"Byliśmy ze sobą już ponad rok i planowaliśmy ślub. Wystarczyło jednak trochę więcej alkoholu, żeby nie zawahał się podnieść na mnie rękę! Musiałam podjąć trudną decyzję..." Małgorzata, 26 lat
– Kupiłem bilety na karnawałowy bal weteranów szos – oznajmił nieoczekiwanie Wojtek. – Super impreza, mówię ci!
– Co my będziemy robić wśród weteranów? – zapytałam zaskoczona.
– Różne rzeczy – zachichotał tajemniczo.
– Czy będziemy bawić się na szosie? – spojrzałam na niego pełna niepokoju.
– Sama zobaczysz! – odparł.
Zanim doszliśmy do domu, wyciągnęłam z mojego chłopaka wszystkie szczegóły. Bal organizowała restauracja „Stylowa”. Trudno wyczuć, dlaczego imprezę nazwano balem weteranów szos. Na mój rozum chodziło raczej o weteranów kieliszka. W jadłospisie na każdą parę przewidziano dwie półlitrówki wódki, trochę wędliny oraz kwaszone ogórki. I nic ponadto...
– Nie wierzę, żeby ktoś wytrzymał do rana na takiej diecie! – stwierdziłam zdumiona.
– Słabi padną wcześniej. Musisz przyznać, że forma imprezy jest oryginalna. Takiego balu jeszcze nie było i z tego chociażby względu warto tam pójść.
– Nie gadaj, że pijaków nie widziałeś? Ja się nie piszę na oglądanie.
– Z tobą tak zawsze! – obruszył się Wojtek. – Narzekasz, że w mieście nic się nie dzieje, a jak ktoś wreszcie wymyśli coś niebanalnego, to kręcisz nosem niezadowolona.
Nie kręciłam nosem, tylko nie chciało mi się w głowie pomieścić, dlaczego organizatorom tak bardzo zależało na spiciu gości!
Wojtek nie potrafił rozwiać moich wątpliwości. Palił się jednak na myśl o tej imprezie niczym słoma na wietrze i powtarzał w kółko, że to będzie wydarzenie godne dwudziestego pierwszego wieku.
– Dla ludzi, którzy lubią alkohol może i tak, ale co tam będą robić abstynenci? – nie dawałam za wygraną.
– Myślisz o sobie? – popatrzył na mnie z ironicznym uśmieszkiem.
– Myślę o tobie! Ja sobie dam radę. Tylko jakoś nie widzę motywacji, żeby się aż tak bardzo poświęcać...
Czas przygotowań do balu upłynął nam na sprzeczkach. Ja wytaczałam wszystkie możliwe argumenty przeciwko balowi, Wojtek od początku był za. W końcu skapitulowałam i zgodziłam się pójść razem z nim. Czego się nie robi dla chłopaka!
Prawdę mówiąc, do końca nie wierzyłam, że formuła zaproponowana przez organizatorów będzie prawdziwa. Łudziłam się, że chowają w zanadrzu jakiś żartobliwy podstęp. Na przykład: wchodzimy na salę i co widzimy? Stoły uginają się od jedzenia. Na każdym półmisku kwitnie ogórek... nie sam oczywiście, lecz w towarzystwie szynek, łososi, sałatek. Nic z tych rzeczy! Pół litra na głowę, kiełbasa i kwaszone ogórki, to była prawda.
Rozejrzałam się dyskretnie po sali. Towarzystwo na oko spokojne. Siedzieliśmy w siedmioro przy sześcioosobowym stoliku. Trzy zaprzyjaźnione pary i jeden samotnik, Konrad, kuzyn kolegi.
– To co, proszę państwa! Jemy czy pijemy?
– Zakąszamy! – odpowiedzieli chórem mężczyźni. – Nieśmiertelnym ogóreczkiem!
– No, to kto polewa?! Znowu ja? – wyrwał się jako pierwszy Wojtek.
Początek balu był dość drętwy. Z sali dochodziły coraz głośniejsze rozmowy, a my sączyliśmy pierwszy kieliszek. Pociągnęłam ukochanego na parkiet.
– Widzisz, jak ludzie potrafią się kulturalnie bawić! – cieszył się Wojtek.
– Nie chwal dnia przed zachodem słońca, ani balu weteranów szos przed północą! – odpowiedziałam sceptycznie. Nie wiem nawet, czy dosłyszał, bo orkiestra grała bardzo głośno.
Towarzystwo przy naszym stoliku zaczynało się powoli rozkręcać. Dwie półlitrówki stały już puste. Nikt ich nie sprzątał, bo kelnerzy nie byli na sali potrzebni. Wojtkowi oczy błyszczały jak nigdy. Patrzyłam na niego z lekkim niepokojem. Wzrastała szansa, że będę musiała odnieść go do domu na plecach.
– Od razu widać, które dziewczyny nie szanują swoich chłopaków! – stwierdził milczący dotąd Konrad.
– Niby które to są? – spytałam zdziwiona.
– Te, które nie piją! – powiedział, patrząc wymownie w moją stronę.
Sam pił bardzo niewiele, a mnie się czepiał... Od samego początku Konrad nie przypadł mi do gustu. Sprawiał wrażenie zarozumialca, który pozjadał wszystkie rozumy, a ogórki wcinał tylko na deser. Udałam, że w ogóle nie rozumiem aluzji. Dziewczyny obruszyły się, zasypały go pytaniami, nie musiałam więc podtrzymywać rozmowy.
O wiele bardziej interesowało mnie to, co plótł Wojtek. Biedak miał wyjątkowo słabą głowę. Pił mniej więcej tyle co inni, ale wyglądał chyba najgorzej. Włos zwichrzony, czoło mokre, głos napastliwie bełkotliwy. Przyczepił się do Arka i wypominał mu jakieś dawne urazy.
– Daj spokój, Wojtek, kiedy to było! – powiedziałam cicho.
– Gosieńko, masz rację! Ale temu chamowi nie daruję! – odepchnął mnie i wrócił do przerwanego wątku.
Wydawało mi się, że Konrad spojrzał na mnie ironicznie i zrobiło mi się głupio, jakbym co najmniej odpowiadała za czyny i słowa mojego chłopaka.
– Polewajcie! Polewajcie! Nie lenić się, obiboki! – wrzasnął znowu Wojtek.
– Nie pij więcej – poprosiłam, nachylając się w jego stronę.
– Ty mnie zwracasz uwagę?! Mnie? Swojemu panu? – Wojtek uniósł się z krzesła i wbił we mnie wzrok.
Patrzyłam i nie poznawałam go. Przede mną stała karykatura mojego chłopaka. Zamachnął się, chciał zadać mi cios, ale stracił równowagę i opadł na krzesło.
– Żądam szacunku... I pomyśleć, że ja coś takiego kochałem! – załkał i jednym duszkiem wychylił zawartość kieliszka.
Zawahałam się. Ambicja kazała mi natychmiast wziąć płaszcz z szatni i wyjść. Zdrowy rozsądek z kolei podpowiadał, że pijany człowiek nie wie, co mówi. Jutro będzie mu wstyd. Będzie leczył kaca fizycznego i moralnego. Ale do jutra było jeszcze daleko. Wojtek nie zamierzał niczego leczyć, tylko koniecznie zapragnął opowiedzieć wszystkim, jaka ze mnie idiotka.
– Chodź, Gosiu, zatańczymy! – poczułam uścisk na przedramieniu.
Nie miałam ochoty tańczyć, a już tym bardziej z Konradem.
– Chodźmy! – powiedział cicho.
Orkiestra rzępoliła jakieś tango, z parkietu wiało pustką, a my zaczęliśmy tańczyć.
– Pora iść do domu! Nic dobrego już tu dzisiaj nie wysiedzisz. Odprowadzę cię...
– A Wojtka mam tak zostawić? – spytałam.
– Znam ten typ ludzi. Dopóki nie padnie pod stół, dalej będzie pił...
– Ale ja z nim przyszłam i czuję się za niego odpowiedzialna – odparłam.
– Trudno... Idź lepiej do szatni, wezwij taksówkę, a ja go stąd wyciągnę.
– Przez nas zrezygnujesz z zabawy?
– Z czego?! Przepraszam, ale nie dosłyszałem – znowu uśmiechnął się ironicznie, ale ten uśmiech jakoś wcale mnie nie zraził.
Nie wiem, jakim sposobem udało się Konradowi namówić Wojtka do wyjścia. Wprawdzie szarpał się, przeklinał i awanturował, ale w końcu pozwolił łaskawie wsadzić się do taksówki.
– Czy twoja samarytańska skłonność każe ci nadal opiekować się tym ludzkim wrakiem? – zapytał niespodziewanie Konrad.
Nie odpowiedziałam... Położyliśmy Wojtka spać i wyszliśmy. Nie szukaliśmy taksówki. Noc była mroźna, ale rześka. Świeże powietrze działało jak balsam.
– Pasowałaś, Małgosiu, do tego lokalu jak kwiatek do kożucha – powiedział Konrad. – W życiu nie zabrałbym swojej dziewczyny na taki bal... – dodał.
– To co? Zamknąłeś biedactwo w piwnicy?
– Nie. Po prostu nie mam dziewczyny... Rzuciła mnie i z żalu postanowiłem się upić.
W jego głosie drgały nutki śmiechu, więc zapewne żartował sobie ze mnie... Lub z siebie, sama nie wiem.
– Dziękuję ci, Konrad...
– Za co? Za to, że mnie dziewczyna rzuciła?
– Nie... Za to, że pomogłeś mi rzucić Wojtka... – odparłam.
– Rzuciliśmy go razem... Zdaje się na tapczan... Dobrze pamiętam?
– Bądź poważny choć przez moment. Powiedziałeś, że znasz taki typ ludzi... Gdy tańczyliśmy, tak powiedziałeś, pamiętasz? Wtedy zdałam sobie sprawę, że ja w ogóle nie znałam Wojtka... Nie znałam jego drugiej strony, której nie mam ochoty poznawać ani po raz drugi oglądać!
– Dzisiaj tak mówisz! Jutro, kiedy cię przeprosi, zawahasz się, odpuścisz winy i zapomnisz o całym incydencie.
– Nie. To była chwila absolutnej, niekontrolowanej szczerości. Po trzeźwemu nigdy by tego nie powiedział, co nie znaczy, że tak nie myślał. W każdym razie, dziękuję ci.
– W każdym razie, gdybyś się czuła samotna po tym zerwaniu, w które nie wierzę, zadzwoń do mnie natychmiast. Chętnie ci posłużę moralnym wsparciem.
To była dziwna noc i bardzo dziwny bal. Wszystko się pomieszało. Człowiek, którego kochałam, zbłaźnił się, z kolei ten, który mnie początkowo irytował, okazał się przemiłym chłopakiem. Rozstanie z Wojtkiem nie było łatwe. Konrad miał rację. Już byłam skłonna mu przebaczyć, puścić wszystko w niepamięć i wtedy pojawił się obraz człowieka, który z wściekłą miną próbował mnie uderzyć... Siebie nazywał panem i władcą, a mnie... „A jak znowu zrobi to samo? Przecież kiedyś naprawdę może mnie uderzyć...”, pomyślałam.
Upłynęło trochę czasu, zanim zadzwoniłam do Konrada. Musiałam sobie wszystko przemyśleć, ułożyć w głowie i nabrać dystansu do wielu spraw. Zadzwoniłam po miesiącu i wcale tego nie żałuję.