"Kiedy już myślałam, że zestarzeję się samotnie, poznałam Witka. Był tak jak ja rozwiedziony i okazało się, że wiele nas łączy. Oboje byliśmy optymistycznie nastawieni do życia, nie umieliśmy długo chować urazy i... przyjaźniliśmy się z naszymi byłymi partnerami! Naprawdę cieszyłam się, że była żona Witka nie jest jakąś urażoną złośliwą babą. Przeciwnie – kiedy ją poznałam, byłam zdumiona, jak przemiłą jest osobą. Wtedy wpadłam na pewien szalony pomysł..." Anna, 60 lat
Z Arturem rozwiodłam się jedenaście lat temu, ale trzeba przyznać, że w życiu nie miałam lepszego przyjaciela. Kiedy opadły emocje po rozwodzie, skupiliśmy się na tym, by nasza nastoletnia córka, Marianna była szczęśliwa. Teraz jest już dorosła, a my od roku jesteśmy dziadkami Basi. W domu Marianki pełno było naszych zdjęć z wnusią. Czasem odnosiłam wrażenie, że nasza córka zapomniała, iż już nie jesteśmy razem.
Artur był naprawdę dobrym facetem. Nie mogłam się nadziwić, że przez te wszystkie lata nie ożenił się powtórnie.
– Ty też nie wyszłaś za mąż – wytknęła mi córka, kiedy podzieliłam się z nią tą myślą.
– Ale jeszcze wszystko przede mną – rzuciłam i obie uznałyśmy to wtedy za żart.
Okazało się jednak, że największym żartownisiem jest los. Kiedy już myślałam, że zestarzeję się samotnie, poznałam Witka.
– Mam emeryturę mundurową, jestem rozwiedziony od czternastu lat i wychowałem troje dzieci. Do tego na stanie: pies rasy sznaucer i firma cateringowa, którą prowadzę z byłą żoną – przedstawił się w krótkich, żołnierskich słowach. – Wybierzesz się ze mną spróbować małży? Nigdy nie jadłem, a firma, z którą współpracuję, dała mi kupon do restauracji. Wolałbym nie robić tego samotnie. Roześmiałam się i poszłam z nim na te małże.
Wieczór był fantastyczny, nie licząc małży, które nie podeszły jakoś ani mnie, ani jemu. Dobrze, że chociaż wino było wyśmienite. Przy lampeczce poprosiłam, żeby opowiedział mi o firmie, którą prowadzi.
– To właściwie firma Wandy, mojej byłej żony – zaczął. – Wymyśliła ją sobie kilka lat temu i szukała wspólnika, a ja akurat odchodziłem na emeryturę i nie miałem co zrobić z wolnym czasem. A że żyjemy w zgodzie i nawet byłem drużbą na jej drugim ślubie, to w to wszedłem.
– A co na to jej drugi mąż? – zainteresowałam się.
– Och, zmarł dwa lata temu. Rak. Wanda strasznie to przeżyła… Był dużo lepszym mężem niż ja i naprawdę chciałbym, żeby spotkała jeszcze kogoś takiego jak on. Życzę jej jak najlepiej.
Wtedy właśnie uznaliśmy, że wiele nas łączy. Oboje byliśmy optymistycznie nastawieni do życia, nie umieliśmy długo chować urazy, przyjaźniliśmy się z naszymi byłymi partnerami i… zupełnie na poważnie oboje szukaliśmy miłości aż po grób. Oboje też nie znosiliśmy owoców morza, jak wykazał eksperyment z małżami.
Szybko ustaliliśmy, że skoro tak do siebie pasujemy, to nie ma co zwlekać i odkładać szczęścia na potem.
Po czterech miesiącach niemal codziennych spotkań Witek mi się oświadczył, a ja powiedziałam „tak”.
– Bierzesz ślub, mamo?! – Marianna aż się zachłysnęła na tę nowinę. – Tata wie?
Przewróciłam oczami, bo co on miał do tego. Przypomniałam jej szybko, że nie muszę pytać go o pozwolenie, poza tym on na pewno będzie mi życzył jak najlepiej na nowej drodze życia.
Miałam rację. Artur ucieszył się na wieść, że kogoś sobie znalazłam, i wyraził nadzieję, że mój nowy mąż będzie lepszy od starego. Roześmiałam się i poklepałam go po ramieniu, mówiąc, że wcale nie był taki zły i mam nadzieję, że również znajdzie wielką miłość.
Ślub nie miał być ani wystawny, ani nawet duży – ot, zaprosiliśmy z Witkiem po kilkanaście osób, w tym nasze dzieci. Obiad weselny zaplanowaliśmy w jego domu.
– Uznasz, że to dziwne, jeśli moja firma dowiezie nam catering na wesele? – zapytał.
– No co ty! Od razu o tym pomyślałam – odparłam zdziwiona. – Czemu w ogóle pytasz?
– No bo wiesz, to Wanda będzie się tym wszystkim zajmować – przypomniał.
Zupełnie mi to nie przeszkadzało. Wiedziałam, jak to jest, kiedy żyje się w dobrych układach z eksmałżonkiem. I naprawdę cieszyłam się, że Witek nie ma na karku jakiejś złośliwej, urażonej baby w charakterze wrednej byłej żony.
Jakiś tydzień przed ślubem Wanda przyjechała do nas, żeby ustalić ostatnie szczegóły menu. Byłam zdumiona, jak miłą i komunikatywną jest osobą. Wyczuwałam w niej jednak pewien smutek i wiązałam to z niedawno przeżytą śmiercią męża. Kiedy się rozstałyśmy, zdałam sobie sprawę, że z całego serca życzę jej, by znalazła miłość w życiu. I nagle coś przyszło mi do głowy. Podzieliłam się swoim pomysłem z narzeczonym, a on po zastanowieniu wyraził zgodę.
Nie powiem, Artur był lekko zaskoczony, kiedy zadzwoniłam w ostatniej chwili i zaprosiłam go na swój ślub. Wcześniej tego nie zrobiłam, bo miałam wrażenie, że to będzie źle przyjęte przez rodzinę Witka.
– To miłe, ale nie wiem, czy powinienem… – zawahał się.
Spieszyło mi się i nie miałam czasu na krążenie wokół tematu. Wyłożyłam więc kawę na ławę.
– Słuchaj, na naszym weselu będzie pewna przemiła dziewczyna w naszym wieku, która gotuje jak marzenie, zna się na rybach, grzybach i tych wszystkich rzeczach, na których ja się nigdy nie chciałam znać, a do tego potrafi grać w tenisa! Chcę, żebyście się poznali. Ma na imię Wanda i jest szefową firmy, która robi nam catering. No, zanieś garnitur do pralni, kup nowy krawat i czekamy na ciebie w sobotę o szesnastej.
Wszystko, co powiedziałam o Wandzie, było prawdą. Pominęłam tylko drobny szczegół, że jest byłą żoną mojego przyszłego męża. Uznałam, że na ujawnienie tego faktu przyjdzie pora, kiedy Artur już ją pozna i ulegnie jej urokowi.
Wiecie co? Chociaż nigdy wcześniej nie udało mi się wyswatać ani jednej pary, to tym razem odniosłam pełen sukces! Artur i Wanda przypadli sobie do gustu i z naszego wesela wyszli razem. Z tego, co zrozumiałam, on jej pomagał coś odwozić, potem złapali gumę, on zmienił oponę, ona zobaczyła w nim bohatera i… tak się zaczął ich romans.
– To w sumie nic dziwnego – uznała po namyśle Marianka, kiedy już oswoiła się z myślą, że była żona męża jej matki jest obecnie partnerką jej ojca. – Skoro ty i tata jesteście fajnymi ludźmi, a Witek i Wanda do was pasowali, to w sumie można uznać, że…
– Córcia, już nie kombinuj! – Roześmiałam się. – Po prostu każde z nas wierzyło, że jeszcze spotka miłość w życiu, i byliśmy na to otwarci. No i miłość sama przyszła!