"Żona Marka krzyczała, że nie mogę operować jej męża. Bała się, że będę się mścić..."
Fot. 123 RF

"Żona Marka krzyczała, że nie mogę operować jej męża. Bała się, że będę się mścić..."

"Pewnego dnia przywieziono na mój dyżur pacjenta z wypadku. Był tak opuchnięty, że z trudem rozpoznałam w nim człowieka, który kiedyś był dla mnie wszystkim. Za to jego przerażona żona rozpoznała mnie od razu. Nienawidziła mnie. To ona przed laty powiedziała, że jestem tylko jedną z wielu kochanek jej męża i zostanę z niczym. Niestety, miała rację. Marek złamał mi serce, a teraz miałam go ratować..."  Wiktoria, 36 lat

W izbie przyjęć panowało spore zamieszanie, ponieważ przed chwilą przywieziono ofiarę wypadku. Wszyscy w pełnej gotowości czekali już tylko na mnie. Pospiesznie umyłam ręce i założyłam lateksowe rękawiczki.
– Proszę mówić! – poleciłam.
– Mężczyzna, po sześćdziesiątce, rozległe obrażenia głowy, klatki piersiowej i brzucha – zaczął dyżurny lekarz. – Ciśnienie spada do osiemdziesięciu.
Szybko zorientowałam się, że pacjent ma krwotok wewnętrzny. Spojrzałam na pielęgniarkę, która akurat odkładała słuchawkę telefonu wiszącego na ścianie.
– Sala operacyjna gotowa! – krzyknęła.
– Idziemy! – zdecydowałam.

Ofiarą wypadku był Marek. Niestety znałam tego mężczyznę

Łóżko z ofiarą wypadku samochodowego potoczyło się korytarzem. Szłam szybko obok. Z daleka zobaczyłam starszą kobietę, która na mój widok stanęła jak wryta. Już miałam wchodzić do windy, gdy usłyszałam jej krzyk...
– Niech się pani zatrzyma! 
– Nie teraz, mam nagły przypadek. – Nie patrząc już na nią, weszłam do windy.
– Pani nie może go operować! – Kobieta już była przy mnie, całym ciałem naparła na zamykające się drzwi. – Ja pani nie pozwalam!
Zdumiona, spojrzałam uważniej na jej zmienioną strachem twarz. Dopiero teraz ją poznałam... Lata i przerażenie widoczne w jej oczach rozmyły łagodne, klasyczne rysy. Ale to przecież była Ewa, żona Marka...
Rzuciłam spojrzenie na nieprzytomnego pacjentem. Był tak opuchnięty, że z trudem rozpoznałam
w nim człowieka, który kiedyś był dla mnie wszystkim. Który uratował mi życie, dał mi miłość, a potem wyrzucił mnie jak niepotrzebną już, zużytą zabawkę.
Wtedy, przed laty, w przypływie rozpaczy i bezsilności, myślałam, żeby go zabić.
A teraz leżał tu na tym szpitalnym łóżku, zupełnie bezbronny, nieświadomy tego, co się dzieje i od kogo zależy jego życie. Obok stała jego żona, a jej oczy rozszerzało przerażenie.
– Nie może pani operować Marka... – powtarzała wciąż. – Nie pani...
Zawahałam się tylko na moment.
Ależ mogę – rzuciłam do niej krótko. – I będę...
– Ale ja nie pozwalam! – krzyknęła.
Spojrzałam na pielęgniarzy i lekarza, czekających na mnie w windzie. W ich wzroku dostrzegłam zdezorientowanie i ponaglenie. Nie mieliśmy czasu na niepotrzebne rozmowy...
– Zaraz do was dołączę, jedźcie! – Wyszłam na moment z kabiny i popatrzyłam twardo na kobietę. – Jest we wstrząsie, za moment może umrzeć. Rozumie pani?
– Ale pani nie może... Wezwijcie innego chirurga. – Potrzasnęła głową i zrobiła ruch ręką, jakby chciała mnie przytrzymać.
Zrobiłam krok do tyłu i nacisnęłam przycisk drugiej windy.
– Przepraszam, ale nie mamy czasu na szukanie zastępstwa – Spojrzałam jej w oczy. Wytrzymałam jej spojrzenie jeszcze przez trzy sekundy, po czym odwróciłam się i weszłam do windy.

Nie powinnam go operować, ale nie było wyjścia

Przez następne dziesięć sekund próbowałam dojść do siebie, zapomnieć, kim jest czekający na mnie śmiertelnie ranny człowiek, zagłuszyć huczący w mojej głowie krzyk jego żony... Wiedziałam, że ona się boi, boi tego, co mogę zrobić, czy raczej nie zrobić. Wiedziałam, że nie powinnam go operować. Kiedyś życzyłam mu śmierci. Emocje mogły sprawić, że moje myśli i dłonie zawiodą. Przez ułamek sekundy sama się przestraszyłam...
Ale od tamtego czasu minęło dziesięć lat, nie byłam już tą bezbronną, kochającą do szaleństwa, młodą dziewczyną. Byłam doświadczonym chirurgiem. Tak, przede wszystkim byłam lekarzem. Chociaż, w innych okolicznościach, gdyby nie liczyła się każda minuta, z wielką ochotą i ulgą oddałabym Marka pod skalpel kogoś innego. Ale Marek nie mógł czekać…
Przez dwie następne godziny istniał dla mnie tylko stół operacyjny i to, co się na nim działo. Leżał na nim nie Marek, lecz człowiek, z którego uchodziło życie. A ja nie byłam Wiktorią, lecz chirurgiem robiącym wszystko, by utrzymać go przy życiu.
Gdy wyszłam z sali operacyjnej, słaniałam się prawie na nogach. Chociaż zdjęłam chirurgiczny fartuch, cały we krwi Marka, liczne czerwone rozbryzgi widać było jeszcze na mojej bluzie. To na nie patrzyła przerażonym wzrokiem Ewa, gdy wyszłam przed blok operacyjny.
Przeżył operację... – mój głos drżał, tak jak dłonie i nogi.
Kobieta wypuściła długo wstrzymywany oddech. Pomogłam usiąść jej na krześle.
– Jest w ciężkim stanie, ale stabilnym. – Patrzyłam na jej szarą twarz. – Myślę, że za kilka godzin będzie można porozmawiać z chorym.
Dziękuję pani. – Jej oczy miały dziwny wyraz. Patrzyły na mnie wciąż z obawą, ale i z jakimś niedowierzaniem. – Nie wiem, skąd ja miałam tyle szczęścia. – Potrzasnęła głową. – Drzemałam na tylnym siedzeniu. Wyrzuciło mnie z samochodu... Wracaliśmy z krótkiego urlopu...
Nie chciałam tego słuchać. Poszłam do swojego gabinetu. Potrzebowałam odpoczynku, musiałam pomyśleć... Dopiero teraz ten umierający na stole chirurgicznym człowiek, to zakrwawione, bezbronne ciało stało się dla mnie Markiem.

Marek był miłością mojego życia...

Był wykładowcą na mojej uczelni, miałam z nim zajęcia z psychologii. Zwróciłam na niego uwagę już pierwszego dnia, na pierwszych zajęciach. Był znacznie starszy ode mnie, ale nigdy dotąd żaden mężczyzna nie zrobił na mnie takiego wrażenia.
W wakacje wybrałam się na obóz naukowy nad morze. Marek pojechał z nami jako jeden z opiekunów. Właśnie wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że jestem w nim zakochana.
Tamtego ranka szaleliśmy na plaży już od śniadania, to był dzień wypoczynku. Dopiero niedawno nauczyłam się pływać, postanowiłam więc, że poświęcę ten czas na solidny trening. Starałam się wypłynąć jak najdalej, pod same czerwone boje. I wtedy nagle chwycił mnie skurcz, zaczęłam tonąć, prawie straciłam świadomość, gdy nagle ktoś podpłynął i pomógł mi. Poczułam silne, męskie ramiona. To był Marek! Uratował mnie!
A już myślałam, że jeszcze chwila i pójdę na dno. Żyłam tylko dzięki niemu... Ale wtedy zachłysnęłam się wodą i straciłam przytomność.
Przyszedł do mnie, gdy osłabiona leżałam już w łóżku, w pokoju, który zajmowałam z koleżankami. Usiadł i z uśmiechem przyglądał się mojej twarzy. A potem lekko dotknął mojego policzka.
– Masz jeszcze piasek na skórze... – powiedział ciepło.
– Uratował mi pan życie, profesorze – odparłam cicho. Czułam, jak mocno bije mi serce, a krew napływa do twarzy. – To cud prawdziwy, że pan tam się znalazł...
– To nie cud. – Spojrzał mi prosto w oczy. – Popłynąłem za tobą. Chciałem być z tobą sam na sam, z dala od nich wszystkich...
– Ale dlaczego? – szepnęłam.
– A choćby po to, żeby porozmawiać... – przeciągnął ostatnie słowo. – Prywatnie, nie jak profesor ze studentką, ale jak... Jesteś piękną, interesującą kobietą – powiedział. – I każda rozmowa z tobą musi być wiele warta...
 Czułam ciepło jego ciała, pozwoliłam, by mnie objął, poczułam jego usta na swojej twarzy. Nie broniłam się, działo się przecież to, o czym marzyłam.
Tak, od tamtej chwili wydawało mi się, że nic nie jest już ważne poza nami. Byłam tak pochłonięta miłością, że nie zważałam na nic, nawet na jego żonę. Nie widziałam znaczących spojrzeń innych studentów, ich nieskrywanej niechęci do mnie. Byłam przecież kochanką jednego z profesorów i nie kryłam się z tym jakoś szczególnie. Było mi wszystko jedno. Wtedy ważny był dla mnie tylko Marek.

Nie wiem na co liczyłam. Nie myślałam wtedy rozsądnie

Po latach wielokrotnie zastanawiałam się, na co właściwie liczyłam. Że Marek rozwiedzie się, porzuci żonę, swoje dostatnie, wygodne życie i ożeni się ze mną? Nie myślałem wtedy rozsądnie. Złudzenia straciłam dopiero wtedy, gdy pewnego popołudnia w akademiku wizytę złożyła mi jego żona.
– Przyszłam tu, bo mi ciebie żal – powiedziała spokojnie. – Zostaw mojego męża w spokoju, dopóki jeszcze możesz zachować twarz.
– Pani nie wie, o czym mówi. Pani nigdy tego nie zrozumie, bo... – Chciałam się roześmiać, ale nie mogłam. W jednej chwili straciłam pewność siebie.
– To ty nie wiesz, co robisz, malutka. – Wciąż była spokojna. – Jesteś żałosna. Sądzisz, że on się z tobą ożeni? Nie bądź głupia, przed tobą było wiele takich jak ty i po tobie będą następne.
– Marek mnie kocha! – krzyknęłam rozpaczliwie.
Wtedy to ona zaczęła się śmiać.
– Myślałam, że jesteś mądrzejsza. Zostaw mojego męża w spokoju albo pójdę do rektora i narobię ci takiego smrodu, że... Usuną cię z uczelni.

Powiedział, że niczego mi przecież nie obiecywał

Po jej wyjściu zadzwoniłam do Marka.
– Dlaczego ty jej pozwalasz, żeby mówiła do mnie takie rzeczy? – niemal płakałam w słuchawkę. – Jakie ona ma do tego prawo?
– Jest moją żoną – prawie nie poznałam głosu mojego ukochanego.
– I ty to mówisz?! – krzyknęłam.
– Bo to jest prawda, nie wpadaj w histerię – jego głos wciąż wydawał mi się zupełnie obcy. – Jakoś się wszystko ułoży.
– Marek, a ja myślałam, że to, co jest między nami... – zachłysnęłam się własnym strachem. – Że ty jakoś rozwiążesz swoje sprawy i...
Ja ci niczego nie obiecywałem – odparł. – Sądziłem, że jesteś rozsądną dziewczyną... Że godzisz się na taki związek...
– Zawsze mówiłeś, że uratowałeś mi życie i należę teraz do ciebie – naiwnie złapałam się ostatniej deski ratunku. – Więc...
– Myślę, że już spłaciłaś swój dług – roześmiał się cicho.
Znienawidziłam go w tamtej chwili. Za jego cynizm. Za to, że pogrywał sobie na moich uczuciach. Za to, że tak bardzo go kochałam... Za to, że byłam taka głupia.
Zapłaciłam za swoją głupotę. I za miłość. Przeniosłam się na inną uczelnię, do innego miasta. Musiałam wyjechać. Zabijała mnie myśl, że nim skończę studia, będę wciąż widywać Marka. To było ponad moje siły.
A teraz spotkałam się z nim. W tym szpitalnym korytarzu zobaczyłam jego twarz po raz pierwszy od dziesięciu lat...

Teraz naprawdę spłaciłam swój dług

Drzwi gabinetu otworzyły się gwałtownie, stanęła w nich pielęgniarka.
– Ten operowany pacjent odzyskał właśnie świadomość – powiedziała.
Wstałam. Wydawało mi się, że przez ostatnich kilka godzin przybyło mi ze dwadzieścia lat. Ciężkim krokiem ruszyłam przed siebie...
Miał zamknięte czy. Wydawało się, że śpi. Podeszłam bliżej. Widziałam, że usiłuje otworzyć oko, to mniej zapuchnięte.
– Czy ja śnię? – wyszeptał z trudem. – Wiktoria... Śnisz mi się, Wiki...
– To nie sen – odparłam spokojnie, bez emocji, chociaż serce mocno mi biło. – Marek, ja jestem tu naprawdę.
– Ale dlaczego... – Wiedziałam, że myśli mu się mącą, był wciąż pod działaniem mocnych środków znieczulających.
– Miałeś wypadek. Operowałam cię...
– Ty, Wiki...
– Tak... – Musnęłam jego policzek palcami. – I myślę, że teraz już naprawdę spłaciłam swój dług. Będziesz żył...
Nie czekając na jego odpowiedź, odwróciłam się i wyszłam z sali. Niczego nie czułam, moje serce jakby odrętwiało...
– Co z nim? – usłyszałam wystraszony głos. To Ewa, jego żona, czekała na moje słowa, na wyrok...
– Może go pani odwiedzić. – Starałam się uśmiechnąć do tej kobiety, ale nie wiem, czy mi się udało. – Tylko nie na długo. Jego stan jest ciężki, ale wyjdzie z tego.
Nie patrząc już na nią, poszłam w stronę bloku operacyjnego. Tam wciąż jeszcze trwał ostry dyżur, byłam potrzebna...

 

Czytaj więcej