"Nie kochałam męża, chociaż był dobry i czuły. Dla niego słowa przysięgi małżeńskiej były święte, a ja najchętniej odeszłabym do swojego kochanka. Gdy w końcu podjęłam ostateczną decyzję o rozpoczęciu nowego życia, los brutalnie zmienił moje plany... " Katarzyna, 39 lat
Założyłam perukę. Z zadumą uśmiechnęłam się do swojego odbicia w lustrze. Oto rak przywrócił mnie rodzinie. Ustawił wszystko we właściwym świetle, popchnął na właściwe tory. Nie do wiary...
Nasze małżeństwo nie przypominało związku, o którym śniłam jako dziewczynka. Pewnie nigdy nie związałabym się z małomównym, niezbyt przystojnym, a na dodatek ubogim Staszkiem, gdyby nie pierwsza ciąża. Wpadka zupełnie zwyczajna. Staszek miał być lekiem na złamane serce po pewnym przystojnym draniu. Spotykałam się z nim chyba też trochę dla zabawy, myślałam, że kiedyś go pokocham...
– Przysięgam ci miłość i uczciwość małżeńską – kłamałam przed ołtarzem, głaskając się po pęczniejącym brzuchu. Pobraliśmy się, choć Staszek mnie wkurzał. Czym? Tym, że był. Że kochał, że zwracał uwagę na każdy mój grymas, że świętował każdy mój uśmiech i że każde moje słowo poruszało go do głębi. I to złe, i to dobre. Tylko że złych było więcej...
– Kochasz mnie? – pytał czasami, a wtedy we mnie wstępował diabeł.
– Kochać?! A co to znaczy? Przecież leżę tu, w małżeńskim łożu, obok ciebie! Mało?! – raniłam go.
– Dużo. Wystarczająco – głaskał mnie po głowie i całował w policzek.
Najbardziej nie mogłam znieść tego, że to on jest ojcem Tomka. I że tak bardzo go kocha. Nasz synek był nitką rozpiętą między mną a mężem. Może słabą, ale jednak nas łączącą.
Mijały lata. Staszek przyzwyczaił się do mojej postawy, a z czasem przestał tak bardzo mi nadskakiwać. Musiał rozumieć, że marny jego trud. Wyglądało to tak, jakby zrezygnował. Sama nie potrafiłam tego wytłumaczyć, ale mnie to zabolało. Czułam się nieszczęśliwa i miałam jeszcze większe pretensje do losu, że wciąż jesteśmy razem.
– Dlaczego ty w ogóle ze mną jesteś? – zapytałam go któregoś razu.
– Bo ci przysięgałem – odparł.
– I co z tego?
– To dla mnie święte! Pomyślałam, że mam głupiego męża. Powinien mnie przepędzić. Może wtedy oboje bylibyśmy szczęśliwsi.
– A kochasz mnie? – drążyłam sadystycznie.
– Czy myślisz, że wytrzymywałbym to wszystko bez miłości?
Z czasem coraz rzadziej zastanawiałam się nad moim małżeństwem, nad życiem. Po prostu toczyło się i już. Codzienne kłopoty, małe i duże problemy pochłaniały mnie na tyle, że przestałam analizować kwestie szczęścia. Opuścił mnie też gniew. Już nie miałam żalu do losu za swoje złe wybory.
Kiedy dzieciaki podrosły, znalazłam pracę. Nic ambitnego, ale potrzebowałam tej odrobiny niezależności. Tam poznałam Rafała. Wysoki, czarujący, pewny siebie, prawiący wyrafinowane komplementy, jego słowa obudziły we mnie jakąś głęboko ukrytą wrażliwość. Uwielbiałam to. Przypomniałam sobie, że jestem kobietą, że mam pragnienia. Rafał zdołał przywrócić tę część mnie, o której zapomniałam przez lata małżeństwa zawartego bez miłości. Wiedziałam, do czego to może doprowadzić, ale zupełnie się nie broniłam. Wręcz przeciwnie, czekałam na to, pragnęłam tego. Zostaliśmy kochankami. Znowu poczułam, że krew krąży w moich żyłach. Zaczęłam o siebie dbać. Piękniałam w oczach! Dostałam skrzydeł, które opadały, kiedy wieczorem musiałam wracać do domu, wyrwawszy się z ramion kochanka. Jeździłam do Rafała niemal codziennie po pracy.
– Tyle godzin cię tam trzymają. Czy ty się nie przepracowujesz? – pytał Staszek.
– Jest mi to potrzebne – odpowiadałam. – Masz z tym jakiś problem?
– Nie... Nie... – potrząsał głową, ale patrzył na mnie jakoś dziwnie. Nie wiedziałam, czy się czegoś domyśla i, szczerze mówiąc, nie obchodziło mnie to. Bo tylko z Rafałem czułam, że żyję.
– Chciałbym, żebyś była moja – szeptał, gdy leżeliśmy w łóżku i snuliśmy plany. Rafał wiedział o mnie wszystko, znał moją historię. Uważał, że powinnam zostawić męża i zacząć nowe życie z nim. Ale ja wiedziałam, że to nie takie proste. Miałam przecież dzieci... Jednak gdy wracałam do domu, przyglądałam się Staszkowi i przekonywałam samą siebie, że nasze rozstanie dla niego też będzie wybawieniem. Ale los brutalnie zmienił moje plany.
Któregoś ranka, stojąc rano pod prysznicem, wyczułam w pachwinie dziwne zgrubienie. Jedno, drugie, trzecie. Wiedziałam, że coś jest nie tak, jakbym podświadomie spodziewała się kary za zło, które wyrządziłam.
– Natychmiast umów się do lekarza! Nie lekceważ tego, proszę cię – powiedział mąż. Zupełnie inaczej zareagował Rafał:
– To pewnie błahostka. Jesteś taka młoda i piękna – wzruszył ramionami i zaczął mnie całować. – Nie mogę się doczekać fajrantu...
– Idę po pracy do lekarza.
– Nie spotkamy się dzisiaj? – spojrzał na mnie zdziwiony i jakby naburmuszony. Zupełnie jak mały chłopiec.
– Nie, przecież muszę coś z tym zrobić. Rafał... – chwyciłam kochanka za rękę.
– Kochasz mnie?
– Pewnie! Najbardziej na świecie.
Podczas badania pobrano mi próbkę tkanki do analizy. Na wyniki czekałam z duszą na ramieniu. Okazało się, że to chłoniak.
– Nie wierzę... – Staszek ukrył twarz w dłoniach.
A Rafał? Rafał, który do tej pory wszystko bagatelizował, teraz pobladł, potarł nerwowo czoło i stwierdził, że musi pilnie zadzwonić do klienta.
– Teraz?! W takiej chwili?! – krzyknęłam. Przestąpił z nogi na nogę.
– To bardzo ważna sprawa, przepraszam...
Zrozumiałam natychmiast. Chorej kobiety Rafał nie potrzebował! Z rakiem swoich planów nie wiązał. Miałam rację, bo od tej pory skutecznie mnie unikał. Byłam głupia, ale jakie to miało znaczenie wobec śmiertelnej choroby, na którą zapadłam?
Tymczasem Staszek poruszył niebo i ziemię. Już po miesiącu przyjmowałam w szpitalu pierwszą chemię. Wyglądało to tak, że z podkulonym ogonem wróciłam do męża. Oczywiście tylko dla mnie, bo nikt nie wiedział, co wyprawiałam, co planowałam, ale i to wystarczyło, żebym czuła się paskudnie.
– Musisz być zdrowa – powtarzał Staszek.– I będziesz...
On się zawziął, mi było wszystko jedno.
Bolała mnie każda kosteczka, każdy mięsień, a psychicznie czułam się jak ostatnia świnia. Chemię znosiłam najgorzej jak tylko można. Często myślałam o tym, że najlepiej umrzeć.
– Musisz żyć – twierdził Staszek na przekór tym moim myślom.
– Po co? Powiedz, po jaką cholerę? – zapytałam go któregoś razu w złości.
– Bo bez ciebie... – zawahał się. – Bez ciebie ja nie wyobrażam sobie życia.
Popatrzyłam na niego i pomyślałam, że nawet nie zauważyłam, jak bardzo się postarzał przez ostatnie dni. „Boże, jaki był nieszczęśliwy, jaki przerażony. I to wszystko przeze mnie”. Nagle zapragnęłam mu wszystko wynagrodzić. Przecież on... Był czymś najlepszym, co mi się w życiu przytrafiło. Łzy same napłynęły mi do oczu.
– Ja muszę... Ja cię przepraszam... – zaczęłam łkać.
– Byłam taką okropną żoną. Nie kochałam cię. Myślałam, że twojej miłości starczy, ale... Tak się nie da, prawda? Teraz rozumiem... Byłam głupia, przepraszam! Powinnam umrzeć! Byłbyś szczęśliwszy beze mnie...
– Nie mów tak!... Jesteś dla mnie wszystkim... – wyszeptał, a wtedy we mnie coś się zmieniło.
– A ty dla mnie... – powiedziałam pierwszy raz zupełnie szczerze.
– Tylko żyj – Staszek pochylił się ku mnie.
– Tylko żyj, a będzie dobrze...
Zaczęłam walczyć. Żyję i mam się coraz lepiej. Guzy zniknęły! I chyba w końcu jestem szczęśliwą kobietą!