Właściciele myślą o swojej kieszeni. A pracownik niech zasuwa za nędzne grosze. Ja też siedzę na stacji nocami i myślisz, że jakieś dodatki za to dostaję? Nie!
– Wiem, wiem… – westchnęłam.
– Dlatego postanowiliśmy z Klaudią otworzyć własny salon fryzjerski. Ona będzie czesała, strzygła, farbowała, a ja zajmę się resztą – wypalił.
Okazało się, że wszystko sobie już dokładnie obmyślili. Klaudia rozmawiała po cichu z klientkami. Obiecały, że pójdą za nią. Lokal do wynajęcia też znaleźli.
– A nie boicie się ryzyka? Będziecie sami musieli opłacać ZUS i podatki – przerwałam mu. Ale syn tylko machnął rękę.
– Daj spokój, kto nie ryzykuje, ten nie ma. A poza tym, co się może nie udać? Przecież wszystko mamy dokładnie przemyślane i policzone – zakrzyknął i pokazał mi jakieś rozpiski. Pomyślałam, że wreszcie do czegoś przydał mu się ten licencjat z ekonomii. – No cóż, jesteście dorośli, róbcie, co chcecie. Życzę, żeby się wam powiodło – odparłam.
– Dzięki… Tylko wiesz, jest jeden mały problem – zająknął się.
– Tak? A jaki?
– Nie mamy pieniędzy na start. Byłem w kilku bankach, pytałem o kredyty. Albo odmawiają, albo proponują nędzne grosze. A my potrzebujemy z 70 tysięcy. No i pomyślałem sobie, że moglibyście nam pomóc – zaczął tłumaczyć.
Aż złapałam się za głowę.
– Synku, ale my takich pieniędzy nie mamy!
– Przecież wiem… Ale możecie wziąć kredyt. Dadzą wam bez problemu. Macie własnościowe mieszkanie, a tata ma państwową posadę i umowę o pracę na czas nieokreślony. Takim dają pożyczki właściwie od ręki. Pomożecie? Bez was nie ruszymy z miejsca… A jak zaczniemy zarabiać to oddamy wszystko co do grosza… – patrzył na mnie z nadzieją.
– No nie wiem, muszę porozmawiać z tatą…
– Jasne, tylko błagam cię, szybko. Bo nam ktoś lokal sprzątnie sprzed nosa – cmoknął mnie w policzek.
Spełniłam prośbę syna. Gdy tylko mój mąż Tadek wrócił do domu, rozważyliśmy wszystkie za i przeciw. Owszem Tadek miał państwową pracę, ale marnie płatną, ja 2 lata temu przeszłam na najniższą emeryturę. Nie mieliśmy żadnych oszczędności, bo ledwie starczało nam na życie. Po dwóch godzinach podjęliśmy decyzję. Zadzwoniłam więc do Szymona.
– I co mamuś, zastanowiliście się?
– Zastanowiliśmy – odparłam.
– Świetnie! – ucieszył się. – Kiedy idziemy do banku? Może jutro z samego rana?
– Ani jutro, ani pojutrze. Przykro mi, nie możemy wam pomóc.
– Słucham? Ale dlaczego?
– Bo to dla nas zbyt duże ryzyko. Znamy cię. Jak coś nie wyjdzie, to obrazisz się na cały świat, a spłata spadnie na nas. A Klaudia to w sumie obca osoba. Dziś kocha ciebie, za rok może uciec w siną dal z innym facetem. I co my wtedy zrobimy z tym salonem? Pomyślałeś o tym?
– Ale…
– Żadnego „ale” – ucięłam.
– No wiesz, nie spodziewałem się tego po was! Myślałem, że zależy wam na moim powodzeniu i szczęściu, ale jak widać, nie! – warknął, a potem się rozłączył. Od tamtej pory Szymon się do nas nie odzywa, ale w końcu mu przejdzie. Nie będziemy ryzykować dla jego kaprysu.